Natalia Broniarczyk: Powiedziałabym, że Kanada. Bo tam takiego prawa w ogóle nie ma. Nie ma oddzielnej ustawy, która by specjalnie określała, na jakich zasadach wolno przerywać ciążę, a na jakich nie. Aborcja jest w Kanadzie traktowana tak samo jak każde inne świadczenie medyczne. Decyzja należy do pacjentki, a lekarz nie ma obowiązku sprawdzać, czy zostały spełnione jakieś formalne warunki – np. który to tydzień ciąży.
Oczywiście prawo to jedno, a przekonania na temat aborcji to drugie. W Kanadzie istnieją organizacje antyaborcyjne – to stamtąd pochodzi popularna w Polsce działaczka Mary Wagner, która wtargnęła do gabinetu ginekologicznego w trakcie wykonywania aborcji, i teraz jest przedstawiana jako "wojowniczka życia". Są tam też miejsca, w których trudno o aborcję, więc trzeba jechać na zabieg gdzie indziej albo zamawiać tabletki. Ale to nie wynika z tego, że prawo jest złe, tylko z tego, że aborcja wciąż jest stygmatyzowana.
Właśnie nie. Aborcje powyżej 21. tygodnia ciąży stanowią 1 proc. wszystkich. To tyle samo co w krajach, w których przerwanie ciąży na tym etapie jest dozwolone tylko w ściśle określonych przypadkach. Kobiety w Kanadzie robią aborcję w drugim czy trzecim trymestrze najczęściej z tych samych powodów: bo dowiadują się, że są chore, ulegają wypadkowi albo okazuje się, że płód ma poważne wady.
Ciąża to stan fizjologiczny, który bardzo wpływa na nasze życie, ciało, samopoczucie. Nikt nie chce miesiącami chodzić w niechcianej ciąży dlatego, że prawo pozwala ją usunąć nie tylko w pierwszym, lecz także w trzecim trymestrze. Kanada jest przykładem państwa, które to rozumie i traktuje kobietę jak pacjentkę, a nie jak dziecko, które będzie wykorzystywać system, żeby zrobić komuś na złość. To jest moim zdaniem podmiotowe traktowanie osób w ciąży i prawdziwy kompromis: nie zezwolenie na aborcję do 12. tygodnia, tylko brak prawa aborcyjnego. Ani nakaz, ani zakaz, tylko możliwość decyzji.
Prawo do aborcji na świecie Marta Kondrusik/Gazeta.pl
W Europie do niedawna bardzo restrykcyjne prawo miała Irlandia, którą zresztą często porównuje się do Polski. Ja uważam, że nasz kraj jest pod tym względem bardziej podobny do Meksyku, Brazylii czy Argentyny. Ale po kolei.
W Irlandii prawo zliberalizowano w roku 2018 po referendum aborcyjnym. Ono było tam konieczne – w Polsce możemy po prostu ułatwić dostęp do aborcji ustawą, a w Irlandii trzeba było w referendum usunąć z konstytucji ósmą poprawkę, która blokowała wszelkie zmiany dotyczące prawa aborcyjnego. Dziś, pięć lat później, Irlandia może być przykładem fałszywego sukcesu.
Irlandzka ustawa aborcyjna jest bardzo szczegółowa – i zbudowana na przekonaniu, że aborcja jest zła i należy jej unikać. W teorii można przerwać ciążę na życzenie do 12. tygodnia, ale w praktyce to trudne. Jest np. obowiązkowy trzydniowy okres do namysłu. Jeśli w poniedziałek idę do lekarza, bo wiem, że chcę przerwać ciążę, to i tak muszę potem czekać jeszcze trzy dni – liczone tak, że zabieg będę mogła mieć najwcześniej w piątek. Badania wskazują, że obowiązkowy okres do namysłu skutkuje ucieczkami z systemu. Kobiety wolą przerwać ciążę na własną rękę, zamiast iść do lekarza. Nie chcą czekać, a poza tym boją się, że zostaną ocenione za to, że okres do namysłu nie zadziałał. "Myślałam przez trzy dni i dalej jestem w tym samym punkcie co w poniedziałek? To może jest ze mną coś nie tak?" Takie przepisy stygmatyzują aborcję.
Inny nieprzyjemny zapis w irlandzkiej ustawie: po "okresie do namysłu" ciążę może przerwać tylko jeden lekarz – ten sam, u którego pacjentka była na pierwszej konsultacji.
Chodzi o "ciągłość konsultacji medycznej" – dzięki niej lekarz ma się zorientować, czy pacjentka nie jest przez nikogo nakłaniana do aborcji. Czyli kobiety są traktowane jak dzieci, które muszą być pod kontrolą systemu. Irlandki jasno wskazują, że konieczność umówienia się ponownie do konkretnego lekarza sprawia, że "okres do namysłu" się wydłuża. Przez najzwyklejszy brak wolnych terminów.
A najbardziej kontrowersyjny zapis w irlandzkiej ustawie dotyczy przesłanki embriopatologicznej do aborcji. Teoretycznie po 12. tygodniu kobieta ma prawo przerwać ciążę, jeśli występują poważne wady płodu. Tyle że lekarz musi przedtem orzec, że taki noworodek umrze w ciągu 28 dni po porodzie. Nie mam pojęcia, na jakiej podstawie. WHO stwierdziło, że nie ma możliwości, żeby lekarz stwierdził coś takiego.
Dlatego lekarze po prostu nie realizują tego zapisu. Nie wydają orzeczeń.
Ale muszę pochwalić Irlandię za to, że nie zamyka oczu na trudności. Irlandzkie ministerstwo zdrowia w tym roku opublikowało duży raport na temat ustawy aborcyjnej i teraz rząd delikatnie zapowiada, że może będzie trzeba wprowadzić zmiany w prawie. Raport wykazał na przykład – o tym jeszcze nie mówiłyśmy – jak ogromnym problemem jest klauzula sumienia. W 9 na 10 szpitali lekarze w ogóle nie chcą robić aborcji. W Irlandii przed referendum aborcyjnym było takie hasło "nie możemy eksportować naszych pacjentek" – a pięć lat później kobiety dalej wyjeżdżają za granicę po aborcję. Bo w ich kraju lekarz nie chce wystawić orzeczenia o wadach płodu albo minął 12. tydzień ciąży, a im nie udało się w tym czasie dostać na dwie wizyty lekarskie. Duży ciężar pomocy wciąż spoczywa na organizacjach pozarządowych.
To też nie jest takie proste. Za aborcję poza systemem w Irlandii grozi nawet 14 lat więzienia. Aborcja tabletkami jest tam legalna wyłącznie wtedy, jeśli poda ci je lekarz. Nie może ci ich dać ani pielęgniarka, położna, farmaceutka, ani partner, mama, koleżanka.
Prawo do aborcji na świecie Marta Kondrusik/Gazeta.pl
Paradoksalnie na tle Europy Polska jest w dobrym miejscu, jeśli chodzi o dostęp do tabletek aborcyjnych. Ich zamawianie nie jest karane, nikt nie zdejmuje stron oferujących tabletki. A np. w Hiszpanii strona Women on Web jest od kilku lat blokowana. Wytyczne Światowej Organizacji Zdrowia mówią: możesz zrobić aborcję tabletkami, gdzie chcesz, jak chcesz, z kim chcesz, jeśli tylko masz dostęp do bezpiecznych leków i informację, jak to zrobić. A mimo to w Unii Europejskiej nie ma właściwie ani jednego kraju, w którym byłby łatwy, niezmedykalizowany dostęp do tabletek aborcyjnych. Kiedy w Polsce będziemy zmieniać prawo, nie ominie nas dyskusja na ten temat. To będzie bardzo ciekawe. Co powiedzą polscy lekarze? Czy tak jak ich koledzy z UE wejdą w rolę strażników, koniecznie będą chcieli patrzeć, jak przy nich połykamy tabletkę aborcyjną i popijamy ją wodą? Bo nie możemy jej wziąć same we własnym domu?
