Oczyszczona z sekciarskich kwasów opozycja ma większe szanse na zwycięstwo. Zdecydują trzy rzeczy

Grzegorz Sroczyński
Przed nami dwa okropne tygodnie. Kto pierwszy straci nerwy, ten przegra. PiS próbuje rozhuśtać nastroje tak, żeby trendsetterzy opozycji ziali ze zgrozy, ogłaszali siedem listów otwartych dziennie, wymyślali Kaczyńskiemu od Hitlera. Co z chamskimi zaczepkami Morawieckiego może robić opozycja? Udawać, że deszcz pada. To tamci szaleją, a my się spokojnie przygotowujemy do rządzenia - pisze Grzegorz Sroczyński.

Platforma wreszcie uznała rzeczywistość: na opozycji są trzy partie, każda ma swoją osobną ważną rolę. Trochę późno, ale dobrze, że przebłysk rozumu nastąpił jednak przed wyborami. Niedzielny marsz w Warszawie pozbawiony był toksycznych rozliczeń, kto przyszedł, a kto nie, kto jest prawdziwą opozycją, a kto kryptopisiorem. Sekciarski klimat zatruwał dotąd opozycję, a został ucięty z prostego powodu -  ostatnie sondaże pokazały, że Trzecia Droga ustoi, a Lewica nawet zyskuje, co kazało Donaldowi Tuskowi nieco się uskromnić. W niedzielę nareszcie przestał odgrywać króla całej opozycji, który rozstawia innych po kątach i właśnie to jest najważniejszy efekt tego marszu. Efekt nie do przecenienia. „Chcę pozdrowić Hołownię i Kosiniaka-Kamysza, robią swoją dobrą robotę w terenie, pozdrawiamy ich serdecznie". To pozornie mało znaczące zdanie Tuska jest clou tego weekendu, podobnie jak dopuszczenie do głosu na równych warunkach Czarzastego, który miał dobre przemówienie.

Zobacz wideo Włodzimierz Czarzasty na Marszu Miliona Serc: Chcę, żeby pedofil był przenoszony z parafii do więzienia, a nie z parafii do parafii

"Marzę o kraju, w którym kler płaci podarki, trzyma ręce z dala od kobiet, chcę, żeby w szkołach skończyła się religia, a zaczęły posiłki dla dzieci" - mówił przy aplauzie zgromadzonych. Było to lepsze przemówienie niż Tuska i Trzaskowskiego, co zresztą obaj jakoś znieśli. Tusk wreszcie posunął się na ławce, uznał samodzielność innych liderów, zresztą już od paru dni platformerskie trolle przestały w sieci rozpuszczać przekaz "Tygrysek i Wodzirej pod próg". Trzy partie zamiast nieustannie ryć pod sobą wreszcie uznały swoje różnice i odmienne potrzeby elektoratów. Bo w tym tangu od początku nie chodziło o jednolity krok partnerów, urawniłowkę i jedną listę, którą nas zamęczał platformiany komentariat, ale właśnie o uznanie różnic i - to ważne - wytrzymywanie tych różnic bez robienia z nich skandalu. Opozycja oczyszczona z sekciarskich kwasów ma większe szanse na zwycięstwo, a o wyniku wyborów zdecydują trzy rzeczy. 

1. Czy polaryzacja na sterydach odstraszy normalsów?

W niedzielę widać było jak na dłoni, w co gra PiS: rządy opozycji to byłby skok w chaos, a my wam oferujemy małą stabilizację. Konwencja w Katowicach od A do Z poświęcona została Tuskowi i jego rządom, pisowcy nawet niespecjalnie chwalili się własnymi osiągnięciami, kolejni mówcy wychodzili na scenę wyłącznie po to, żeby straszyć Platformą. Na początku puszczono spot, którego "nie powinny oglądać dzieci" - jak zapowiedziano. Zebrano w tym filmiku najgłupsze wypowiedzi opozycyjnych celebrytów, pokazano Jandę czy Seweryna, który mówi, że "trzeba przypie…lić" oraz "lać dechą".

