Pięcioro członków rady programowej TVP złożyło w poniedziałek w KRRiT skargę na "Wiadomości" TVP oraz kanał TVP Info. Powodem są "skrajnie nierzetelne i nieobiektywne" relacje z Marszu 4 czerwca. Przypomnijmy, że rada programowa TVP to ciało doradcze zarządu stacji. Pod skargą podpisali się: Iwona Śledzińska-Katarasińska, Joanna Scheuring-Wielgus, Artur Andrysiak, Janusz Daszczyński i Krzysztof Luft. Jej treść opublikowano w mediach społecznościowych.
Skarżący uważają, że Telewizja Polska działała w tym przypadku sprzecznie z ustawą o radiofonii i telewizji i domagają się od szefa KRRiT Macieja Świrskiego ukarania nadawcy. Zarzuty dotyczą niedzielnych ''Wiadomości'', ale także audycji emitowanych tego dnia w TVP Info. W ich ocenie sposób zrelacjonowania marszu, zarówno przez ''Wiadomości'' jak i TVP Info, był ''ostentacyjnym zaprzeczeniem rzetelności i bezstronności''. Na antenie stacji informacyjnej podawano m.in. zaniżoną liczbę uczestników marszu.
"Taki skrajnie nierzetelny i nieobiektywny sposób przedstawienia warszawskiego marszu 4 czerwca, w sposób jaskrawy narusza wymienione na wstępie przepisy Ustawy o Radiofonii i Telewizji - art. 21, ust 1 i 2 oraz art. 18, ust 1. Dlatego też oczekujemy od Pana Przewodniczącego ukarania nadawcy zgodnie z przepisami ustawy" - piszą autorzy.
I podkreślają, że ''w głównym wydaniu ''Wiadomości'' o g. 19.30 materiały dotyczące tego wydarzenia zostały zepchnięte na 11. i na 25. minutę, co miało umniejszać jego znaczenie".
Członkowie rady zarzucają ''Wiadomościom", że ''cała relacja i sprowadzała się do pokazania uczestników marszu i jego uczestników jako grupy agresywnych i ordynarnych prymitywów, którzy chcą obalić legalne władze".
Informacja o 100 tysiącach uczestników marszu, którą przekazywało TVP Info, została zaczerpnięta z relacji Onetu. Problem w tym, że szacunki te dotyczyły stanu na godzinę 12. Wtedy marsz oficjalnie dopiero się rozpoczynał. Po trzech godzinach portal podał swoje zaktualizowane szacunki - wówczas informowano o 300 tys. osób. Podobne dane podaje "Gazeta Wyborcza". Według samych organizatorów oraz stołecznego ratusza manifestacja zgromadziła pół miliona ludzi.
Mimo wysokiej frekwencji na marszu telewizja publiczna początkowo w ogóle o manifestacji nie informowała. Jeśli manifestację pokazywano, to zawsze w negatywnym świetle. Na antenie można było usłyszeć, że twarzą wydarzenia "jest Adam Michnik", który "obrażał Polaków głosujących na Prawo i Sprawiedliwość". Przypomniano też wpis Tomasza Lisa o "komorze" oraz ostatnie nagranie Andrzeja Seweryna. W rzeczywistości żadna z wymienionych osób nie zabierała głosu podczas wystąpień na manifestacji.
Później na ekranie TVP Info pojawił się pasek "opozycja zjednoczona w obronie Rosji". Jacek Karnowski, prorządowy publicysta, komentował marsz w kontekście komisji ds. zbadania rosyjskich wpływów. - Jest jakaś intencja osłonięcia jakiejś wiedzy czy obrazu, którego w pełni nie widzimy. Komentatorzy zwracali uwagę, że gdy Tusk pojawił się w Sejmie podczas głosowania nad tą ustawą, to był zdenerwowany. Sądzę, że tutaj jest obawa, że wybrzmi ta niesamowita głębokość, szczerość tej intencji prorosyjskiej, którą miał rząd Tuska - mówił.
Pod koniec głównego wydania "Wiadomości" został wyemitowany materiał poświęcony marszowi. Nosił on tytuł "Z nienawiścią na sztandarach". Prowadząca program Edyta Lewandowska zapowiadała, że w Warszawie "zamiast ciepła, miłości i radości były złość, nienawiść i hejt". Materiał Adriana Boreckiego w dużej mierze był zbitką niecenzuralnych haseł, które można było usłyszeć od uczestników marszu. "Wypikane" przekleństwa autor materiału zestawił oczywiście z wypowiedziami liderów PO - Tuska i Trzaskowskiego. - Inspiracją dla tłumu są politycy opozycji i patocelebryci - powiedział pracownik TVP. W materiale standardowo już przytoczono wulgarne wypowiedzi Władysława Frasyniuka i Andrzeja Seweryna. - Miał być spokojny, kulturalny marsz, a wyszło jak zawsze w przypadku opozycji. Totalna agresja, nienawiść i hejt - spuentował materiał Borecki.
Użytkownicy mediów społecznościowych zauważyli, że podczas rozmów z uczestnikami warszawskiego marszu Adrian Borecki nie miał kostki na mikrofonie, która pokazywałaby, że jest on z TVP. Kostka wróciła na mikrofon dopiero na sam koniec materiału. "Red. Borecki był tak odważnym reporterem, że jako pracownik medium partii rządzącej poszedł z mikrofonem bez kostki (czyżby obawiał się, że ktoś może powiedzieć mu, co sądzi o jego partii i o medium, w którym pracuje?), ale już na koniec relacji kostkę założył. Odwaga prima sort" - czytamy na profilu "Oglądam 'Wiadomości', bo nie stać mnie na dopalacze".
Warto podkreślić, że Gazeta.pl również była obecna na marszu. W czasie rozmów z nami nie padło ani jedno wulgarne czy pełne nienawiści słowo. Słyszeliśmy: "Chcę zmienić ten rząd", "Chcę, żeby moje dzieci mogły wrócić do nowego kraju, nie takiego, z którego uciekły", "Walczymy o wolność, musimy tu być", "Oczekuję, że wszyscy się zmobilizujemy, że pójdziemy na wybory, że w Polsce nie będzie łamana konstytucja i prawa kobiet", "Chcemy wolnego kraju", "Żeby moje dzieci nie musiały wyjeżdżać i dobrego kraju też dla mnie". Na trasie marszu pojawiły się jednak prawicowi kontrmanifestanci. Był m.in. aborcyjny bus oraz wyborcy PiS-u, którzy mieli baner "Folksdojcze do Berlina". Demonstranci odpowiadali im okrzykami: "PiS do piekła".