Piotr Wawrzyk został zdymisjonowany 31 sierpnia - po tym, jak CBA weszło do MSZ, by wyjaśniać korupcjogenny proces wydawania wiz dla setek tysięcy pracowników z państw Azji i Afryki. W tle tej sprawy - jak pisała "Gazeta Wyborcza" - jest 32-letni Jakub Osajda, odpowiadający za tworzenie Centrum Decyzji Wizowych związanych z systemem przyznawania wiz.
Osajda to współpracownik i jeden z najbardziej zaufanych ludzi Wawrzyka - zrobił u boku tego wiceministra oszałamiającą karierę. Od asystenta w biurze Wawrzyka do dyrektora Biura Służby Zagranicznej. Gdy Osajda zostawał wspomnianym dyrektorem, wzbudziło to zdziwienie wśród urzędników MSZ, bo to bardzo ważna funkcja, a on nie miał większego doświadczenia.
Wedle naszych informacji Wawrzyk w promowaniu Osajdy na placówkę w Rejkiawiku gotowy był doprowadzić do sparaliżowania procesu wyłaniania ambasadorów RP. Nie zrobił tego jednak osobiście, ale wpływając na swojego szefa i promotora - ministra Zbigniewa Raua.
Z naszych rozmów z ludźmi z obozu Prawa i Sprawiedliwości wyłania się obraz MSZ jako resortu, który choć jest pod wodzą Raua, to bardzo dużą rolę odgrywał tam wiceminister Piotr Wawrzyk - na niego Rau się bowiem zdawał, samemu nie panując nad MSZ-em.
- Ta historia z wizami to kompromitacja nie tylko Wawrzyka, ale także ministra Raua, który sam powinien się podać do dymisji. Nie tylko przez te wizy, ale także wcześniejsze szantażowanie prezydenta - słyszymy od ważnej postaci obozu rządzącego.
W marcu tego roku pod wpływem Wawrzyka Rau domagał się, by na ambasadora RP w Islandii wysłać Jakuba Osajdę. Na tę propozycję nie zgodził się Pałac Prezydencki, uznając, że człowiek Wawrzyka nie ma doświadczenia, by od razu zostać ambasadorem. Podobnie też ta kandydatura nie budziła entuzjazmu w kancelarii premiera. Jednak Rau i Wawrzyk uparcie obstawali przy Osajdzie.
Rozmówca bliski MSZ znający kulisy: - Zbigniew Rau osobiście próbował szantażować Andrzeja Dudę, że jeśli nie zrobi z Osajdy ambasadora, to on zrywa rozmowy o innych ambasadorach i nie będzie już nowych ambasadorów Polski.
I co usłyszał? - Duda odpowiedział szefowi MSZ, że skoro tak, no to nie będzie ambasadorów i do widzenia panie ministrze - słyszymy.
Upór Raua i Wawrzyka na dwa-trzy miesiące zamroził proces wyłaniania ambasadorów na wszystkie placówki. - Koniecznie chcieli Osajdę - mówi nam osoba bliska sprawy.
Wyłanianiem ambasadorów zajmuje się Konwent Służby Zagranicznej złożony z przedstawicieli MSZ, prezydenta i kancelarii premiera. Na Konwent Rau wysyłał Wawrzyka. Konwent obraduje w sposób tajny, ale - wedle naszych informacji - wiosną był on de facto sparaliżowany, bo Wawrzyk ciągle żądał stanowiska ambasadorskiego dla Osajdy. - Rau też wręcz szalał, byle załatwić fotel ambasadora dla Osajdy - słyszymy od urzędnika bliskiego MSZ.
W tym czasie należało pracować nad obsadą placówek tak ważnych jak stolice Chin (tu ambasadorem został, ale dopiero w minionym miesiącu, Jakub Kumoch, były szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej), Brazylii czy też Indii. Ale nieobsadzonych placówek i takich, gdzie niedługo miały powstać wakaty, było więcej. - Przez dwa miesiące nie można było podejmować decyzji ws. obsady placówek, bo MSZ nie chciało zwołać Konwentu - słyszymy od osoby z kręgu resortu.
Z naszych informacji wynika, że dopiero w maju Rau z Wawrzykiem zaczęli odpuszczać ws. stołka dla Osajdy. Został on skreślony jako kandydat na ambasadora, a proces wyłaniania innych ambasadorów odmarzł. - Straciliśmy przez to dwa bardzo ważne miesiące, a czas na obsadzanie placówek się niepotrzebnie wydłużał - słyszymy od jednego z urzędników.
Wedle naszych rozmówców, Wawrzyk rozlokowywał swoich ludzi na placówkach konsularnych, ale najbardziej zaufanego - Osajdę - chciał uczynić ambasadorem i tu przeholował.
W PiS jest dziś wściekłość na Piotra Wawrzyka. Niepozorny urzędnik wbił bowiem klin we wręcz fundamentalny przekaz Nowogrodzkiej, że oto rząd PiS dba o bezpieczeństwo, w tym broni Polski przed migrantami. Powodem jest korupcjogenny system przyznawania wiz setkom tysięcy osób z państw Azji i Afryki.
Wawrzyk pilotował projekt rozporządzenia MSZ ws. ułatwień dla obcokrajowców w uzyskiwaniu polskich wiz - rozszerzało katalog pracujących w Polsce obywateli 20 państw, mogło się to wiązać z przyjazdem do Polski 400 tys. robotników z takich krajów, jak Pakistan, Bangladesz czy Uzbekistan. Osajda, jak pisała "GW", miał być pomysłodawcą utworzenia w Łodzi Centrum Decyzji Wizowych związanych ze wspomnianym rozporządzeniem.
Z nieoficjalnych informacji "Gazety Wyborczej" wynika, że za tym projektem stać miała międzynarodowa firma pośrednicząca w rekrutacji pracowników. Do MSZ - jak pisała "GW" - weszło CBA. Zaraz potem premier Mateusz Morawiecki ogłosił dymisję Wawrzyka. Szef rządu stwierdził, że dymisja jest po to, by "nie było żadnych wątpliwości". Zaznaczył, że "w sprawie toczy się postępowanie sprawdzające" i dodał, że "odpowiednie służby poinformują o jego wynikach, kiedy uznają to za stosowne".
Z kontrolą poselską do MSZ weszli posłowie Koalicji Obywatelskiej Marcin Kierwiński i Jan Grabiec. Otrzymali wykaz wiz, które wydano przez ostatnie trzy lata - według polityków, ze wstępnych obliczeń wynika, że podejrzenia może budzić 350 tys. wiz wydanych dla osób z krajów Afryki i Bliskiego Wschodu. Z kolei wedle informacji "Rzeczpospolitej" system ułatwień wizowych miał charakter "korupcjogenny", bo pozwalał "omijać kolejkę", w czym - za 4-5 tys. dolarów - pomagały wyspecjalizowane firmy. Rezerwowały one wolne miejsca, a następnie sprzedawały je cudzoziemcom.
Sprawa jest politycznie groźna dla PiS. Jak wynika z naszych rozmów z osobami w obozie rządzącym, obawiano się wybuchu afery wizowej w MSZ, więc szybko zaczęto ją gasić dymisją wiceministra. - Trzeba było szybko przeciąć tę sprawę. Już nie ma Wawrzyka w MSZ, ani nie ma go na listach PiS - słyszymy od osoby z tego obozu. Złość w PiS jest też na szefa MSZ Zbigniewa Raua, w którego resorcie wybuchła afera wizowa.