Poprzednim dużym sukcesem PO była... honorowa, bo minimalna, ale jednak przegrana, Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich i powstały w ten sposób event Campus Polska.
Sukces, którego Tusk się nie spodziewał
Takiego marszu nie spodziewał nawet sam Donald Tusk, gdy ogłaszał go dwa miesiące temu.
Początkowym w zamyśle marsz miał przerwać smutę PO. Miał być okazją do zmobilizowania Platformy. Miał pokazać dominację Tuska na opozycji. Gdyby nie PiS, na spółkę z prezydentem Andrzejem Dudą, to skończyłoby się na takim planie minimum: imprezie samej Platformy, zwiezionych autokarami z Polski jej działaczy oraz twardym elektoracie głównie z metropolii warszawskiej.
Jednak przeforsowanie przez PiS i podpis prezydenta Andrzeja Dudy pod "lex Tusk" wywołało - nie powszechną, ale szerszą niż sam elektorat PO - społeczną emocję sprzeciwu wobec obozu rządzącego. Donald Tusk nazywa PiS i Andrzeja Dudę złem, ale powinien do Pałacu Prezydenckiego i na Nowogrodzką wysłać ciężarówkę najlepszego wina za napędzenie frekwencji na marszu.
Dominacja na opozycji
PO mówi o pół milionie uczestników marszu. Organizatorzy zawsze zawyżają dane o frekwencji. Ale nie ma znaczenia, czy to jest pół miliona, 300, czy 200 tysięcy ludzi. Była to największa demonstracja organizowana przez jakąś partię w III RP. Nie był to marsz samej Platformy, choć miał tylko jednego lidera: Donald Tusk - tylko on jeden był tu gwiazdą. Inni politycy albo po prostu maszerowali, albo co najwyżej zabierali głos z dachu jadącego autobusu.
Marsz pokazał dominację Tuska na opozycji. Szymon Hołownia z Polski 2050 nie chciał przychodzić na marsz, ale w końcu się zjawił - przymuszony społeczną emocją. Podobnie Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL przełamał brak entuzjazmu. Przyszli na demonstrację, bo także ich elektorat wybrał się na nią - osobiście bądź mentalnie. To pokazuje, kto dominuje po stronie opozycyjnej: Donald Tusk.
Sufit wciąż stabilny
Wciąż jest to jednak dominacja pod nisko, bo na wysokości 30 proc., zawieszonym sufitem. Jak na partię chcącą przejąć władzę - bardzo nisko.
Platforma teraz liczy więc na wywołanie tym marszem nowej dynamiki społecznej i politycznej i przebicie sufitu. Tusk do tego zresztą wprost wezwał: rzucił uczestnikom, by każdy z nich przekonał 20 osób, gdy już wrócą do domów z tego marszu. To oczekiwanie jest wygórowane, ale PO miałaby duży pożytek, jeśliby się skończyło na choć po jednym zdobytym w ten sposób wyborcy.
Bo najważniejsze będzie to, co się stanie po marszu - czy da on jakiś społeczny impuls. Tego póki co nie wiemy, choć można być pewnym, że w samej Platformie morale będzie teraz szybować.
Samo zatłoczone metro w Warszawie w niedzielne przedpołudnie, masa autobusów zwożących ludzi i brak biletów na pociąg do Warszawy, nawet paręset tysięcy ludzi na marszu to jeszcze nie jest znak, że zrywa się silny wiatr zmian, który zmiecie obecną władzę. Ale na pewno jest to dowód na zdolność PO - a właściwie osobistą zdolność Tuska - do łapania podmuchów w swoje żagle, przechwytywanie emocji ludzi i płynięcia dzięki nim - a to i tak dużo.
Marsz nie przesądza, czyja będzie władza, ale ma swój istotny potencjał, którego nie można lekceważyć. Warto tu przypomnieć, co Donald Tusk wskazywał jako powód klęsk Platformy, gdy ją przejmował i ratował przed rozsypką. Platformę w lipcu 2021 r. zdiagnozował tak: - Obezwładnia nas brak wiary i nasza słabość.
I faktycznie była w tym prawda: niewiara, niemoc, ale też - czego Tusk już nie dodawał, bo sam to spowodował - wyjałowienie, brak liderów, którzy mogliby go zastąpić.
Koniec niewiary?
Teraz Tusk ogłosił koniec niewiary już nie tylko w samej Platformie, ale przełamanie bariery strachu, obojętności, sceptycyzmu też w suwerenie. Ogłosił mentalne przełamanie. - Ich [PiS-u - red.] siłą była nasza bezsiła. Skończyło się - mówił dziś szef PO. Samym marszem nie wygra, ale jest to ważny punkt w kampanii. Marsz to zresztą stały element know how Platformy i samego Tuska.
Spójrzmy wstecz.
Był rok 2006. Platforma organizuje demonstrację. - Tu jest Polska! - krzyczał Donald Tusk na wielkiej demonstracji PO. Przypominał słowa papieża Jana Pawła II, aby być solidarnym, a nigdy jeden przeciw drugiemu. Były też obowiązkowe okrzyki "zwyciężymy!". Po nim PO wygrała wybory 2007 r.
