Niewielka asteroida lub kometa uderzyła kilka dni temu w Jowisza z taką siłą, że rozbłysk udało się zarejestrować na Ziemi amatorskimi teleskopami. 17 marca Jowisza filmował Austriak, Gerrit Kernbauer - taki sposób obserwowania nieba daje możliwość rejestrowania kilkudziesięciu klatek na sekundę. Po obróbce takiego materiału można stworzyć zdjęcia o niezwykłej ostrości - zestawienie różnych klatek pozwala na usunięcie zakłóceń wywoływanych przez ziemską atmosferę.
Właśnie na takim filmie udało się uchwycić rozbłysk pojawiający się na samej krawędzi tarczy planety. Przyjrzyjcie się - widać go po prawej stronie, przy górnym z dwóch widocznych pasów.
Jednak pojedynczy film jest słabym dowodem - taki rozbłysk mógł być błędem powstałym podczas rejestracji czy przypadkowym odbłyskiem światła. Na szczęście w tym samym czasie niebo obserwował z Irlandii innych miłośnik astronomii, John McKeon. Również jemu udało się zarejestrować to zjawisko, a to już mocny dowód.
Zdaniem specjalistów obiekt, który uderzył w Jowisza mógł być małą kometą lub - co bardziej prawdopodobne - asteroidą. Małą, a więc mierzącą kilkadziesiąt metrów. Dla porównania - bolid, który rozpadł się nad Czelabińskiem miał ok. 17-20 metrów średnicy, a więc był porównywalnej wielkości. Jak to możliwe, że taki kawałek skały wywołał na Jowiszu rozbłysk tak silny, że był on widoczny z Ziemi?
Trzeba pamiętać, że grawitacja Jowisza jest 2,4 razy silniejsza od ziemskiej, a to od niej zależy prędkość, z jaką obiekt zbliża się do planety. Tymczasem energia, z jaką następuje zderzenie, rośnie z kwadratem prędkości - jeśli obiekt porusza się dwa razy prędzej, to wyzwolona energia będzie czterokrotnie większa. To wystarczy, by wywołać rozbłysk, który możemy zarejestrować na filmie robionym przez amatorski teleskop.
Pozostaje jeszcze kwestia „powierzchni” Jowisza - to gazowy olbrzym, którego atmosfera sięga na głębokość około 1000 km. Poniżej znajduje się warstwa metalicznego wodoru, a w centrum - jądro o nieznanym składzie. Zatem obiekt - czymkolwiek był - nie uderzył w powierzchnię planety, ale w jej atmosferę. Jednak przy prędkościach orbitalnych ciśnienie powstające przy wejściu w chmury Jowisza jest tak duże, że bolid rozgrzewa się momentalnie i rozpada na kawałki, które płoną w atmosferze.
Choć rzadko udaje się nam uchwycić takie zjawiska, to Jowisz stale jest bombardowany przez różne obiekty krążące po Układzie Słonecznym. Jego ogromna masa sprawia, że wiele odłamków, które zmierzają w stronę Słońca i wewnętrznych planet są wychwytywane przez Jowisza. Gdyby nie ten kosmiczny odkurzacz, życie na Ziemi miałoby poważne kłopoty - zdarzenia takie jak Czelabińsk byłby znacznie częstsze, a wielkie wymierania, podobne do tego sprzed 66 milionów lat, nie byłyby czymś wyjątkowym.