„Szeptem” to emitowany na żywo program TVP2, który - jak czytamy na stronie Telewizji Polskiej - „podejmuje trudne tematy: osobiste przeżycia, dramaty, dylematy, etyczno moralne”. Tym razem „trudnym tematem” miały być szczepienia.
Jednak prawdziwym dramatem okazał się poziom dziennikarski „Szeptem”. Przede wszystkim program od samego początku przygotowany został pod z góry założoną, nieprawdziwą tezę: że szczepionki szkodzą. Gdyby ktoś miał wątpliwości, wystarczy spojrzeć na dwójkę zaproszonych gości, rzekomych ekspertów.
Pierwszym była Justyna Socha, agentka ubezpieczeniowa, która od wielu lat jest twarzą ruchów antyszczepionkowych. Drugim gościem był Ryszard Grzebyk, o którym nie wiadomo, by miał jakiekolwiek wykształcenie medyczne. Tytułuje się „doktorem medycyny naturalnej” i zarabia na sprzedaży swoich książek (które reklamował podczas programu). Nie było za to w studiu żadnego specjalisty od szczepień, lekarza czy naukowca, czyli osoby mającej faktyczną wiedzę dotyczącą tematu programu.
Efektem było 45 minut głoszenia tez, które nie są nawet dyskusyjne - są po prostu niezgodne z wiedzą, nauką i faktami. Goście twierdzili m.in., że szczepienia są niepotrzebne, nieskuteczne czy niebezpieczne. Na poparcie swoich twierdzeń co chwilę stwierdzali, że "są na to badania", jednocześnie nie podając żadnych konkretów. Tam, gdzie starali się być bardziej rzeczowi posługiwali się mało wiarygodnymi danymi z nieznanych źródeł lub jako prawdę podawali informacje, o których od dawna wiadomo, że są fałszywe.
Również prowadzący „Szeptem” - Anna Popek i aktor Dariusz Kowalski - nawet nie próbowali zachować pozorów dziennikarskiego obiektywizmu. Zadawane przez nich pytania sprawiają wrażenie zawczasu przygotowanych i ułożone są tak, by wspierać tezy przeciwników szczepionek.
Tak było, gdy Popek zadawała pytania dotyczące reakcji lekarzy na zgłaszane po szczepieniach problemy czy stwierdzała, że lekarze starają się nie eliminować zbyt szybko chorób. W dodatku tytułowała Grzebyka lekarzem, choć nim nie jest.
"Czy to [szczepienie przeciw WZW-B] jest w ogóle potrzebne dzieciom w takim momencie rozwoju? Bo przecież warunki sanitarne zmieniły się istotnie od momentu, kiedy wymyślono te szczepionki." - pyta Anna Popek podczas programu. Pytanie pozornie niewinne jest podniesieniem wykorzystywanego stale przez ruchy antyszczepionkowe argumentu mówiącego, że szczepienia na wiele chorób nie są potrzebne, bo choroby te prawie już nie występują.
To podstawowy błąd w myśleniu - choroby nie występują właśnie dzięki powszechnym szczepieniom. Ich zaprzestanie spowoduje powrót chorób. Obserwujemy to na przykład podczas wybuchu epidemii odry w USA, która rozpowszechniła się przez ludzi, którzy nie szczepili dzieci. Podobnie na terenach zajętych przez ISIS, gdzie wstrzymano szczepienia przeciw polio, choroba zaczęła powracać.
Kolejnym błędem było posłużenie się „świadectwami” rodziców chorych dzieci. To szczególnie perfidna metoda, bo wykorzystuje emocje ludzi, którzy cierpią z powodu nieszczęścia, jakie ich dotknęło. Przedstawianie ich opinii jako pewnika jest albo głębokim niezrozumieniem medycyny albo celową manipulacją.
Problem w tym, że często ludzie, których dotyka nieszczęście, próbują je racjonalizować, szukając przyczyn w świadomym działaniu innych ludzi. Niewątpliwie rodzice doskonale znają swoje dzieci, ale też są bardzo dalecy od obiektywizmu w sprawach ich dotyczących. Dlatego w kwestiach medycznych świadectwo rodzica nie jest wiarygodną informacją - wiarygodne są diagnozy medyczne.
W programie pojawił się wątek rzekomego związku szczepień z autyzmem. A „dowodem” miały być właśnie wypowiedzi rodziców. Od lat wiadomo, że to powiązanie było efektem fałszerstwa. Dokonał go w 1998 roku brytyjski chirurg Andrew Wakefield, publikując nieprawdziwe wyniki badań, za co otrzymał od jednej z kancelarii prawniczych duże pieniądze. Wakefield stracił za to prawo do wykonywania zawodu lekarza, a jego publikacje zostały wycofane z pism naukowych. I, wbrew twierdzeniom promowanym przez ruchy antyszczepionkowe, nie został zrehabilitowany ani przywrócony do zawodu.
Jednak przeciwnicy szczepień wciąż sięgają do tych wyników i wykorzystują to, że ludzie skłonni są łączyć ze sobą niezwiązane zdarzenia, które zbiegają się w czasie - w psychologii nazywa się to zjawisko złudzeniem Monte-Carlo. Tak jest w przypadku szczepienia MMR (odra-świnka-różyczka) i pojawienia się pierwszych objawów autyzmu. Szczepienie wykonywane jest zwykle na kilka tygodni przed tym, gdy u dzieci diagnozuje się autyzm. Próbując racjonalizować swoje nieszczęście, rodzice są skłonni wyjaśniać autyzm szczepieniem. Choć przeprowadzono dziesiątki badań, których wyniki zaprzeczają temu związkowi.
Brak powiązania między szczepionką MMR a autyzmem Rys. Gazeta.pl
Gdyby autorzy „Szeptem” choćby próbowali stworzyć program przestawiający szczepienia obiektywnie, powinni byli pokazać prawdziwą proporcję powikłań poszczepiennych i korzyści, jakie szczepienia przynoszą. Tymczasem wykorzystano kolejny sposób manipulacji od lat stosowany przez grupy antyszczepionkowe: prezentację pojedynczych, niepotwierdzonych medycznie przypadków, które dobrze zapadają w pamięć.
Taka metoda buduje w ludziach przekonanie, że ze szczepieniami „coś jest nie tak”. Choć nauka jest w tej kwestii jednoznaczna - szczepienia przynoszą bez porównania więcej korzyści niż strat. Jak każda procedura medyczna wiążą się z pewnym ryzykiem, ale jest ono bardzo małe w porównaniu z tym, ile razy szczepienia ratują życie i zdrowie.
Promowanie przez publiczną telewizję informacji, które zaprzeczają wiedzy naukowej i mogą być groźne dla zdrowia ludzi, jest nie tylko niezrozumiałe, ale i niewybaczalne.
Piotr Stanisławski jest dziennikarzem Gazeta.pl, pisze o nauce i technologiach.