Na 23 dni przed wyborami wszystko może być polityką i elementem kampanii. Racja stanu czy jakieś wartości - są to rzeczy w tle, a nie na pierwszym planie. Brzmi cynicznie, ale tak wygląda mechanika kampanii.
Podobnie jak spięcie z Ukrainą, także film "Zielona Granica" Agnieszki Holland - zapewne wiedzionej humanistycznym odruchem i artystycznym talentem - jest PiS-owi na rękę. Takiego zdania są nie tylko sztabowcy PiS. Co prawda to archiwalne słowa, ale w dzisiejsze realia wpasowują się równie dobrze, co dwa lata temu.
- Otóż Polacy, kiedy pada słowa "granica", kiedy pada słowo "terytorium", "państwo polskie", to trzymają kciuki za swoją straż graniczną i za żołnierzy. Zrozumcie to! - mówił dwa lata temu w Płońsku Donald Tusk. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk. A było to przy okazji rajdu posła KO Franciszka Sterczewskiego na granicy z Białorusią w Usnarzu Górnym i tyrady Władysława Frasyniuka, który porównywał żołnierzy polskich do sfory psów i śmieci.
W filmie polscy strażnicy graniczni, żołnierze, państwo polskie są przedstawiani w negatywnym świetle. W mediach prorządowych film Agnieszki Holland był jako temat polityczny eksploatowany na długo, nim trafił na festiwal w Wenecji. Teraz produkcja wchodzi już na ekrany kin, reżyserka jest obecna w mediach i odbiera gratulacje za film, a obóz PiS wykorzystuje go tak, by siebie obsadzić w rolach obrońców munduru i państwa. W film ten bije prezydent Andrzej Duda, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro - można by dalej wymieniać. Donald Tusk tę narrację PiS, wedle której reżyserka nakręciła "paszkwil na Polaków", a nie dzieło godne nagród, wyśmiewa: odsyła ich do pisania recenzji filmowych w internecie. Szef PO złego słowa o funkcjonariuszach nie powie - w jego retoryce są oni chcącymi służyć państwu ofiarami władzy PiS. Tusk o przesłaniu filmy się nie wypowiada, bo jest on kampanijnie niewygodny dla Platformy. Po prostu.
Awantura wokół filmu jest widowiskowa, ale epizodyczna. O wiele ważniejsze jest realne i dramatyczne wręcz załamanie relacji dyplomatycznych i handlowych między Polską a Ukrainą. Brzmi znów cynicznie, ale ono póki co służy PiS-owi. Donald Tusk też tak odczytuje tę sytuację. - Nie oczekuję atakowania Ukrainy, kiedy to być może staje się popularne. Chcę twardej i realistycznej polityki, która po pierwsze zabezpiecza Polskę, polskie interesy i pomaga Ukrainie w wojnie z Rosją. I nie doczekaliśmy się tego [ze strony rządu PiS - red.] - to jedna z najświeższych wypowiedzi Donalda Tuska.
Konflikt rządu PiS z Ukrainą - o ile zupełnie nie wymknie się spod kontroli i nie będzie wyglądał na oczywiste awanturnictwo - Zjednoczonej Prawicy służy. Na koncyliacyjnej postawie wobec Ukrainy PiS do tej pory traciło - bo oddawało pole Konfederacji. A to elektorat "Konfy" jest dla PiS-u cenny. Sztabowcy PiS już ok. 2-3 miesiące temu definiowali swój narastający kłopot wyborczy: odpływ wyborców do eksploatującej antyukraińskie nastroje Konfederacji.
Dajmy przykład: gdy w lipcu nadszedł czas pamięci o ofiarach rzezi wołyńskiej, to obóz PiS i prezydent nie byli twardzi wobec Ukrainy - trudny temat traktowali delikatnie, by spięcie nie skłócało państw. Wtedy Konfederacja żądała twardej postawy wobec Kijowa i krytykowała brak widomych, daleko idących gestów władz ukraińskich ws. rzezi wołyńskie. Wtedy też Konfederacja zaczęła notować wzrosty w sondażach. W PiS jasno już widziano, że "Konfa" podbiera wyborców PiS-owi.
