Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nasW grudniu 2004 roku Tilly wyjechała wraz z rodzicami i młodszą siostrą na wakacje. Wybrali się do Tajlandii. Cała rodzina spacerowała po plaży, ale tylko ona zauważyła, że coś jest nie tak.
Dostrzegła, że woda w oceanie zaczęła nienaturalnie się pienić, co - jak wiedziała ze szkoły - było jednym ze znaków rozpoznawczych zbliżającego się tsunami. Natychmiast zwróciła się do rodziców, prosiła by wrócili do hotelu, ale jej matka sądziła, że dziecko histeryzuje.
Ostatecznie jednak namówiła rodziców na powrót. W hotelu ojciec rodziny, Colin Smith, dla spokoju ducha, doniósł o spostrzeżeniach Tilly ochroniarzowi hotelowemu. Turystom nakazano opuszczenie plaży. Część plażowiczów uniknęła uderzenia w ostatniej chwili.
Obyło się bez ofiar śmiertelnych. Teren na którym znajdowali się Smithowie był jednym z nielicznych miejsc na wybrzeżu, gdzie udało się przeprowadzić tak sprawną ewakuację. To zasługa wyłącznie spostrzegawczości rezolutnej dziesięciolatki.
Z lekcji geografii, której życie zawdzięcza ona i jej rodzina, dowiedziała się, na co zwracać uwagę w przypadku nadchodzącego tsunami. Należy uważnie obserwować wodę: będzie się bardzo pienić i wycofywać dalej, niż przy zwykłym odpływie. Znajomość tych sygnałów może uratować życie.
Dziś Tilly ma 21 lat. Spotkał ją szereg zaszczytów - jej imieniem nazwano asteroidę, a podczas oficjalnych obchodów pierwszej rocznicy katastrofy odczytała wiersz upamiętniający ofiary.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!