Nad Bałtykiem można znaleźć grudkę wyglądającą jak bursztyn. Wzięta w dłoń wypali dziurę w skórze

Lato i nadbałtycka plaża mogą zacząć kojarzyć się z zagrożeniem bronią chemiczną. Iperyt, sarin, fosfor biały zatopione po wojnie wracają na ląd.

Wygląda jak grudka pomarańczowego bursztynu - może znaleziony w innym miejscu nie kojarzyłby się tak jednoznacznie, ale na bałtyckiej plaży każdy by go chętnie podniósł. Ogrzany w ręce może się gwałtownie zapalić osiągając temperaturę 1300 stopni Celsjusza. Wydziela przy tym żrący dym, a sam jest bardzo silnie trujący - śmiertelna dawka dla dorosłego człowieka wynosi 0,1 grama.

Zobacz, jak wygląda i jak płonie biały fosfor:

 

Wciąż niewiele mówi się o zagrożeniu bronią chemiczną, która od 70 lat leży zatopiona w Bałtyku. Niedawno poruszenie wywołał wywiad opublikowany w serwisie Parlamentarny.pl, w którym przypomniano to, czym powinniśmy się zająć już dawno temu - na brzegach Bałtyku z roku na rok będzie coraz więcej śmiertelnie niebezpiecznej broni chemicznej.

Grudki białego fosforu już znajdowano na plażach po naszej stronie Bałtyku. W 2012 roku skaził on 13 km wybrzeża w okolicach Ustki. Do dziś nie ma pewności, czy pochodził ze współczesnych zapasów, czy z tego, co zatopiono po II wojnie światowej.

Wobec gigantycznych kosztów neutralizacji broni chemicznej zgromadzonej przez Niemcy i Rosję w latach 40. podjęto decyzję, by zapasy trucizn zatopić na głębokości nie mniejszej niż 1000 metrów. Jednak najbliżej był Bałtyk, i choć jego głębokość nie sięga nawet 500 metrów, okazał się najwygodniejszym rozwiązaniem. Beczki z chemikaliami czy amunicję zapalającą zatapiano więc gdzie popadnie. W niektórych miejscach - w Darłowie czy Kołobrzegu pojemniki leżą na 60-90 metrach głębokości. Koło Dziwnowa - zaledwie na 10-12 metrach.

Choć Bałtyk jest zimny i mało zasolony, to 70 lat wystarczy, by metal uległ korozji wypuszczając trucizny do wody. Z roku na rok kolejne beczki pękają i bojowe środki chemiczne zaczynają się gromadzić przy dnie. Widać to jeśli zbadamy ryby, które żywią się właśnie w tej strefie wód - w ich organizmach gromadzą się coraz większe ilości toksycznych substancji. Bałtyckie flądry przestają więc być bezpiecznym przysmakiem.

Iperyt w sieciach

Niewiele mówi się o zagrożeniu, ale problem dobrze znają rybacy. W ich sieci potrafią się zaplątać fragmenty beczek, a iperyt siarkowy trudno odróżnić od zwykłego szlamu. Wydziela on gaz musztardowy, który wywołuje rozległe oparzenia. Co bardzo niebezpieczne, objawy zatrucia i uszkodzenia skóry pojawiają się często po wielu godzinach. Iperyt uszkadza bowiem DNA i komórki ciała stopniowo przestają działać. W efekcie poparzeniu może ulec wiele osób, zanim ktokolwiek zorientuje się, z jak groźną substancją ma do czynienia. Znanych jest wiele przypadków poparzeń, a będą się one zdarzały coraz częściej.

Jednak problem nie jest nowy - do najbardziej tragicznego zdarzenia związanego z zatopioną bronią chemiczną doszło w Polsce w 1955 roku na plaży w Darłówku. Woda wyrzuciła tam przerdzewiały pojemnik z iperytem. W pobliżu bawiły się dzieci z grupy kolonijnej - 102 zostało poparzonych, czworo straciło na zawsze wzrok. 

W 1997 roku załoga kutra rybackiego noszącego oznaczenie WŁA-206 wyciągnęła z dna 30 km od Władysławowa ważący prawie 5 kg kawał iperytu. 8 rybaków zostało ciężko poparzonych, rany po tej substancji nie chcą się goić całymi tygodniami. 

W Polsce doszło do tej pory do 24 podobnych wypadków, ale wiele takich zdarzeń miało miejsce w innych krajach nadbałtyckich. 

Czekamy na wypadek

Wydobycie niebezpiecznych materiałów z dna jest możliwe, ale wiąże się z ogromnymi kosztami. Jednocześnie jest to temat bardzo niewygodny dla tych władz, które powinny być nim najbardziej zainteresowane. Nadmorskie gminy sprawiają wrażenie, jakby się przyczaiły, mając nadzieję, że kiedy coś się zdarzy, to może nie u nich. Bo co do tego, że coś złego musi się stać, nie ma wątpliwości - coraz więcej trucizn trafia do morza, coraz więcej będzie się pojawiało na plażach. Nie tylko iperyt i biały fosfor, ale też wynaleziony przez Niemców i masowo produkowany w czasie wojny sarin (znany z ataku w tokijskim metrze).

W latach 2011-2014 prowadzony był program badawczy "Chemsea", który zajmował się identyfikacją miejsc składowania broni chemicznej, oceną jej stanu i wywoływanych nią zagrożeń. Dane są dostępne, opracowano też możliwe plany działania. Ze względu na koszty najlepiej byłoby prowadzić wspólną akcję z sąsiednimi krajami, które mają ten sam problem. Niestety pewnie trzeba będzie czekać, aż zdarzy się jakiś dramatyczny wypadek, który zmusi władze do działania.