Nawet jeśli brzmi to cynicznie i brutalnie, to PiS-owi wręcz potrzebny był jakiś konflikt z Ukrainą, by pokazać twardość, asertywność w relacjach z Kijowem. Nie jest to oskarżenie, że PiS celowo prowokuje kryzys dyplomatyczny na linii z Ukrainą, ale jego powstanie i utrzymanie w ryzach bądź wygaszenie na warunkach PiS jest na rękę obozowi rządzącemu.
Z badań PiS wynikało, że część elektoratu prawicowego postrzega PiS jako miękiszonów wobec Ukrainy i dlatego zwraca się ku Konfederacji. - Na styku elektoratów PiS i Konfederacji ludzie mają przekonanie, że PiS jest naiwne wobec Ukrainy. Przekonanie, że dużo Ukrainie dajemy, ale nic za to nie uzyskujemy. Miękkość wobec Ukrainy irytuje naszych wyborców - mówił nam polityk bliski Nowogrodzkiej.
PiS walczy o elektorat rolniczy - on jest dość wąski, kilkaset tysięcy głosów, ale ważny. Dla tego elektoratu palącą kwestią jest zablokowanie napływu tanich produktów rolnych z Ukrainy. I teraz przed tym elektoratem rząd PiS pozuje na twardzieli, którzy wprowadzają - wbrew Komisji Europejskiej - embargo na zboża z Ukrainy. Opozycja podnosi, że brak unijnego embarga to dowód na nieudolność PiS-u, ale z perspektywy rolnika zagrożonego bankructwem ważne jest to, czy granica dla żywności z Ukrainy jest zamknięta, czy nie. Narastająca teraz wojna handlowa i dyplomatyczna z Kijowem, tylko uwiarygadnia PiS w roli twardych obrońców polskiego rolnika.
Narracja PiS idzie nawet dalej: kolejni politycy PiS, a najmocniej minister rolnictwa Robert Telus, zaczęli wręcz mówić, że zablokują wejście Ukrainy do Unii Europejskiej, jeśli ukraińskie rolnictwo - takie, jakim ono jest dziś - miałoby konkurować z polskim na wspólnym unijnym rynku.
Wymierzona w Ukrainę narracja jest przydatna PiS-owi nie tylko w zabiegach o rolników, ale też szerzej: o elektorat bliski Konfederacji. Wyróżnikiem "Konfy" była antyukraińskość - teraz PiS ten monopol wyraźnie przełamuje.
Chcąc być uczciwym, trzeba zauważyć, że nie tylko ekipa PiS przyczynia się do eskalacji napięcia na linii z Ukrainą. Stwierdzenie prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego, że oto Polska zaczęła prowadzić politykę w istocie prorosyjską, jest chybione. Wobec ogromnej skali pomocy państwa polskiego i szeregowych Polek i Polaków - wybitnie chybione. Co do tego jest zresztą dość powszechna zgoda w Polsce.
Jednak dolewanie oliwy do ognia przez prezydenta Andrzeja Dudę słowami, że Ukraina jest jak tonący, który chwyta się brzytwy, jest szkodliwe z punktu widzenia interesów własnego państwa. Ale z drugiej strony Duda odwołuje się do powiedzenia znanego chyba każdemu w Polsce, a przy tym utrafiającego w perspektywę branży rolniczej i elektoratu Konfederacji. Chce go rozszarpać zwłaszcza obóz rządzący, który jest wspierany przez Andrzeja Dudę. Z kolei Platforma Obywatelska z PSL-em czynią pod niego bardziej subtelne podchody. Stosunek do Ukrainy, ogarniętej wojną z Rosją, staje się jednym z najważniejszych punktów kampanii wyborczej.