W PiS mówią: Tylko jeden człowiek może uciągnąć tę komisję. Klęska może kosztować przegrane wybory

Jacek Gądek
Sztab PiS był poirytowany tym, że po podpisaniu ustawy o komisji ds. rosyjskich wpływów przez prezydenta, nie ma komu bronić tego pomysłu przed falą krytyki. Jednocześnie w partii trwają przymiarki, kto znajdzie się w składzie komisji. Jako osobę, która może uciągnąć jej prace, wymieniany jest prof. Sławomir Cenckiewicz - ustaliła Gazeta.pl.

Mówi jeden z ważnych polityków obozu rządzącego: - Jeśli personalnie komisja będzie słaba i nie udźwignie ciężaru, to będzie klęską. A jeśli Tusk wygra przesłuchanie przed tą komisją, to może to nawet przeważyć w kampanii i przyczynić się do zwycięstwa opozycji.

Póki co składu komisji jeszcze nie ma. Nie ma też decyzji samego Donalda Tuska, czy przyjść na przesłuchanie, jeśli zostanie na takowe wezwany.

Tuż po podpisaniu ustawy przez prezydenta Andrzeja Dudę obóz PiS wyglądał, jakby został zaskoczony tym, że ustawa wchodzi w życie. W nieistniejącą jeszcze komisję uderzyła fala krytyki, a nie było specjalnie ludzi do jej obrony. Dopiero z czasem podjęli się tego rzecznik PiS Rafał Bochenek, poseł PiS Marek Ast, Krzysztof Szczucki (prezes Rządowego Centrum Legislacji) i poseł PiS Kazimierz Smoliński. W TVN24 ustawy bronił też rzecznik rządu Piotr Müller, dla którego to jednak jest tylko jeden z tematów, a nie żadna specjalność. Do aktywnej obrony ustawy PiS przeszło z wyraźnym poślizgiem i bez wyraźnego frontmena.

Zobacz wideo Andrzej Duda zdecydowanie o "lex Tusk": Nikt mnie nie zatrzyma!

Za ideą stworzenia komisji ds. rosyjskich wpływów stoi premier Mateusz Morawiecki. Ale nie sam, bo wspierał go m.in. prof. Krzysztof Szczucki, prezes Rządowego Centrum Legislacji, a politycznie bardzo bliski współpracownik szefa rządu oraz zaufany człowiek prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Pomysł - w kontekście tego, jak w innych państwach tropione są rosyjskie wpływy - wykuwał także wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński, bardzo bliski premierowi. 

Wedle naszych informacji, byli oni nawet przymierzani do składu komisji, choć żadnych wiążących decyzji nie ma. Zwłaszcza delegowanie urzędującego wiceministra dyplomacji byłoby kłopotliwe.

Wśród kandydatów do komisji jest prof. Sławomir Cenckiewicz, szef Wojskowego Biura Historycznego, były szef Komisji Likwidacyjnej WSI i niegdyś współpracownik Antoniego Macierewicza.Sam Cenckiewicz stwierdził na Twitterze, że "zupełnie się tym nie interesuje", niemniej nim jest w PiS duże zainteresowanie. Jest on uznawany w obozie rządzącym za najsilniejszego merytorycznie w tej tematyce i takiego, który jako jedyny byłby w stanie udźwignąć ciężar. Zwłaszcza że zajmuje się tematem od dawna. Nasi rozmówcy z PiS mówią, że nikt nie nadaje się do takiej komisji lepiej niż właśnie on. Cenckiewicz nie jest członkiem PiS, ale identyfikuje się z prawicą. Jeśli nie na szefa komisji - co jest możliwe - czy też jej członka, to może być zewnętrznym ekspertem komisji.

- Cały czas wyciąga dokumenty z archiwów i je publikuje - mówi znany poseł PiS. Inny rozmówca z obozu rządzącego dodaje: - Cenckiewicz siedzi w archiwach i bada "reset" z Rosją już od dawna.

Giełda nazwisk ruszyła

Wśród potencjalnych członków wymieniany jest także Kazimierz Smoliński, poseł PiS, który prowadził ustawę o komisji w Sejmie. Swojego człowieka w komisji ma mieć też Suwerenna Polska. Prawdopodobnie będzie nim poseł Piotr Sak. Wymieniany w mediach Janusz Kowalski - dziś wiceminister rolnictwa - na wejście do komisji raczej nie ma szans. Kłopot z posłami jest jednak taki, że po pierwsze będą oni chcieli prowadzić kampanię w terenie, by na nowo wywalczyć mandat poselski, a nie siedzieć na przesłuchaniach i szperać w papierach.

Na giełdzie jest Piotr Naimski (były minister i były pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej), ale on nie ma temperamentu politycznego, jest uparty i trudno go do czegoś przekonać - więc niesterowalny.

Na giełdzie jest też Jarosław Krajewski, warszawski poseł PiS, wiceszef komisji ds. służb specjalnych, a w przeszłości członek komisji śledczej ds. Amber Gold. Podobnie Małgorzata Wassermann jest typowana do komisji - jest posłanką PiS z Krakowa, byłą szefową komisji śledczej ds. Amber Gold. W PiS jednak wspomniana komisja śledcza nie jest uznawana na sukces, a przesłuchanie Donalda Tuska na niej wypadło dla niego nawet korzystnie - stąd w obozie władzy wątpliwości, czy w czasie kampanii pociągną oni komisję ds. rosyjskich wpływów. Innym wymienianym nazwiskiem jest Stanisław Żaryn - pełnomocnik ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej.

Skład komisji nie jest jeszcze ustalony. O tym decydować będą najwyższe władze PiS - szybko, bo już na najbliższym posiedzeniu Sejmu w połowie czerwca chciano by już ją sformować.

Z perspektywy PiS komisja musi być zwarta i karna - nie może żreć się i to w gronie samych nominatów obozu Zjednoczonej Prawicy. Opozycja deklaruje, że żadnych swoich kandydatów nie zgłosi.

Komisja ds. rosyjskich wpływów może się okazać wyborczym wehikułem dla osób w niej zasiadających. Ale może też być dowodem na bezradność PiS, jeśli niczego nie udowodni.

"Histeria wokół komisji buduje Tuska"

Póki co PiS-owi trudno stawić czoła fali krytyki. Nie ma ludzi, którzy by od rana do nocy bronili pomysłu. Tym, wedle naszych informacji, poirytowani byli już sztabowcy PiS. Ważny polityk tego obozu: - Ta ustawa to jest jazda po bandzie, a nie było od pierwszego momentu ludzi do dawania odporu krytyce.

Ustawy broni za to prezydent Andrzej Duda, który wcale nie jest jej autorem. Broniąc ustawy, bo ją podpisał, broni więc sam siebie. W szeregach Zjednoczonej Prawicy obrońców zbyt wielu jednak ta komisja nie ma. Są wręcz różnice zdań i wyjaśnianie, co ktoś inny miał na myśli. Suwerenna Polska się nie pali do obrony, bo projekt był premiera Mateusza Morawieckiego.

- Komisja jeszcze nie zaczęła działać, a Tusk już się staje bohaterem, zbawcą opozycji i pozuje na prześladowanego polityka - mówi polityk z tego obozu. Jak dodaje, "histeria wokół komisji buduje Tuska".

W obozie rządzącym radość z przeforsowania komisji ds. rosyjskich wpływów miesza się z obawą, czy nie eksploduje ona w rękach PiS. Pierwszym efektem uchwalenia i podpisania ustawy przez prezydenta Andrzeja Dudę jest mobilizacja i konsolidacja opozycji, a także rozgrzanie twardego elektoratu zwłaszcza Platformy Obywatelskiej. Dzieje się to tuż przed 4 czerwca, na kiedy to szef PO Donald Tusk zwołał wielki marsz ulicami Warszawy, więc demonstracja ta może się okazać faktycznie okazała.

Co wyniknie z tej komisji, to się oczywiście dopiero okaże. Oczekiwanie rozbudzane przez obóz rządzący były jednak ogromne, a jako pierwszych do przesłuchiwania wskazywano Donalda Tuska i byłego wicepremiera Waldemara Pawlaka (PSL). Konfrontacja z szefem Platformy na forum komisji ds. rosyjskich wpływów to dla PiS rzecz o dużym potencjale politycznym. Ale też ryzyko, bo jest on politykiem najcięższej wagi i dobrze czuje się w konfrontacji.

Jeśli komisja nie wezwie Tuska na przesłuchanie jeszcze przed wyborami, to wyjdzie na to, że stchórzyła. A jak Tuska wezwie i on przyjdzie, to takie przesłuchanie może być jednym z istotnych punktów kampanii. - Jeśli Tusk wygra to przesłuchanie, to może ono nawet przeważyć w kampanii i przyczynić się do zwycięstwa opozycji - słyszymy obawę od jednego z polityków obozu władzy.

W poniedziałek prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę autorstwa PiS o komisji weryfikacyjnej ds. rosyjskich wpływów. W ustawie zapisano, że komisja ma w zasadzie nieograniczony dostęp do wszelkich informacji i dokumentów, może karać nawet 50 tys. złotych osoby, które nie stawiają się na przesłuchania. A jeśli uzna, że ktoś działał pod rosyjskim wpływem - co zdefiniowano wyjątkowo szeroko - to może wydawać decyzje administracyjne o zakazie pełnienia funkcji publicznych związanych z wydawaniem publicznych pieniędzy nawet przez 10 lat, co w praktyce oznacza brak możliwości sprawowania funkcji rządowej, a także tak na tak samo długi czas pozbawiać dostępu do informacji tajnych. Politycy PiS wskazują, że od decyzji tych będzie można się odwoływać do sądu administracyjnego, ale nie będzie to automatycznie wstrzymywać ważności decyzji.

Więcej o: