Podczas czwartkowej konferencji ws. rakiety znalezionej w lesie pod Bydgoszczą, Mariusz Błaszczak stwierdził, że to "dowódca operacyjny (gen. Tomasz Piotrowski - red.) zaniechał swoich obowiązków" i nie poinformował o znalezionym obiekcie. - Działania Centrum Operacji Powietrznych były prawidłowe. Centrum powiadomiło dowódcę operacyjnego o niezidentyfikowanym obiekcie w polskiej przestrzeni powietrznej. Dowódca operacyjny zaniechał swoich instrukcyjnych obowiązków, nie informując obiekcie ani mnie, ani Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i innych służb - mówił szef MON.
Wicepremier przekazał także, że w sprawozdaniu operacyjnym z 16 grudnia nie odnotowano naruszenia ani przekroczenia przestrzeni powietrznej Polski, "co, jak się później okazało, było nieprawdą". - Ustalenia kontroli wykazały niepodjęcie wystarczających działań przez dowództwo w zakresie poszukiwania obiektu. Skierowano jedynie patrol policji, a poszukiwania śmigłowcem przeprowadzono 19 grudnia. Do poszukiwań nie włączono Wojsk Obrony Terytorialnej - zaznaczył Błaszczak - Po 19 grudnia całkowicie zaniechano poszukiwań - dodał.
Tymczasem podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych na początku maja minister wypowiadał się w nieco innym tonie. Zwraca na to uwagę serwis natemat.pl. - Są oczywiście hipotezy łączące to, co znaleziono pod Bydgoszczą z wydarzeniem z grudnia ubiegłego roku. Mówił o tym dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych generał Piotrowski. Ja też zarządziłem kontrolę procedur, ale sprawa leży w dyspozycji polskiej prokuratury - stwierdził podczas wizyty i dodał, że w tej sprawie Polska jest "w ścisłym kontakcie" z USA.
- Jesteśmy z Amerykanami w ścisłym kontakcie. Zresztą jak mówił generał Piotrowski wówczas, 16 grudnia, również samoloty amerykańskie były wykorzystywane do tego, żeby sprawdzać sytuację, więc my jesteśmy w ścisłym kontakcie z sojusznikami. Polskiego nieba oprócz polskich sił powietrznych bronią także siły sojusznicze, a mamy obecność na ziemi polskiej samolotów amerykańskich, czy to F22 czy to F15, również samoloty włoskie, holenderskie F35 stacjonowały albo stacjonują na ziemi polskiej - dodał Błaszczak.
- To olbrzymi problem wizerunkowy, zarówno dla polskiego rządu, jak i dla polskiej armii: minister obrony narodowej publicznie krytykuje generała na wysokim stanowisku. To pokazuje niestety, że politycy starają się zmyć z siebie odpowiedzialność za tę skandaliczną sytuację. Zwłaszcza że generał Andrzejczak informował wcześniej, że przekazał odpowiednie informacje do ministra i premiera - mówił Mateusz Lachowski, korespondent wojenny, w rozmowie z portalem Gazeta.pl. - Jaki mamy efekt tych działań? Rosja wystrzeliwuje rakietę w stronę Polski, prawdopodobnie dlatego, że jest wadliwa i zawodzi system kierowania, spada pod Bydgoszczą. Jaka jest reakcja polskich polityków? Nie ma żadnej reakcji, żadnej informacji w prasie. Wszystko zostaje zamiecione pod dywan. Teraz, kierownictwo polskie oskarża o wszystko i znajduje kozła ofiarnego w generale Piotrowskim, który jest bardzo szanowany w wojsku - dodaje dziennikarz. Jak stwierdził Lachowski, "wystarczy pocisk w stronę Polski, żeby odwołać szanowanego generała". - Nie może być tak, że wystrzelenie pocisku rakietowego w stronę Polski powoduje kryzys wizerunkowy, który próbuje się załagodzić odwołując doświadczonego generała - stwierdza Lachowski. Jak określa, to szokujące, że "szuka się kogoś odpowiedzialnego za tę sytuację wśród żołnierzy". - Odwoływanie polskich generałów według politycznego klucza jest sprzeczne z polską racją stanu - podsumowuje korespondent.