A więc polaryzacja. To po nią sięga PiS, żeby na Polakach wymęczyć trzecią kadencję. Żadne tam przesuwanie się do centrum, żadne udawanie spokoju, umiaru i "sprawnego rządzenia" - Kaczyński stawia już tylko na czyste emocje. Mamy być my i mają być oni, PiS kontra PO, Kaczyński kontra Tusk i niczego więcej, po to właśnie powstała komisja ds. rosyjskich wpływów. Agata Kondzińska w "Wyborczej" tuż po decyzji Dudy przytoczyła charakterystyczne słowa kogoś z obozu władzy: "Polacy muszą zobaczyć, że jest Polska Kaczyńskiego i Polska Tuska, żadnej innej, żadne podróby czy trzecie drogi. To jest brutalna walka polityczna". To zdanie wyryjmy sobie w głowach, bo ono stanowi clou, o to właśnie chodzi PiS-owi: żeby cała opozycja została utożsamiona z Tuskiem.
PiS brnie w komisję ds. rosyjskich wpływów z rozpaczy, bo nie ma już nic innego w zanadrzu, 800 plus się przejadło, afery w rodzaju milionów dla Sadurskiej jednak docierają do prostego ludu, jedyna szansa to spolaryzować wyborców i jeszcze raz zagrać w dupniaka z Tuskiem. I tylko z nim.
Ta komisja została przez strategów PiS wymyślona nie tyle przeciwko Platformie, co przeciwko całej reszcie - wszystkim "trzecim drogom", które mogłyby w tych wyborach Kaczyńskiemu napsuć krwi. Komisja jest sprytną odpowiedzią PiS przede wszystkim na udany mariaż Hołowni i Kosiniaka, bo realne zagrożenie dla tej władzy pojawia się wtedy, kiedy istnieje jakaś inna opcja, ktoś trzeci, kto może przyciągnąć do opozycji choć trochę niezdecydowanych. Mamy więc zostać w tych wyborach sprowadzeni do prostej dychotomii: czarne i białe, wybieraj Polaku! Bo wtedy PiS jest górą.
Dlaczego Kaczyński gra w mocną polaryzację? Odpowiedź jest prosta jak cep. Platforma i jej przewodniczący mają zatwardziały elektorat negatywny i 30-procentowy sufit nad głową. Jeśli Kaczyńskiemu uda się sprowokować opozycję, żeby wszystko kręciło się wokół obrony Tuska, to dla przeciętnego wyborcy cała opozycja stanie się jednym wielkim Tuskiem niczym Chrystus ze Świebodzina w porównaniu w malutkimi Kosiniakiem, Hołownią, Czarzastym.
Mogą się politycy PO dziwować, że istnieją jacyś wyborcy, którzy nie kochają Platformy, a jednocześnie nie są PiS-owcami, mogą się pukać w głowy i marudzić, że symetryści zawrócili tym ludziom w głowach - ale po prostu tak jest i obie główne partie mają to w badaniach. Spolaryzowanie sceny politycznej do granic możliwości - a taki będzie efekt wzywania Tuska i innych polityków PO przed komisję (a jeszcze lepiej posłać po nich policję, jeśli nie stawią się po dobroci) - ma sprawić, żeby "polowanie na Tuska" to był temat główny kampanii i żeby nikt po opozycyjnej stronie nie mógł się od Tuska - ofiary PiS-owskiej nagonki - dystansować. Albo jesteś za prześladowaną Platformą, albo za czystym złem, które ją prześladuje, a więc cała opozycja - tak chce Kaczyński - ma być w oczach wyborców sklejona z PO.
Przekształcenie wyborów w pojedynek Tusk kontra Kaczyński (i broń boże nikt więcej!) to równocześnie coś, w co od stycznia gra Platforma. Związany z PO komentariat i tzw. liderzy opinii w mediach społecznościowych z większą zaciętością zwalczają Hołownię i Kosiniaka niż Kaczyńskiego, a czołowi politycy PO to tolerują, a czasem podkręcają.
