Kulisy orędzia Andrzeja Dudy są zadziwiające. Sam się wahał, czy chce wystąpić w telewizji

Jacek Gądek
Prezydent Andrzej Duda wygłosił orędzie telewizyjne, w którym powiedział o korzyściach z przynależności do Unii Europejskiej. Ogłosił też, że wysyła do Sejmu projekt ustawy, który ma pomóc w czasie prezydencji Polski w UE w 2025 r. Jak ustaliła Gazeta.pl, Duda wahał się, czy wygłaszać orędzie, ale plan, który stworzył ze współpracownikami, je obejmował, więc je "dowiózł".

- Wyszło niefortunnie - słyszymy w Pałacu Prezydenckim od współpracownika głowy państwa.

Niefortunnie? - pytamy innego ważnego polityka obozu rządzącego. - Tak głupiego orędzia to jeszcze nie widziałem. Może się tylko z Tomaszem Grodzkim ścigać na beznadziejność - mówi. Porównanie do marszałka Senatu jest bolesne. Grodzki wśród polityków doczekał się pseudonimu "Habemus" z racji maniery rozkładania rąk. Teraz żarty są z prezydenta - także w jego własnym obozie. Orędzie zbiera kiepskie recenzje.

- Prezydent jakby chciał ratować wizerunek po podpisie pod ustawą o komisji ds. rosyjskich wpływów. Duda spieprzył, a teraz usiłuje uciekać od tematu. Orędzie było o niczym. Przecież nie wiadomo, kto będzie rządził, kto będzie premierem w 2025 r. Nic nie wiadomo, a prezydent proponuje jakąś ustawę na za półtora roku. Ustawa o ratowaniu wizerunku prezydenta - podsumowuje ważny polityk z obozu PiS.

Zobacz wideo Fragment przemówienia Andrzeja Dudy podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Polsce

Okazuje się jednak, że prezydent wcale nie był wielkim entuzjastą wygłaszania tego orędzia.

Wedle naszych informacji kilka tygodni temu w planie prezydenta na parę miesięcy do przodu, który stworzył on wraz ze swoimi zaufanymi współpracownikami - w tym m.in. z doradcą społecznym Marcinem Mastalerkiem, a w praktyce nr 2 w Pałacu - był punkt o przesłaniu do Sejmu ustawy o współpracy na okoliczność prezydencji w UE. A przy okazji także wygłoszenie orędzia w telewizji.

Z informacji Gazeta.pl wynika, że Andrzej Duda wahał się, czy wygłaszać właśnie teraz to orędzie i słać ustawę do Sejmu. Teraz, czyli tuż po tym, gdy uderzyła w niego lawina krytyki za podpisanie "lex Tusk", a opozycja jest w cugu po marszu 4 czerwca. Choć Duda sam nie do końca był przekonany, by teraz wysyłać ustawę do Sejmu i wygłaszać orędzie o tym informujące, to postanowił trzymać się wcześniej ustalonego harmonogramu.

Prezydent ostatecznie podjął więc decyzję, że "dowiezie" temat tej ustawy i wygłosi też orędzie. Zwyciężyła opcja, że skoro już w maju padła zapowiedź prezydenta i premiera, że będzie projekt ustawy kompetencyjnej z myślą o prezydencji w UE, to trzeba dociągnąć to do końca - nawet w zmienionych okolicznościach i nowej dynamice politycznej. Można to było co prawda zrobić już w maju, ale skoro okrągła 20. rocznica referendum akcesyjnego z 7 i 8 czerwca 2003 przypadała niewiele później, to prezydent miał w planie przesłanie ustawy i orędzie właśnie w tę rocznicę.

- Orędzie było zupełnie obok rzeczywistości politycznej. No ale był taki plan, no to go zrealizował - słyszymy z otoczenia prezydenta. - Każdy myślał, że może będzie mówił w orędziu o tej komisji ds. rosyjskich wpływów albo o marszu 4 czerwca, a mówił o ustawie kompetencyjnej i wyszło to zupełnie od czapy - słyszymy dalej.

Inny współpracownik Dudy dodaje: - Rzeczywistość i kontekst radykalnie się zmieniły. Andrzej Duda jednak trzymał się planu, zamiast zmieniać taktykę i poczekać z ustawą i orędziem - dodaje osoba znająca kulisy.

Zgodnie z harmonogramem kolejny raz Polska będzie sprawować prezydencję w pierwszej połowie 2025 r. Co dopiero za półtora roku. Czas prezydencji przypadnie na samą końcówkę prezydentury Andrzeja Dudy.

Więcej o: