Najpierw sobie myślisz: niepoważni ludzie, nie warto tego czytać i komentować, ale niestety i tak jesteś zmuszony się tym zajmować, bo po chwili cała opozycja brednie Giertycha powtarza, a cały PiS mówi Mateckim. Oczywiście nie o nazwiska tu chodzi, one są jedynie personifikacjami pięciu toksycznych cech, które zatruwają polską politykę.
Zdrowe męskie chamstwo rządzi naszym życiem publicznym, zachowania narcystyczne i egocentryczne zapewniają tu sukces, a samce alfa - Matecki, Czarnek, Sikorski, Giertych, Lis, Nitras, Kierwiński, Kowalski, Jaki - tworzą spójną kulturę męskiej szatni, gdzie dowcipy o "wysrywach" i "kałowniach" budzą entuzjazm i mieszają się z nieustannym kibicowaniem, kto kogo mocniej "zaorał". Trzeba bowiem być prawdziwym mężczyzną, walić na odlew, nie zastanawiać się, nie niuansować broń boże, a w przerwach porechotać o pierdzeniu i seksie. Pamiętacie dowcip Marka Hłaski o kapralu? "No, kapralu, z czym wam się kojarzy biała chusteczka?" - pyta major. "Melduję, że z d..ą, panie majorze" - pada odpowiedź. "A dlaczego z d..ą?". "Bo mi się wszystko z d..ą kojarzy". W tym przaśnym żarcie opisany został od stóp do głów minister Czarnek ze swoim stałym zestawem zainteresowań i wypowiedzi - począwszy od dzików, które "w tych zaroślach, w tych krzakach" wiedzą "jak realizować funkcję prokreacyjną", aż po niedawne nauki dla licealistów o własnych umiejętnościach seksualnych pana ministra: "Wszystko umiem, niczego mi nie brakuje!". Dzięki tego typu maczystowskim opowieściom Czarnek wyrósł na prawdziwego idola mediów, kogoś, kto wspaniale podnosi oglądalność, czytelnictwo i słuchalność, więc należy go nieustannie cytować (z aprobatą i entuzjazmem albo ze grozą - to już zależy, który kanał włączysz). Kompletnie nie jest ważny jako minister edukacji, nic istotnego w edukacji nie robi i zresztą nie musi nic robić - biegunem na polskiej prawicy i wzorcem z Sevres "orania lewactwa" stał się wyłącznie dzięki postawie maczo, czyli sprośnym żartom, waleniu na odlew i - generalnie - "mówieniu, jak jest".
Po drugiej stronie podobne cechy reprezentuje Radek Sikorski, antypisowski rycerz herbu "„przetłuszczony łeb" Beaty Kempy, autor tego i wielu innych najdzikszych tweetów, których jedyną wspólną cechą jest rozpaczliwa chęć zwrócenia na siebie uwagi.
Prawdziwi mężczyźni muszą bowiem nieustannie i bardzo intensywnie być, a Twitter jest do tego idealnym miejscem.
Sikorski czy Ziobro wymieniają się więc publicznie zdjęciami z giwerami - raz jest to pistolecik, raz karabin z Afganistanu - i może byłoby to nawet zabawne, gdyby klimat maczyzmu, wymachiwania pistoletami i porównywania długości członka nie infekował całego polskiego życia politycznego.
Prześledźmy bowiem losy jednego tylko tweeta innego polskiego maczo - Giertycha - w którym nasz nieustraszony mecenas ujawnia spisek biskupa Jędraszewskiego z redakcją TVN (bo - gdybyście państwo jeszcze nie wiedzieli - polskiego maczo cechuje też szlachetna mania nieustannego ujawniania ukrytej prawdy, do której zyskał tajemny dostęp). Otóż film TVN o JPII "Franciszkańska 3" powstał na polecenie Kaczyńskiego: "Wszystko wskazuje na to, że najbliżsi współpracownicy arcybiskupa Jędraszewskiego pomogli dziennikarzom TVN dotrzeć do kontrowersyjnych materiałów dotyczących Karola Wojtyły" - pisze Giertych. Nie wskazuje na to nic, dosłownie nic, ale dlaczego tak nie napisać, prawda? Na pewno fajnie się poniesie. "PiS z archiwum diecezjalnego podległego arcybiskupowi Jędraszewskiemu i z opanowanego całkowicie IPN przekazał materiały do ataku na JPII, aby później go bronić". "To była ustawka".
Mamy tu do czynienia z toksycznym zatruwaniem opozycyjnej opinii publicznej teorią spiskową wydłubaną wprost z własnego nosa, w normalnej sytuacji należałoby oczekiwać, że opinia opozycyjna to wyśmieje, a Tusk ogłosi, że ktoś taki wylatuje z listy przyszłych senatorów KO. Nic z tego. Za spiskowe brednie - czyli „walenie prawdy po męsku" - czeka nagroda.
Już po paru godzinach od durnego tweeta politycy KO chodzą po mediach i - robiąc tajemnicze miny - oświadczają, że "tu nie ma przypadku", "to mogła być ustawka". Otwieram "Politykę", gdzie Malwina Dziedzic znakomicie opisuje, jakie opinie "chodzą" w środowisku platformerskiej wierchuszki. "Nie chcę brzmieć jak paranoik, ale przecież teczka wyszła z kontrolowanego przez PiS IPN. Nie wierzę w przypadki…" - mówi jej anonimowo jeden z polityków. Innymi słowy historyjka o sprokurowaniu przez PiS filmu "Franciszkańska 3", żeby potem Papieża-Polaka hucznie bronić - ta dziecinna brednia dla idiotów - zatacza szerokie kręgi. Zupełnie jakby film "Franciszkańska 3" spadł jak grom z jasnego nieba i nie był elementem dyskusji o pontyfikacie JPII trwającej od co najmniej pięciu lat w mainstreamowych mediach, nie był kolejnym z serii takich filmów, reportaży i tekstów, które dziennikarze dostarczają co najmniej raz w miesiącu. Czy książkę Overbeeka "Maxima Culpa", którą miesiąc wcześniej wydała Agora też podsunął jej Kaczyński? Ale logika tu nie jest ważna, a ciąg technologiczny bredni jest zawsze podobny: jakiś twitterowy maczo wymyśla sobie coś atrakcyjnego, co się poniesie na Twitterze wśród najbardziej nagrzanych kiboli i da mu kliki, ponieważ zwracanie na siebie uwagi i bycie w czymś "naj" (najtwardszym antypisowcem albo najtwardszym pogromcą lewactwa) to istota maczystowskiego zestawu potrzeb. Najlepiej przy tym udawać, że ma się jakieś przecieki, jakąś tajną wiedzę, której nie mają inni, jakieś głębokie źródła i już za chwilę najdziksze głupstwo staje się spinem jednej lub drugiej partii - im głupsza teoria, tym lepsza. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego twitterowe brednie podchwytują politycy? I tu przechodzimy do drugiej trucizny, która nas wręcz zalewa.
Czytanie w tygodniku "Sieci" kolejnych felietonów-odezw, które wypisują bracia Karnowscy jest jak chodzenie do McDonald’s. Ta kanapka zawsze smakuje tak samo i zawsze dostajesz powiększony zestaw: Polska to kraj z wielkimi ambicjami, trwa walka o to, czy uda się te ambicje zrealizować, teraz nastał czas próby, maski opadły, prosimy o rozwagę i ostrożność, trzeba prowadzić walkę z zimną krwią, nie dajmy się sprowokować, Tusk zły, elity złe, ich powrót byłby końcem polskich marzeń itd. itp.
Felieton Karnowskiego może napisać każdy, kto zapozna się z powyższą instrukcją i doda kilka charakterystycznych błędów stylistycznych.
Strategia prawicowych mediów od zawsze polegała na hodowaniu sobie wściekłego odbiorcy, podtrzymywaniu temperatury tej wściekłości, do tego szczypta szlachetnej walki z przeważającymi siłami zła oraz dreszczyk tajemnego sprzysiężenia a la templariusze rodem z książek Niziurskiego czy Nienackiego - i gotowe. Na końcu chodziło o sprzedawanie prenumerat i "wydań specjalnych" pod hasłem, że kupując nasz produkt, walczysz o wolną Polskę.
Teraz to samo robią "demokratyczne media", które stały się przez to zakładnikami najbardziej skrajnych grup i najbardziej oszołomionych wyborców, domagających się kolejnych dawek antykaczyńskiego narkotyku, coraz mocniejszych. I te dawki dostają, bo nasz klient to nasz pan. Uzależnienie się mediów liberalnych od najbardziej wzmożonego marginesu odbiorców powoduje, że zwykły czytelnik, odwiedzając co jakiś czas opozycyjną przestrzeń medialną, czuje się ogłuszony, oszołomiony, wszystko tu się zlewa, wszystko ma taki sam kolor i taką samą ważność, każda rzecz jest pisowską zbrodnią godną natychmiastowej zemsty, inflacja, sądy, TK, brak pieniędzy na kolejną linię metra w Warszawie, śmierć małpki w ZOO w jakimś mieście, bo dyrektor jest z PiS-u, a każdy dziennikarz, który do tytułu lub leadu zdoła wcisnąć słowa "PiS" i "Kaczyński" może liczyć na lepszą ekspozycję i więcej klików.
Jeśli ktoś w końcu dla żartu wrzuci do redakcyjnej obrabiarki tekst, że zła pogoda to również wina Kaczyńskiego - taki tekst z pewnością się ukaże, bo sprzyjanie najbardziej skrajnym gustom czytelników otumania również redaktorów prowadzących i znieczula na bzdury, jeśli tylko są to bzdury słuszne. I tak sobie płyniemy.
Przy czym nie to jest problemem polskiej debaty, że takie czy inne środowisko po tej czy innej stronie barykady robi biznes na dostarczaniu czytelnikom politycznej pornografii, to się zdarza zawsze, problemem jest to, że partie polityczne po jednej i drugiej stronie traktują te cuda-wianki jak opis rzeczywistości, a potem następuje toksyczne sprzężenie zwrotne. Media krzyczą do swoich polityków: "Więcej! Śmielej! Nie ustępować na krok!", żeby dostarczyć czytelnikom kolejnych porcji wzmożenia, więc politycy - żeby w tych mediach zaistnieć - dostarczają zamówiony towar i sami podkręcają własne wzmożenie. W takim świecie margines zaczyna nam się mylić z mainstreamem, wyborca zwykły, normalny i zajęty swoimi sprawami (a takich większość) w ogóle przestaje istnieć jako obiekt zainteresowania, a nowym maistreamem stają się trolle w rodzaju Tomka Wiejskiego czy Dariusza Mateckiego, które "może czasem przesadzą, ale generalnie mają rację, bo mówią, jak jest".
W mojej ulubionej piosence Młynarskiego rodzina drukowała dla babci specjalną gazetkę, gdzie wszystko było miłe i spokojne, żeby babci nie denerwować. Dziś odwrotnie, drukuje się specjalne gazetki, żeby właśnie babcia się wściekała i szaleju dostawała, a następnie leciała do kiosku po nowy egzemplarz (a najlepiej wysyłała wnuczka po dwa). I tak to się kręci, chociaż jednak ledwo-ledwo.
Obie strony polskiego sporu politycznego cechuje lenistwo i brak odwagi. Czy słyszeliście jakikolwiek nowy pomysł, myśl, ideę, która nie wpisywałaby się w codzienną młóckę? Coś, co nie pasuje do podziału my kontra oni? Coś, co polityk mówi wbrew własnemu wzmożonemu elektoratowi, ryzykując popularność w imię jakiegoś wyższego dobra? Albo chociaż w imię celu odłożonego o rok, a nie klików tu i teraz? Czy przypominacie sobie ostatnio jakąkolwiek sytuację, w której liderzy opinii czy politycy podążają nie z nurtem, ale pod prąd, kiedy zamiast dopieszczać gusta swoich najbardziej wiernych wyborców, próbują je kształtować? Jakiś przykład? Otóż nie ma.
Nawet Tusk dokonujący "lewicowego zwrotu" (część elektoratu KO zgrzyta zębami, więc można by uznać, że jest to coś odważnego i wbrew) odgrzewa kotlety, takich zwrotów Tusk wcześniej zaliczył pięćdziesiąt trzy (pamiętam swój tekst sprzed dekady, gdy Tusk jak premier uroczyście ogłaszał "zakończenie ery śmieciówek w Polsce", bo to "praca odarta z godności", po czym nic z tym nie zrobił), ale przede wszystkim jest to absolutnie chwilowe i pozorne, bo nie chodzi tu o rozwiązanie jakiegoś problemu społecznego, a jedynie o to, żeby podgryźć nieco Czarzastego i Zandberga.
Politycy PiS jeszcze bezczelniej dostarczają swoim fanom wyłącznie potrawy stare i do tego przeżute, prawicowe histerie wokół jedzenia robaków, zabierania aut przez "europejskich biurokratów", czy wokół "obrony papieża" są jakby wzięte za straganu na odpuście - tandetne, przewidywalne i rozpadają się po pierwszym użyciu. Polityka w Polsce stała się jak disco-polo, teksty piosenek powstają po linii najmniejszego oporu, niechlujnie, z błędami, muzyka gra na najniższych uśrednionych gustach - "tralalala, j...ć PiS, tralalla", "tralalala, Róża von Thun Hohenzollern, Tusk fur Deutschland, tralalala" - po obu stronach dominuje przekaz dla idiotów. Oczywiście możemy sobie po naszej stronie powtarzać, że prawica jest w tym wszystkim straszniejsza i bardziej brutalna, ale co to za pociecha?
Żeby wygrać wybory w październiku 2023 trzeba mieć sporo odwagi. Bo wyobraźcie to sobie: wygrywacie wybory ledwo-ledwo, klecicie chwiejny rząd, niewiele możecie przepchnąć przez Sejm, bo Duda i Przyłębska zablokują, a jednocześnie za plecami macie ziejący chęcią zemsty i rozliczeń antypisowski elektorat, który sami hodowaliście przez osiem lat, bajając mu o zemście i rozliczeniach, "celi plus" dla Kaczyńskiego i podobnych cudach-dudach.
Te obietnice padają w dodatku w kraju, który słynie z tego, że nigdy żadnych rozliczeń nie przeprowadził do końca, Kiszczak bujał się spokojnie w hamaku w ogródku na Wyględowie do końca swoich dni, bo tu nic nie jest do końca, taki urok naszej Polski, że wszystkie awantury są karczemne, a jednocześnie trochę na niby. I co teraz? Wygrywacie wybory i co? Przy Dudzie w Pałacu Prezydenckim i Przyłębskiej w TK - powtórzmy to - nie możecie zrobić niemal nic, nie tylko żadnej "celi plus", ale zwykłe rządzenie w takim układzie będzie frustrującą orką na ugorze, a nie żadnym "aktem odnowy demokracji". Opozycja to świetnie wie, a Tusk wie to najlepiej, ale nam oczywiście tego nie mówi. I być może od tego powinienem tę całą wyliczankę zacząć: po stronie opozycyjnej najbardziej zatruwającą emocją jest niewiara w zwycięstwo (a może nawet niechęć, żeby w takiej sytuacji wygrywać wybory i brać władzę, bo co to będzie za władza?).
Ten zapach niewiary w zwycięstwo politycy opozycji wydzielają każdym porem skóry, partie opozycyjne w tej chwili niemal jawnie szykują się na dalsze bycie w opozycji (jednocześnie wciskając nam, że właśnie "nie można zwątpić w zwycięstwo"), wszystko jest podporządkowane dobremu ustawieniu się w opozycyjnych ławach, rywalizacja ze „"swoimi" idzie na całego, wyrywanie sobie wyborców też, każde wystąpienie na wiecu nie jest tak naprawdę o Kaczyńskim, tylko o tym, że to właśnie ja jestem najlepszym "antyKaczyńskim", więc głosujcie na mnie, a nie na Wodzireja czy Tygryska i - żeby być sprawiedliwym - vice versa, głosujcie na nas, bo Tusk sufitu nigdy nie przebije, a w ogóle Tusk to stary i zużyty dziaders.
Jeśli opozycja nie znajdzie nowego impulsu, żeby przełamać ten klimat - nie wygra.
Trawestując nieco Thomasa Bernharda politycy polscy, wszyscy do kupy, absolutnie nie mają nic do powiedzenia, a tego, czego nie mają do powiedzenia, nie potrafią nawet dobrze wygłosić. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak wygląda to "nic" (w dodatku źle powiedziane), to niech obejrzy wspólną konferencję Morawieckiego i Zełenskiego z ostatniej wizyty prezydenta Ukrainy w Polsce. Jakieś mętne słowa i głupstwa o tym, jakie to my, Polacy, biznesy będziemy robić na Ukrainie, ile to nasze firmy zarobią, bo akurat premierowi się zwidziało, że zostanie to dobrze odebrane przez elektorat. Trwa wojna na śmierć i życie, przyjeżdża do nas prezydent zaatakowanego państwa z historyczną wizytą, a nasz premier bredzi o biznesach, bo jak tylko zginie jeszcze pół miliona waszych chłopców i Putin się wycofa, to sobie wspaniale zarobimy na odbudowie.
Codziennie rano w takim czy innym radiu, takim czy innym portalu, takiej czy innej gazecie politycy bezczelnie kradną nam hektary czasu w pasmach publicystycznych nie mówiąc niemal nic istotnego. A potem rytuał powtarza się w pasmach publicystycznych wieczornych. Studentom dziennikarstwa w ramach przestrogi przed bezsensownym studiowaniem tego zawodu można puszczać ostatnią rozmowę Wróbla z Brejzą z Poranka TOK-FM, dziennikarz dwoi się i troi, ale uzyskuje wyłącznie zdania, które przepływają przez nas jak letnia woda. Co zrobicie po wyborach, jeśli wygracie? "Nastąpi napływ miliardów euro, mądre kroki gospodarcze oparte o te środki, początek walki z inflacją i drożyzną". A jakieś konkrety? "No, konkret jest, yyyy, bardzo mierzalny". Ale co zrobicie w pierwsze sto dni? "Pracuje zespół prawników nad Aktem Odnowy Demokracji". "Będą podejmowane kroki zmierzające do odpolitycznienia wymiaru sprawiedliwości". Ale jak? W ciągu stu dni niczego nie zrobicie, bo potrzebowalibyście podpisu prezydenta. "Panie redaktorze, jest coś takiego jak wola obywateli i ona wyraża się w wyborach, obywatele oczekują powrotu do wartości". Ale jak, jeśli Duda nie podpisze? "Należy to uporządkować i kolejne ustawy będą kierowane". "Mam nadzieję, że wynik Koalicji Obywatelskiej pozwoli przywrócić wartości w polityce".
Innymi słowy: jest super, wygramy wybory, a co będzie potem, to nie pytajcie, obywatele, jedźcie spokojnie swoim pasem. W ciągu 9 minut jeden z najważniejszych polityków KO nie powiedział NIC godnego zapamiętania. Marnowanie czasu dziennikarzy, widzów i słuchaczy jest praktykowane przez polskich polityków z taką bezczelnością, jak nigdy wcześniej, Wachowski z Falandyszem i Pawlakiem do spółki milczeli bardziej wymownie niż dzisiejsi politycy cokolwiek mówią, wystarczy rano posłuchać jednego przedstawiciela dowolnej partii i wiemy, że pozostali będą klepać dokładnie to samo przez resztę dnia, ponieważ takie dostali instrukcje.
Zapraszanie polityków do mediów to dla dziennikarza istny koszmar, praca w warunkach szkodliwych i toksycznych, człowiek już w pierwszej minucie wywiadu zostanie poczęstowany przekazem dnia, ewentualnie garścią czerstwych żartów, które zna już z Twittera, bo napisał je o szóstej rano jakiś partyjny mózgowiec albo obsługująca partię agencja, do tego obowiązkowa wiązanka wygrażania przeciwnikom, którzy niszczą Polskę i generalnie są Hitlerami albo bolszewikami, ruskimi agentami i czym tam jeszcze. Z tego nudnego spektaklu polskiej polityki dziennikarsko nic się już nie da ukręcić, ewentualnie można robić sobie rozpaczliwie jaja jak Mazurek, żeby dało się tego słuchać czy oglądać, wtedy nadal z tego nic nie wynika, ale przynajmniej bywa zabawnie.
Znajomy zapytał ostatnio: "No ale jak gadacie z politykami na offie poza studiem, to przecież dowiadujecie się czegoś więcej? Nie powtarzają chyba w prywatnych rozmowach przekazów dnia i tych wszystkich pierdół, co na antenie?". Problem polega na tym, że nawet na offie nic ważnego nie mówią, zwykle człowiek częstowany jest jakimś prywatnym spinem i plotkami, bo jedna partyjna koteria próbuje akurat wygryźć drugą partyjną koterię, coś tam sobie załatwić i do tego używa dziennikarzy, dając im tak zwane przecieki. Wszelkie rozmowy z politykami stają się nudnym rytuałem, w którym nawet spór jest udawany, choć niby gorący i zaklęty na wszystkie świętości, ale tak naprawdę wszyscy wiedzą, że o nic tu już nie chodzi, a osoby ze śladem oryginalnej myśli - jak Bartłomiej Sienkiewicz - stają się gatunkiem nieobecnym.
***
Czeka nas brutalne kilka miesięcy kampanii wyborczej, gdzie powyższe szlachetne cechy będą kultywowane w sposób wyjątkowo intensywny, a toksyczne trucizny wylewane wiadrami. Jedyna pociecha, że żyjemy w czasach przełomowych dla Europy i jako kraj frontowy nadzorowany przez USA jesteśmy zbyt istotni, żeby pozwolono nam utonąć w pieniactwie i paranojach. Przed II wojną światową podobny rozkład państwa i degrengolada klasy politycznej doprowadziły do tragedii, teraz w zasadzie nie znaczą nic. Polskiej gospodarki ani PiS ani żaden inny rząd nie rozłoży, bowiem większy wpływ ma na nią koniunktura w Niemczech czy Chinach oraz nieprawdopodobna elastyczność polskich firm, niż Sejm, Glapiński, czy którekolwiek z ministerstw, a jeśli chodzi o nasze bezpieczeństwo - ono zależy wyłącznie od Stanów, a nie tego, kto u nas rządzi i jakie rzeczy wygaduje na forum międzynarodowym. Polska polityka w pewnym sensie nie istnieje, toksycznym sporem skazała się na niebyt i nieważność, geopolityczna wielka zmiana jedynie przesuwa się przed oczami naszych polityków, którzy udają w tym wszystkim własną podmiotowość karczemnym sporem, bo nie mają żadnego innego pomysłu. Sytuacja międzynarodowa uczyniła z Polski kraj zarządzany przez geopolitykę, a nie lokalne elity i czasem można pomyśleć, że to dobrze.
Szanowny Czytelniku i Czytelniczko, jeśli tylko możecie się od codziennej polityki odciąć, nie czytać, nie słuchać, nie emocjonować się - bo lepiej wybraliście zawód niż ja i nie zostaliście dziennikarzami - macie szczęście. Każdy, kto nie interesuje się polską polityką w obecnym jej kształcie jest lepszym obywatelem i mądrzejszym uczestnikiem republiki od kogoś, kto musi zaczynać dzień od wysypywania sobie tego worka śmieci na głowę. Dożyliśmy czasów, kiedy portale plotkarskie są mniej toksyczne i szkodliwe niż poważne media polityczne. Przez trzydzieści lat III RP narzekaliśmy, że połowa społeczeństwa ma politykę w nosie, teraz można tylko tej połowie pozazdrościć i pogratulować mądrości.