Co opozycja może z tym pasztetem zrobić? Z logiki polaryzacji narzuconej przez PiS trzeba dać susa w bok, a żeby to było możliwe, Platforma musiałaby zaprzestać gry na osłabianie reszty opozycji i nie wejść w układ, który zaproponował jej Kaczyński. Ten brudny deal brzmi tak: podzielmy świat na czarno-biało, wykośmy wszystkich "trzecich" - Konfederację i Hołownio-Kosiniaka - nam to coś da, a was też wzmocni, nawet jak nie wygracie wyborów, to będziecie silniejsi w ławach opozycji. Ten brudny deal warto widzieć i rozumieć, że kierownictwo PO będzie wodzone na pokuszenie.
Platforma powinna dać jasny sygnał, że w to nie wchodzi: złagodzić napięcia z innymi partiami opozycji i przestać gry na ich osłabianie. To, co od miesięcy dzieje się w opozycyjnej przestrzeni medialnej stawia włosy na głowie, wielbiciele PO walą w "Wodzireja i Tygryska" takimi chwytami, że przypomina to metody telewizji Kurskiego, jednocześnie ci sami ludzie drżą na myśl o trzeciej kadencji PiS-u, nazywają obecne wybory "grą o wszystko", a po chwili spokojnie wracają do wylewania szamba na resztę opozycji, bo "musi wygrać Donald Tusk, tylko on postawi się Kaczyńskiemu". Każdy, komu zależy na zmianie rządów w Polsce, powinien rozumieć, że dobro PO i dobro całej opozycji to są dwie odrębne sprawy. Czasami sprzeczne.
W tak nieciekawych okolicznościach przyrody wypadałoby, żeby największa partia opozycyjna zajęła się odsuwaniem PiS-u od władzy, a nie odsuwaniem Hołowni od swojego elektoratu. „Trzecia droga", której Tusk serdecznie nie znosi („Nie ma czegoś takiego jak trzecia droga, jest tylko jedna droga do zwycięstwa") to coś, czego opozycja potrzebuje, ponieważ PO nie wygra tych wyborów sama, musi być na opozycji siła, która zdoła przytrzymać niezdecydowanych, zniechęconych i tych, którzy na Platformę nie zagłosują nigdy, a równocześnie w ogóle nie są PiS-owcami. Oni mogą pójść na wybory, a mogą zostać w domach, jeśli każecie im się modlić do Tuska albo odprawiać msze w jego obronie.
Marsz 4 czerwca ma być triumfalnym zwieńczeniem udanych peregrynacji przewodniczącego PO po Polsce. I dobrze. Opozycyjni wyborcy potrzebują takiego wydarzenia jak kania dżdżu, od półtora roku nic nie było chodzone ani krzyczane, data też jest dobrana świetnie, Platforma ma kadry i pieniądze na dobrą organizację tej imprezy.
Wypadałoby się w imieniu całej opozycji cieszyć, tyle że właśnie radości jakoś mało, ponieważ dla PO marsz stał się kolejną okazją, żeby stosować wobec reszty opozycji nieznośny szantaż moralny (kto nie idzie, ten z PiS-em, kto nie z Tuskiem, ten z PiS-em, kto cokolwiek krytykuje, ten z PiS-em itd.). Odstrasza to i demobilizuje nieplatformianych wyborców, a to właśnie jedynie oni mogą dać opozycji zwycięstwo, nikt inny, tych platformianych jest po prostu za mało, żeby Kaczyńskiego pogonili. Niedzielny marsz może wzmocnić sekciarskie skłonności Platformy, jeśli będzie to marsz uwielbienia dla Przewodniczącego, ale może też Platformę nieco uskromnić i otrzeźwić, jeśli uda się znaleźć formułę na niewymuszony udział innych partii i "normalsów", którzy w wyborach zdecydują.