Aborcja to wieloaspektowy problem. W polskiej debacie całkowicie pomija się to, jaką rolę w tej sprawie odgrywają firmy farmaceutyczne. A przecież ktoś produkuje te środki – np. mifepriston, który nie ma innych zastosowań poza przerywaniem ciąży – i chce na tym jak najwięcej zarobić. Są podmioty, które mają interes w tym, żeby aborcja była usługą luksusową, silnie regulowaną, czyli drogą. Wcale nie chcą, żeby tabletki leżały sobie na półce w każdym Rossmannie. A popyt na aborcję jest ogromny – więc idą za tym również ogromne pieniądze. Ostatnio byłam na wielkiej konferencji ginekologicznej w Paryżu, podczas której odbywają się też targi. Można było zobaczyć, jak wygląda branża w krajach, gdzie lekarze mogą legalnie przerywać ciąże, ale poziom usług publicznych jest tak niski, że większość aborcji robi się w sektorze prywatnym. Na tych targach były np. podgrzewane fotele ginekologiczne ze złotymi wykończeniami. Aborcję przedstawiano nie tylko jako procedurę medyczną, ale też jako element self-care'u.
A dla mnie aborcja to jest kwestia zdrowia publicznego. To problem społeczny, który wymaga systemowych rozwiązań i rezygnacji z biznesowego myślenia, jeśli są jakieś wątpliwości etyczne. O aborcji trzeba rozmawiać tak jak o walce z epidemiami, o chorobach onkologicznych, o szczepieniach. Kluczowa jest kwestia dostępności. Aborcja powinna być dostępna tak łatwo, jak to możliwe, zgodnie z wytycznymi WHO – bo naprawdę nie jest tak, że kobiety zaczną na potęgę przerywać ciąże tylko dlatego, że mogą, przykład Kanady tego dowodzi. Trzeba się zastanowić nad wszystkimi barierami, które ten dostęp ograniczają. A pieniądze są ogromną barierą.
Źródło zakazu aborcji jest to samo: Jan Paweł II. Wiele krajów Ameryki Południowej tak jak Polska zawdzięcza zaostrzenie prawa aborcyjnego Karolowi Wojtyle. Też są to państwa katolickie, też wielu ludzi z nich emigruje – tak jak Polacy wyjeżdżają na Zachód, tak oni wyjeżdżają do USA. I różne państwa, np. Meksyk czy Argentyna, mają albo do niedawna miały podobne prawo jak nasze. Bez konstytucyjnego zakazu aborcji jak w Irlandii, ale z ustawami, które kryminalizują aborcję. Coś jak polski "zakaz z wyjątkami".
…i ciąża z czynu zabronionego, czyli najczęściej gwałtu. A ostatnia rzecz, która moim zdaniem jest bardzo podobna: w tych wszystkich krajach działają grupy pomagające w aborcjach. W Argentynie – Socorristas en Red, w Meksyku – Las Libres, w Brazylii... Nie mogę podać nazwy, bo w tym momencie w Brazylii jest absolutnie najtrudniejszy dostęp do aborcji. Tam nie docierają nawet tabletki aborcyjne. W pewnym momencie, za czasów prezydentury Jaira Bolsonaro, antyaborcyjna polityka była tak silna, że organizacje pomocowe po prostu przestały je wysyłać. Bo to nie miało sensu, paczki odbijały się od granicy i wracały. Cała pomoc musiała zostać zorganizowana lokalnie.
Rządzący zapowiadają dekryminalizację aborcji, czyli usunięcie z kodeksu karnego dotyczących jej przepisów. Cieszę się, uważam, że Brazylia bardzo tego potrzebuje. Ale zobaczymy, jak to będzie. Prezydent Lula też nie jest jakimś wielkim zwolennikiem aborcji.
