Marsz 4 czerwca był imponujący, niezależnie od tego, czy brało w nim udział 300, czy 500 tys. osób. Zaklinanie rzeczywistości w wydaniu PiS czy TVP, takie jak przekonywanie, że uczestników było mało, czy forsowanie narracji, że to "marsz nienawiści", wydaje się daremne. Z kolei przechwałki Suwerennej Polski, że zebrała podobną czy większą liczbę podpisów pod obywatelskimi projektami ustaw to już robienie z ludzi idiotów - komitet ma bowiem nie jeden dzień, a trzy miesiące na zbieranie podpisów. Jakichkolwiek porównań by nie stosowano, ani ziobryści, ani PiS nie mają takiego obrazka - tłumu godzinami wytaczającego się z metra. I to jest sukces opozycji.
Chociaż zaczęło się niedobrze. Powiedzieć, że przemówienie Lecha Wałęsy było złe, to jakby nic nie powiedzieć. Były prezydent - jak zwykle - postanowił opowiadać o sobie, stwierdzając nawet, że jest człowiekiem sukcesu tysiąclecia, czego tłum już nie zniósł. Miło ze strony tłumu, że krzyczał tylko "idziemy!", a nie wybuczał Wałęsy. Przemówienie Donalda Tuska na koniec było o lata świetlne lepsze i uderzało w dokładnie przeciwne struny - Tusk przedstawiał siebie jako bohatera przyszłości, nie przeszłości, który jest gotów za lepszą Polskę oddać życie. Lepszą, czyli jaką? Za Tuskiem: praworządną, bezpieczną, uczciwą, czystą, zieloną, samorządową i europejską.
W trakcie marszu przemawiało więcej aktywistów, niż polityków i od nich usłyszeliśmy hasła ważne, konkretne - dotyczące prawa do aborcji, edukacji, klimatu czy sytuacji osób z niepełnosprawnościami. To wszystko jednak bardziej przy okazji. Wielu uczestników pytanych o to, z jakiego powodu idą w marszu, odpowiadało niesprecyzowanymi wartościami - demokracją, wolnością, praworządnością. Wielokrotnie było też słychać "przychodzimy, bo już mamy dość". Teraz? Pod koniec drugiej kadencji PiS?
Być może faktycznym powodem, kroplą, która przelała czarę goryczy, jest inflacja - pojawiała się i w zapowiedziach organizatorów i wśród wypowiedzi uczestników. Ok, koszula bliższa ciału. Przeciętnego obywatela pewnie bardziej uwiera cena chleba niż nielegalne pushbacki wycieńczonych ludzi za polsko-białoruską granicę. Być może bardziej uwiera to, że masło ma 200, a nie 250 g niż strach tysięcy kobiet przed zajściem w ciążę.
Podobnie gorzką refleksję ma jedna z osób, którą proszę o pomarszowe wnioski. - Gdzie byli ci ludzie, Tusk i PO wcześniej, jak w podkarpackim zabrakło szpitali, w których można było zrobić legalną aborcję, jak tworzyli prawo antyaborcyjne, jak ginęli ludzie na granicy? I czemu wyszli dopiero teraz, przed wyborami? Rozmawiałam z przyjaciółką o tym, że jest dużo głosów pytających, czemu było tak mało młodych ludzi. A ja się pytam, gdzie byli ci starsi ludzie wcześniej, jak młodzi sobie zdzierali podeszwy na innych protestach i marszach? - mówi i jednocześnie podkreśla, że cieszy się, że marsz się odbył i odniósł frekwencyjny sukces.
Inna z pytanych osób przyznaje, że była na marszu, ale było to "bardzo trudne do przełknięcia wydarzenie". - Miałam poczucie, że większość ludzi dookoła mnie idzie z podobnym sceptycyzmem, że są tu głównie z desperacji i hasła typu "zwyciężymy" im też zupełnie nie siadały - dodaje. Podkreśla, że z głównej platformy padały ważne postulaty mówców z Akcji Demokracji i Strajku Kobiet, m.in. o sytuacji na granicy, równości małżeńskiej, dostępie do aborcji czy sytuacji w służbie zdrowia. - Widzę jakąś wartość w tym, że 500 tys. osób z różnych części kraju usłyszało takie treści na wydarzeniu firmowanym przez PO. Czy są to z kolei postulaty, z których Platforma będzie się gotowa rozliczać w przypadku wygranej? Tutaj pozostaję sceptyczna. Przyszłam tam z desperacji, wyszłam równie zdesperowana co wcześniej - punktuje gorzko. Anegdotycznie dodaje, że jej przyjaciółka "przehandlowała swoją obecność na marszu za obecność swoich rodziców na Paradzie Równości" i był to "najlepszy deal, jaki można było zrobić na tej sytuacji".
Wśród osób, które pytałam o zdanie, byli rzecz jasna i tacy, którzy z różnych powodów nie uczestniczyli w marszu. Jedna z nich stwierdza, że PO jest anachroniczna i nie ma do zaoferowania nic poza hasłem "odsunąć PiS od władzy". Uważa przy tym, że marsz nie przyciągnął nowych zwolenników, a skonsolidował starych.
Inny z rozmówców obawia się erdoganizacji władzy, uważa, że powinno się wspierać wszystkie antyrządowe inicjatywy i "nawet Gowin z Tuskiem byliby lepszą opcją, niż to, co jest teraz", a jednocześnie wie, że orędownicy marszu, pokroju Romana Giertycha, "wyzywaliby go od komuchów" i wyrzucili "poza jakikolwiek margines życia publicznego".
Nieobecni mówią też o "sekciarskich klimatach wokół Tuska", atmosferze "imprezy integracyjnej bez faktycznego pomysłu" i "odmienianiu słowa 'wolność' przez wszystkie przypadki, ale tak, żeby nie było w tym słowie żadnego znaczenia". Jedna z osób chwali przy tym "politycznie dobry manewr Tuska w kontekście budowania jego mitu zbawcy narodu".
Kolejna osoba chwali frekwencje, niezłą organizację i progresywne wątki w przemowach gości. - No ale to były tylko takie supporty i fillery dla wypełnienia czasu, bo potem po każdym takim wystąpieniu gościa przypominano co 5 minut, o co i o kogo tu naprawdę dzisiaj chodzi, że na czele pochodu idzie "Pan premier Donald Tusk", że krzyczy "zwyciężymy" itp. Finałowe przemówienie Tuska widziałem tylko w telewizji i jak dla mnie było całkiem sprawne pod względem formy, no ale w treści raczej pusto. I chyba podobnie mam z całym marszem - ocenia.
- Autentycznie zaskoczyła mnie skala tego wydarzenia, a byłem na większości wielkich demonstracji od 2015 roku, zaskoczyła mnie różnorodność i to, że zarówno strona liberalna jak i lewicowa się w tym odnalazły. Jakoś Razem nikt nie zjadł za udział, ba, reakcje ludzi w trakcie marszu były pozytywne - mówi jeden z moich rozmówców i podsumowuje:
Cieszy, że wiele z postulatów - prawa kobiet, osób LGBT - weszło do mainstreamu i było szeroko popieranych wśród osób maszerujących - a że nie mogę się pozbyć wrażenia, że bardzo często tylko dlatego, by dowalić PiS, to już mój wewnętrzny problem. Wolałbym, by to było szczere i wynikało z przekonań, ale jeżeli ludzie poprą równość małżeńską itd. na złość PiS, to też mnie to urządza w dużym stopniu, bo efekt końcowy się liczy najbardziej.