Następnie na scenę wyszedł znany z wrażliwości i empatii europoseł Tarczyński: "Oni nie nas chcą lać tą dechą, was chcą lać, my was tylko reprezentujemy". Z kolei Elżbieta Witek cytowała wpis jakiejś działaczki PO, że "na PiS głosują ludzie ograniczeni, którzy nie znają świata". Witek tak to skomentowała: "Wszystkie te haniebne słowa są wypowiadana przeciwko tym, co myślą inaczej. To jest naprawdę systemowe zło. My nie chcemy wojny wewnętrznej, której chce opozycja". Kolejni mówcy rzeźbili w ten sam deseń. Te cytaty i chwyty warto wykuć na pamięć, żeby wiedzieć, co daje pisowskiej propagandzie tlen: wszystkie niemądre wypowiedzi, którymi można machać jako przykładami oszołomstwa i pogardy dla zwykłych ludzi.

Celem PiS-u jest podgrzanie atmosfery politycznej do temperatury nieznośnej dla wyborców piknikowych, którzy nie mają bardzo mocnego zdania i nie do końca się interesują. Z badań wiadomo, że gdyby poszli na wybory, to raczej nie zagłosują na PiS, więc trzeba ich zniechęcić do polityki, żeby zostali w domach i nie bruździli. Pokazywanie opozycji jako siły chaotycznej, awanturniczej, przesadzającej i histeryzującej na każdym kroku ma temu służyć: "A, zostanę w domu, co mnie ta nawalanka obchodzi". Dlatego politycy opozycji powinni bardzo teraz uważać z eskalacyjną retoryką. Zdania w stylu: "To największa afera XXI wieku!", "PiS zniszczył cały kraj!", „Budżet jest w ruinie" nie przyciągną normalsów do urn, a raczej utwierdzą ich w odruchu trzymania się z dala. Za każdym razem, kiedy Skiba czy inny opozycyjny celebryta-profesor życzy Kaczyńskiemu śmierci albo wygraża pisowskiemu ludowi od debili, jakiś wyborca odsuwa się od "tego całego syfu". I najczęściej jest to wyborca bardziej sprzyjający opozycji. 

2. Czy opozycja uzna dorobek PiS-u?

Na katowickiej konwencji PiS mocno rozbłysnął jeszcze jeden przekaz: jeśli tamci wygrają, dobre zmiany zostaną cofnięte, znowu wrócą stawki po 5 złotych za godzinę, a ci, którzy po raz pierwszy pojechali na wakacje, już nie pojadą - mówiła to marszałek Witek. Morawiecki pokazał "teczkę Tuska": "Mafie vatowskie szalały, Polska była okradana. I oni chcą wrócić do władzy, żeby tak było z powrotem, pozbawić was polityki społecznej, 500 plus, a za chwilę 800 plus".

Ta retoryka oczywiście nie jest niczym nowym, ale wciąż może być skuteczna. Dlaczego? Bo wbrew narracji opozycji ludzie w Polsce są raczej zadowoleni ze swojej sytuacji materialnej (jedynie 12 procent ocenia ją jako złą). PiS próbuje grać na nutę, że ten względny dobrobyt zostanie odebrany. Dlatego każdy festiwal neoliberalnej prawilności - występy ekonomistów, którzy zatrzymali się z lekturami w latach 90. - działa na korzyść tej propagandy. Opozycja powinna wreszcie uznać fakt, że dużym grupom społecznym za PiS naprawdę żyje się lepiej. Częściowo to zasługa po prostu rozwoju Polski, a częściowo jednak punktowych elementów polityki PiS-u, takich jak wprowadzenie godzinowej płacy minimalnej. Bez wysłania mocnego sygnału, że opozycja rozumie, jak ważne to były zmiany dla ogromnych grup wyborców i ludzi ciężko pracujących (często na dwóch etatach), ciężko będzie zneutralizować pisowski przekaz. I dlatego potrzebna jest opozycji Lewica, która potrafi o tym mówić bardziej wiarygodnie niż Tusk. Jej rolą w opozycyjnej układance jest śpiewanie takiej melodii: "To my dopilnujemy, żeby ci straszni liberałowie nie zaciskali pasa na waszych brzuchach, tłumacząc to ekonomiczną koniecznością". I liberałowie powinni przestać to traktować jako zamach na ich dorobek i życiorysy. 