Tak, my w Polsce też jesteśmy na etapie "niby dobrze, ale zobaczymy". W Brazylii po blisko roku rządów Luli słyszymy dopiero zapowiedzi zmian. A tymczasem w tym kraju były śmiertelne przypadki osób, które po prostu zmarły na skutek niebezpiecznych aborcji. W Polsce kobiety umierają w szpitalach, w Brazylii kobiety umierają, bo chciały przerwać ciążę przy pomocy korzenia pietruszki. Bardzo smutny paradoks, bo to właśnie brazylijskie działaczki dawno temu odkryły poronne działanie misoprostolu. Mam nadzieję, że już niedługo będą mogły z niego normalnie korzystać.
Prawo do aborcji na świecie Marta Kondrusik/Gazeta.pl
Inne państwo: Argentyna. W 2020 roku została okrzyknięta światowym przykładem mobilizacji kobiet, zielona fala, wielkie zwycięstwo. No i czekało nas twarde lądowanie. W Argentynie zezwolono na aborcję do 14. tygodnia ciąży bez podawania powodu, ale wyłącznie pod nadzorem personelu medycznego. Wiele kobiet mimo to robi aborcję bez nadzoru, na własną rękę, bo po prostu tak jest zbudowany świat – nie każdy chce mieć kontakt z systemem i nie każdy ma do niego dostęp, choćby z powodów geograficznych. Dlatego nadal działają organizacje pomocowe. I rok temu trzy działaczki aborcyjne zostały aresztowane. Lekarki, które im pomagały, też spędziły dwie doby w areszcie. Na aktywistkach ciąży teraz bardzo poważny zarzut narażenia czyjegoś zdrowia i życia poprzez udzielanie pomocy medycznej bez odpowiedniego zezwolenia. Są oskarżone o nielegalne praktykowanie medycyny tylko dlatego, że przekazały komuś leki – postępując zgodnie z rekomendacjami WHO. Prawo, które dopuszcza coś takiego, trudno nazwać sukcesem. Pamiętajmy, że jeśli odpowiedzialność karna grozi aktywistce, to tak samo za przekazanie tabletek aborcyjnych córce przed sądem może stanąć matka albo ojciec.
Bardzo ważnym elementem funkcjonowania aborcji w Meksyku jest to, że można kupić misoprostol bez recepty w aptece, i to nie bardzo drogo. Ale wcale nie jest wszędzie łatwo dostępny. Jeśli nie można go znaleźć w aptece, jednym z rozwiązań jest wyjazd do stolicy. Tylko tam można przerwać ciążę do 12. tygodnia bez podawania powodu – bo pamiętajmy, że w Meksyku prawo aborcyjne różni się w zależności od stanu. A jeśli nigdzie nie jedziesz, musisz szukać organizacji pomocowych. Sąd Najwyższy Meksyku mocno zaskoczył, kiedy miesiąc temu ogłosił dekryminalizację aborcji. Wcześniej kodeks karny dopuszczał kary i dla osób, które wykonują zabieg, i dla samych kobiet. Meksyk w zasadzie przyznał: nie mamy pomysłu, jak teraz dobrze zorganizować tę sprawę, więc przynajmniej przestaniemy karać. Zamiast tkwić w myśleniu, że rzeczywistość ma być kształtowana przez prawo, dostosował prawo do rzeczywistości.
Prawo do aborcji na świecie Marta Kondrusik/Gazeta.pl
Prawo do aborcji na świecie Marta Kondrusik/Gazeta.pl
Nie myślmy o aborcji abstrakcyjnie. Pomyślmy tak: jutro budzę się i jestem w niechcianej ciąży. Co robię? Gdzie dzwonię, gdzie idę? Jak długo muszę czekać? Ile to będzie kosztować? Na jakie pytania muszę odpowiadać? Dlaczego to musi tyle trwać?
I tutaj pojawia się pytanie: skoro cały ciężar wspierania w aborcjach spoczywa na sieciach bliskich osób i na organizacjach pozarządowych, które wyręczają państwo, to dlaczego jeszcze ma to być karalne? Dlaczego jeszcze ma to być ryzykowne? Ja bym chciała, żebyśmy usunęli chociaż to ryzyko. Dopóki nie dogadamy się co do konkretnych ustaw – zróbmy to samo co Meksyk. Zdekryminalizujmy aborcję.