Był rok 2016. Platforma organizuje demonstrację na spółkę z KOD-em. Tusk jest przewodniczącym Rady Europejskiej. - Tu jest Polska europejska - mówił Mateusz Kijowski, lider KOD, pod nieobecność Tuska. Władze Warszawy (rządzonej przez PO) twierdziły, że było 240 tys. osób - to zawyżone dane. "Zwyciężymy!". KOD potem upadł, a PO kontynuowała serię porażek wyborczych.
Był rok 2019. Platforma organizuje marsz. - Zwracam się do wszystkich Polaków - nie wierzcie malkontentom, którzy kręcą głową i mówią: "tu jest od Sasa do lasa, nie wiadomo co ich łączy". Ich łączy wyższe dobro, bo bezpieczna Polska w silnej i zjednoczonej Europie - mówił Donald Tusk. "Zwyciężymy!" Koalicja Europejska z kretesem przegrała wybory z PiS.
Jest rok 2023. Platforma organizuje marsz 4 czerwca. - Dawno już nie pomyślałem, że słowa "tu jest Polska" tak bardzo pasują do miejsca i czasu. Tak, tu jest Polska. (…) Zwyciężymy! - krzyczy Tusk na starcie i w finale. Mówi jak w 2006 r. o pojednaniu w narodzie, ale już nie cytuje Jana Pawła II. Tak jak w 2019 r. mówi, że są różnice na opozycji, ale są razem. Wybory za niespełna pięć miesięcy.
Słowem: marsze to jazda obowiązkowa Platformy. 4 czerwca marsz wyszedł spektakularnie, acz bardzo duża w tym zasługa PiS i prezydenta. Marsze nie gwarantowały nigdy - i tym razem też nie - wygranych wyborów.
Tusk ślubuje
Retorycznie Donald Tusk pozostaje świetny, gdy sam nie daje się ponieść emocjom. Dziś zwłaszcza "ślubowanie Tuska" zabrzmiało podniośle. Szef PO chce zwyciężyć, rozliczyć, naprawić krzywdy, "pojednać polskie rodziny". Brzmi jak kazanie, ale chodzi głównie o pokonanie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
Tym razem szef PO, choć oczywiście rysował podział na zło, czyli według niego obóz władzy, i dobro, a więc jego własny obóz, to nie był tak konfrontacyjny jak jeszcze niedawno.
Teraz obok Pałacu Prezydenckiego przechodził przy hasłach powrotu do Polski demokratycznej i taktach piosenki "Szczęśliwej Polski już czas". Kiedyś idący na czele innego marszu pod koniec 2021 r. cytował przed tym Pałacem słowa wiersza Czesława Miłosza: "Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy. I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta".
Dziś nie mówił o ludziach, którzy "chleją, biją swoje dzieci, biją kobiety i pracą się nie zhańbili od wielu lat", więc są - wedle Tuska sprzed niespełna miesiąca - "wymarzoną klientelą polityczną" dla PiS. Teraz wolał delikatnie, że nikt nie może być obojętny na - jego zdaniem - zło prawicowej władzy. - Nikt przyzwoity w Polsce nie może przymykać oczu na zło, które czynią - podkreślał. Wciąż brzmi w tym jednak stała nuta: kto chce głosować na PiS, jest co najmniej nieprzyzwoity. O byłych wyborcach PiS mówi przyjaźniej jako "patriotach, zmanipulowanych, oszukanych przez PiS, ludziach szukający wyjścia z tej sytuacji".
Kazanie na placu
Tusk nie improwizował - stąd tak ostrożniej dobierane słowa. Widać, że miał to przemówienie - swoją drogą bardzo dobre - przygotowane w szczegółach. Było to jego kazanie na placu Zamkowym. Bardzo sprawnie retorycznie, słowami o miłości, wolności, demokracji i z dużą emocją w głosie posłał ten gigantyczny tłum z powrotem w Polskę, by zaczął przebijać sufit nad jego głową.
Amplituda emocji u uczestników marszu i twardszych wyborców opozycji tuż po marszu na pewno jest ogromna. Warto jednak pamiętać, że marsz ten odbył się w momencie piku antyPiSowskich emocji wywołanych "lex Tusk". A poza tym z perspektywy wyborców PiS, a ci są głównie poza wielkimi miastami, marsz jest pokazaną w telewizji migawką z Warszawy.
Do wyborów jeszcze pięć miesięcy, w tym wakacje. Kampania ruszy z całą mocą dopiero we wrześniu - wtedy dzisiejszy marsz będzie wydarzeniem z coraz odleglejszej przeszłości. Gdy jednak o tym, kto ma władzę, decydować mogą pojedyncze punkty procentowe, raptem kilkaset tysięcy głosów, to takie wydarzenia też są ważne. Dopiero jednak po wakacjach zobaczymy, czy czas niemocy i niewiary po stronie opozycyjnej się skończył.