Dziennikarz Polsat News pytał Waldemara Budę, jak to możliwe, że po naruszeniu przez białoruskie śmigłowce polskiej przestrzeni powietrznej Dowództwo Operacyjne przez 10 godzin twierdziło, iż nic takiego nie miało miejsca. - Z jednej strony to komunikacja społeczna, która nie straszy i nie czyni ferworu, a z drugiej to jest działanie - stwierdził Buda. Dodał, że "była informacja i wiedza o tym, że do takiej sytuacji doszło".
- Była informacja i była wiedza o tym, że do takiej sytuacji doszło, ale też ciężko oczekiwać, że nagle zestrzelimy te helikoptery. One nie stanowiły jakiegoś poważnego zagrożenia. To był incydent, ale dobrze, że był on monitorowany i że nic złego się nie wydarzyło - powiedział. - Jeśli dwa helikoptery, nieszczególnie uzbrojone, przekraczają granicę, to trzeba to monitorować i szykować na ewentualną akcję, jeśli gdzieś by wylądowały, ale nie może być tak, że przestraszymy całą Polskę - dodał.
Według Budy "zagrożenie wynikające z tej sytuacji było niewielkie". - Trzeba było obserwować, czy to się nie rozwija, czy to są jedyne helikoptery, czy to nie jest element większej akcji. W mojej ocenie wszystko zadziałało prawidłowo. Ciężko oczekiwać, że nad głowami naszych mieszkańców w Polsce byśmy je zestrzeliwali - stwierdził minister.
Ministerstwo Obrony Narodowej potwierdziło, że we wtorek doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie. W odpowiedzi na incydent minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak polecił zwiększyć liczbę żołnierzy na granicy i wydzielić dodatkowe siły i środki, w tym śmigłowce bojowe. Jednak kilka godzin wcześniej Wojsko Polskie zapewniało, że maszyny nie przekroczyły polskiej granicy, a loty zostały wcześniej zgłoszone przez stronę białoruską. "Przekroczenie granicy miało miejsce w rejonie Białowieży na bardzo małej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe. Dlatego też w porannym komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że polskie systemy radiolokacyjne nie odnotowały naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej" - tłumaczył się MON.
Incydent ze śmigłowcami komentował w Gazeta.pl dr Michał Piekarski z Uniwersytetu Wrocławskiego, ekspert zajmujący się bezpieczeństwem. - Jeżeli to było celowe, to odbywało się za wiedzą, zgodą, a może i na rozkaz Rosji. Celem mogło być sprawdzenie naszej reakcji. Rosjanie i Białorusini teraz widzą, kto wydawał jakie komunikaty, z jakim opóźnieniem, jakie były reakcje polityków, w jaki sposób relacjonowały sytuację media tradycyjne i jaki był ruch w mediach społecznościowych. Widzą, jak reagujemy i na podstawie tego mogą prognozować przebieg wypadków w razie prowokacji na większą skalę. Nawet jeśli incydent ze śmigłowcami był przypadkiem, Białoruś i Rosja na nim sporo zyskują - mówił.