3. Zmora Kaczyńskiego, czyli wynik Trzeciej Drogi

Trzecia Droga jest w tej chwili kluczem do wyniku wyborczego. Opozycja może przejąć władzę tylko wtedy, kiedy Hołownia i Kosiniak przekroczą próg wyborczy i wejdą do Sejmu. Kaczyński z kolei dostanie trzecią kadencję, jeśli Hołownia i Kosiniak nie wejdą. PiS sobie to właśnie przebadał i uświadomił, konsekwentnie gra na wycięcie Trzeciej Drogi. Bo histeryczne walenie w Tuska i podkręcanie polaryzacji nie szkodzi wcale Platformie - przeciwnie, to Platformę żywi -  to przede wszystkim zagraża mniejszym partiom. PiS - waląc w Tuska - próbuje ustawić całą rozgrywkę na dychotomii my kontra oni, co wycina lub osłabia wszystkich symetryzujących - Trzecią Drogę, Konfederacją i Lewicę - a także odstrasza wyborców mniej zainteresowanych polityką (w większości sprzyjających opozycji). W ten sposób PiS chce jeszcze raz zdobyć słabą, ale jednak większość.

Wszystko wskazuje na to, że Trzecia Droga przekroczy próg. Zwłaszcza, jeśli Platforma wreszcie przestała grać na anihilację mniejszych partnerów, a Tusk w tej sprawie przestał iść ręka w rękę z Kaczyńskim. Dobry wynik Trzeciej Drogi i Lewicy zdecyduje o tym, czy PiS straci władzę. Wynik KO jest tu rzeczą wtórną - wiadomo, że będzie to plus-minus 30 procent. Tak samo jak mityczna mijanka z PiS-em nie jest do zwycięstwa niezbędna. Kaczyński zrobi wszystko, żeby ustawić te wybory na patencie ja kontra Tusk, a opozycja powinna zrobić wszystko, żeby w to nie brnąć.

***

Przed nami dwa okropne tygodnie. Będą się działy rzeczy straszne, padną słowa, które nawet największych cyników przyprawią o rumieńce, ale trzeba to jakoś znieść. Kto pierwszy straci nerwy, ten przegra. PiS próbuje rozhuśtać nastroje tak, żeby trendsetterzy opozycji ziali ze zgrozy, ogłaszali siedem listów otwartych dziennie, alarmowali europarlament, wymyślali Kaczyńskiemu od Hitlera i krzyczeli, że wybory nie są uczciwe. Bo to wszystko - owszem - mobilizuje #silnych-razem, ale odstrasza wyborców piknikowych. I o to idzie gra. Standardowy zestaw prowokujących chwytów zobaczyliśmy w formie nieznośnie skondensowanej w niedzielę. Morawiecki (ten technokrata-bankowiec) mówił w Katowicach tak: "Na stole leżą dwie wizje. Polska wizja Jarosława Kaczyńskiego i niemiecka wizja Tuska. Tusk to niebezpieczny człowiek. Nie wolno dać mu drugiej szansy". "Do Berlina! - krzyczy sala. „Tak! Do Berlina i auf Wiedersehen!" - dopowiada Morawiecki. Co z takimi chamskimi zaczepkami może robić opozycja? Otóż nic. Udawać, że deszcz pada - to najlepsza rada. To tamci szaleją, a my się spokojnie przygotowujemy do rządzenia. Być może wtedy letni wyborcy dadzą opozycji ster władzy.

Więcej o: