CBA miało wejść do MSZ. Chodzi o handel polskimi wizami? "Każda firma przychodziła z politykiem"

Katarzyna Rochowicz
W ostatnich dniach media szeroko opisują kolejne kwestie związane z możliwymi nieprawidłowościami ws. wydawania wiz do Polski dla cudzoziemców. - Przed naszą ambasadą stały stoiska, gdzie można było kupić już podstemplowane dokumenty, wystarczyło wpisać nazwisko - przekazał w czwartek rozmowie z Radiem ZET urzędnik z resortu spraw zagranicznych.

W czwartek 31 sierpnia do Ministerstwa Spraw Zagranicznych mieli wejść funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Zbiegło się to w czasie z odwołaniem przez premiera Mateusza Morawieckiego Piotra Wawrzyka z funkcji wiceministra spraw zagranicznych. "Rzeczpospolita" przekazała we wtorek, że wejście służb miało być związane z postanowieniem o zabezpieczeniu elektronicznego sprzętu byłego już wiceministra. Wawrzyk był odpowiedzialny za system wizowy. Jako oficjalny powód dymisji podano jednak "brak satysfakcjonującej współpracy".

Zobacz wideo Joanna Scheuring-Wielgus: Nie ma sensu likwidować już istniejących programów społecznych, potrzebujemy za to nowego prawa imigracyjnego

"Rz": Cudzoziemcy płacili nawet 5 tysięcy dolarów na polską wizę

Wawrzyk był autorem rozporządzenia, które - jak opisuje "Rz" - "rozszerzało katalog obywateli z 20 krajów z ułatwionym dostępem do polskiego rynku pracy". A Jakub Osajda - asystent w biurze poselskim polityka - miał być autorem pomysłu powołania w Łodzi Centrum Decyzji Wizowych dla wydawania wiz dla tych dwudziestu państw. "Ostatecznie z rozporządzenia się wycofano. Centrum zostało i generuje koszty" - pisze dziennik. Gazeta donosi, że cudzoziemcy mieli płacić za otrzymywanie wiz około 4-5 tysięcy dolarów. Z kolei dla obywateli Bangladeszu czy Pakistanu kwoty miały być jeszcze wyższe. - Mówiło się, że system wiza-konsul, gdzie cudzoziemcy zaklepują miejsca w kolejce, stwarza możliwość dla nieuczciwych graczy. Firmy, które opanowały informatycznie umiejętność rezerwacji miejsca w kolejce, wiedziały, kiedy są wolne miejsca, i w ułamku sekundy były one blokowane - mówił informator dziennika.

"Wyborcza" z kolei donosiła dwa dni temu, że śledztwo CBA może być związane z dochodzeniem ws. działalności międzynarodowych agencji pracy tymczasowej. "Przedstawiciele służb granicznych Niemiec i Szwecji wskazują, że to Polska pod rządami PiS stała się w ostatnim czasie jedną z ważniejszych tras przemytu imigrantów - i bynajmniej nie jest to trasa wymagająca sforsowania płotu na granicy polsko-białoruskiej" - zauważa dziennik.

"Przed naszą ambasadą stały stoiska, gdzie można było kupić już podstemplowane dokumenty"

Portal Radia ZET informuje natomiast w czwartek, że w śledztwie CBA może chodzić o "aferę korupcyjną związaną z przyznawaniem polskich wiz cudzoziemcom z krajów Afryki i Bliskiego Wschodu". Posłowie Koalicji Obywatelskiej przeprowadzili kontrolę w MSZ, z której wynika, że na przestrzeni trzech lat mogło zostać wydane 350 tysięcy wiz niezgodnie z przepisami.

Urzędnik z resortu spraw zagranicznych powiedział w rozmowie ze stacją, że do nieprawidłowości w związku z załatwieniem wiz dochodziło już w konsulatach. - Przed naszą ambasadą stały stoiska, gdzie można było kupić już podstemplowane dokumenty, wystarczyło wpisać nazwisko. Wysłaliśmy tam kontrolę i zdecydowaliśmy o wstrzymaniu wydawania wiz - mówił o sytuacji w krajach afrykańskich. Jak dodał, ministerstwo później zmieniło decyzję i wizy ponownie były wydawane. - W końcu musieliśmy ustąpić - powiedział. Informator powiedział dziennikarzom stacji, że ocena ryzyka imigracyjnego należy do konsula. - Jeśli firmy miały problem z szybkim załatwieniem wiz w konsulacie, przychodziły do centrali i mówiły: "jeśli nam nie pomożecie, to cena owoców będzie 2-3 razy wyższa, bo bez pracowników z zagranicy ich nie zbierzemy". Każda firma przychodziła z politykiem, przychodzili ze wszystkich stron sceny politycznej - powiedział rozmówca, dodając, że MSZ był informowany o nieprawidłowościach już w 2021 roku. Przynajmniej raz resort przekazał sprawę służbom. 

W kwestii dymisji wiceministra Wawrzyka informator Radia ZET powiedział, że mógł on paść ofiarą "różnych grup interesów" lub mogło chodzić o "wskazanie kozła ofiarnego za rozporządzenie, z którego musiał wycofać się PiS".

Więcej o: