Prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o komisji ds. rosyjskich wpływów, jednocześnie kierując część jej zapisów do Trybunału Konstytucyjnego. Wedle naszych informacji głowa państwa ma twardą opinię, że rząd PO-PSL prowadził prorosyjską politykę i trzeba to przypomnieć ludziom - to jest najważniejszy motyw tej decyzji. - Prezydent poza tym nie mógł zawetować tej ustawy, choćby z tego powodu, że opozycja i media nazwały ją "lex Tusk", a więc jeśli Andrzej Duda by ją zawetował, zostałby obrońcą Tuska - słyszymy od dobrze poinformowanej w tej sprawie osoby.
To, że ustawa jest jednak co najmniej wątpliwa konstytucyjnie, nie jest w Pałacu Prezydenckim żadną tajemnicą. Jest - po pierwsze - niewykonalna, bo daje dwa, trzy miesiące na sporządzenie pierwszego raportu. I wyposaża komisję w środek karny, choć zwany "zaradczym", w postaci zakazu pełnienia funkcji związanych z wydawaniem publicznych pieniędzy. Zresztą gdyby prezydent nie miał cienia wątpliwości, to nie kierowałby ustawy do Trybunału - w trybie następczym, ale jednak.
Prezydent na te okoliczności machnął jednak ręką. Są one bowiem drugorzędne wobec celu, który Andrzejowi Dudzie przyświeca: pokazać, kto będąc w głównym nurcie europejskiej polityki był wobec Rosji bardziej układny, a kto na Kreml patrzył bez naiwności.
Podpisaniem ustawy Duda dał PiS-owi młot na Donalda Tuska, bo w zamyśle PiS ta komisja ma uderzyć właśnie w byłego premiera i robić z niego w oczach wyborców sługę Rosji. Czyli robić to, co obóz rządzący czyni już od lat - tylko jeszcze bardziej. To więc tylko kolejny młot. Komisja nie jest żadnym game changerem ani Wunderwaffe PiS-u ("cudowną bronią"). Bo czyż na wszystkich antenach i łamach mediów publicznych i części prywatnych nie słyszymy dzień w dzień, że Donald Tusk to człowiek Kremla w Warszawie? Ileż filmów, materiałów w programach informacyjnych i publicystycznych z taką tezą powstało?
Owszem, komisja ds. rosyjskich wpływów zwiąże pewne siły Platformy na tym odcinku frontu walki z PiS. Opozycja zresztą - co rzadkie i integrujące - zgodnie mówi: nie zgłaszamy kandydatur do tej komisji. Co do tego na opozycji jest jakaś zgoda.
Czy politycy opozycji będą przychodzić i zeznawać przed tą komisją? Jedni pewnie nie, a inni może i tak. Ale na pewno poprzez uparte wzywanie, wlepianie 20 czy 50 tys. zł kary, a nawet doprowadzanie siłą kogoś przed oblicze komisji może ona stworzyć męczenników na opozycji.
To jeden z paragrafów ustawy: "Komisja może wystąpić do właściwego prokuratora okręgowego z wnioskiem o zarządzenie zatrzymania i przymusowego doprowadzenia osoby wezwanej". Proszę sobie wyobrazić scenę, gdy smutni panowie siłą wyciągają Donalda Tuska z domu bądź siedziby Platformy i prowadzą na przesłuchanie. Scena to jak z filmu, acz teoretycznie możliwa. Kto by na tym zyskał? Takie ściganie polityków opozycji wręcz może dodać mobilizacji rozmemłanej Platformie i jej elektoratowi. Może napędzić ludzi do kontrolowania wyborów, do wpłacania na kampanię, do rozklejania plakatów.
Zresztą szef PO w konfrontacjach czuje się bardzo dobrze - pokazał to w czasie debat, a także podczas przesłuchań przez dawne komisje śledcze. Tusk nie jest wcale na straconej pozycji, gdyby doszło do jego przesłuchania i tym razem. Owszem, przez ostatnie lata Tusk stał się spełnionym politycznie liderem, jednak dalej jest killerem, który się nie poddaje i nie składa broni.
Owszem, PiS ma w dyspozycji papiery wytworzone przez rząd Tuska, korespondencje ministrów, masę nagrań jego wypowiedzi i wciąż fedruje archiwa, by znaleźć coś na byłego premiera. A potem użyć tego jako amunicji do ostrzeliwania zarzutami o uległość wobec Moskwy i Berlina, nazwać go kolaborantem i już nie tylko ukrytą opcją niemiecką, lecz także rosyjską. Nowogrodzka wie, że Tusk jest ich największym wrogiem, więc koncentruje się na systemowej próbie zniszczenia go. Tusk jest już zahartowany w tej konfrontacji.
Tak, część materiałów, które PiS wygrzebało z archiwów, jak i publicznych wypowiedzi byłego premiera, jest i będzie kłopotliwa dla samego Tuska i Platformy, a także PSL-u. Jednak tylko nowe sensacyjne znaleziska mogą być naprawdę istotne. Doraźnie komisja może urządzać show, by zogniskować uwagę mediów i wyborców - ale nie na długo - by odciągnąć uwagę od innych, kłopotliwych dla PiS tematów.
Czy ta komisja może być przesądzająca dla wyniku wyborów? Raczej będzie utwardzać elektorat obu największych formacji, jeszcze mocniej polaryzować, powodować niewielkie przepływy między formacjami opozycyjnymi.
Warto zwrócić uwagę, że komisja ds. rosyjskich wpływów nie może zabronić Tuskowi ani nikomu innemu kandydowania do Sejmu. Potencjalnie może Tuskowi zabronić obejmowania fotela premiera, ale taka decyzja o "środku zaradczym" zapewne upadłaby w sądzie.