Z większości sondaży wynika, że obecnie ani PiS, ani alians PO+Polska 2050+Lewica+PSL nie miałyby większości w Sejmie. Coraz mocniejsza jest za to Konfederacja, która wbija klin w zabetonowaną dotychczas scenę. "Konfa" ma dziś raptem ośmiu posłów, ale celuje w minimum 40 po wyborach.
Stąd pytanie, czy koalicja PiS-u i Konfederacji jest możliwa. Otóż absolutnie wykluczona nie jest. Niemniej warunki, które stawia "Konfa", są z gatunku zaporowych.
Krzysztof Bosak, przewodniczący koła Konfederacji w Sejmie i jeden z jej liderów, mówi: - Wykluczamy przedłużanie obecnego układu rządzącego skupionego wokół Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego i Zbigniewa Ziobro. Nie widzę takiej możliwości, aby - póki Kaczyński jest liderem PiS - partia ta była zdolna do zawarcia z kimkolwiek partnerskiej koalicji. A z kolei bez Kaczyńskiego różne frakcje wezmą się za łby i PiS rozpadnie się na różne partie.
To może koalicja "Konfy" z anty-PiS-em (z wyjątkiem Lewicy)?
Robert Winnicki, poseł i prezes Ruchu Narodowego, który wchodzi w skład Konfederacji: - Warunki koalicji wobec PO i PiS są podobne: PiS bez Kaczyńskiego, PO bez Tuska. Koalicja PO-PiS wydaje się bardziej prawdopodobna niż to, że Konfederacja zawrze ją z którąś z tych partii. My o koalicjach teraz w ogóle zresztą nie myślimy, koncentrujemy się na jak najlepszym wyniku wyborczym, a potem chcemy forsować swój program.
Sławomir Mentzen mówi w podobnym tonie. - W tym momencie żadna z tych partii nie wygląda na godną tego, żebyśmy zawiązali z nią koalicję. Mamy swój program i chcemy ten program zrealizować. Po wyborach zobaczymy, kto będzie chciał zrealizować nasz program i będzie w tym bardziej zdeterminowany - przekonuje w Interii.
Janusz Korwin-Mikke co prawda przekonuje, że "możemy rządzić nawet z PiS" i będzie to zależeć od tego, która strona - PiS czy PO - po "ciężkich targach" zaproponuje więcej z programu Konfederacji do realizacji. Ale to mówi Korwin, a on nie ma już nad tą formacją władzy i nie będzie decydował o koalicjach.
To wszystko - oprócz Korwina - zaczepne i sprytne odpowiedzi. Liderzy "Konfy" nie zatrzaskują drzwi przed PiS-em ani PO, ale warunkiem jest to, że partie te przestałyby... być sobą. To stawianie warunków wyglądających na zaporowe. Dlaczego tak?
Osoba z zaplecza Konfederacji tłumaczy to tak: - Nasi wyborcy nie chcą Konfederacji jako wiecznej opozycji. Wedle naszych badań wcale nie chcą, abyśmy mówili "nie chcemy rządzić". Oni chcą innego sygnału: że jesteśmy ideowi, ale też pragmatyczni, skłonni do rozmów z innymi partiami o realizacji naszego programu.
Konfederacja więc daje taki sygnał swoim wyborcom: PO i PiS są godne pogardy, ale jak się zmienią, to jesteśmy pragmatyczni i możemy z nimi współrządzić. Dzięki temu nie prezentują się jako antysystemowcy totalni, którzy są skazani na gardłowanie w ławach opozycji i nic więcej.
W Konfederacji obawa przed PiS-em jest jednak ogromna. Mentzen wyrecytował ją w swoim i Bosaka programie w mediach społecznościowych, gdy mówił o koalicjantach PiS: - Jeden popełnił samobójstwo w niewyjaśnianych okolicznościach [chodziło mu o Andrzeja Leppera - red.], drugi ukrywa się za granicą [mowa o Romanie Giertychu - red.] i wypadł z polityki, trzeci trafił do szpitala psychiatrycznego [o Jarosławie Gowinie - red.] (…). A czwarty nosi broń, bo się boi o swoje życie [to o Zbigniewie Ziobro - red.]. Ja mogę być trochę szalony, ale nie aż tak, aby dołączyć do tego zacnego i nieszczęśliwego teraz grona - podkreślał Mentzen. Są w tych zdaniach nadużycia, ale retorycznie sklecił to sprawnie.
Narodowcy z kolei mają wciąż traumę po tym, jak na własnej skórze przekonali się, jak działa PiS pod wodzą Kaczyńskiego. W latach 2005-07 Liga Polskich Rodzin została pożarta przez PiS. Bosak więc w tym samym programie na YT mówi o chęci starcia w pył PiS, PO i reszty.
Zresztą, jak pisaliśmy w Gazeta.pl już dwa tygodnie temu, PiS nie chce koalicji z Konfederacją i ma wobec niej plany podobne jak w 2005 r. wobec LPR-u. W obozie rządzącym scenariusz bazowy, ten najbardziej prawdopodobny, jest taki: wygrane przez PiS wybory, ale brak samodzielnej większości w Sejmie, więc PiS "dobiera" (czytaj: kupuje albo zmusza) posłów z PSL i właśnie z Konfederacji, by zgromadzić 231 szabel w Sejmie.
W "Konfie" doskonale sobie zdają sprawę z drapieżnictwa PiS-u. Stąd scenariusz bazowy w Konfederacji wygląda następująco: stworzyć duży klub w Sejmie po wyborach i być w opozycji wobec przyszłego rządu.
- Rząd mniejszościowy jest najbardziej prawdopodobny - mówi nam wpływowa osoba z obozu Konfederacji. Dlaczego? Bo to daje "Konfie" możliwość ciągłego szachowania rządu i stawiania wymagań czy ultimatów jego członkom. - Jednocześnie będziemy rosnąć kadrowo i pod względem poparcia społecznego - mówi inny z polityków związany z "Konfą". Erozja PiS może z kolei postępować, a przez to Konfederacja może przejmować część jego elektoratu.
Robert Winnicki przekonuje natomiast: - Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że bez Konfederacji może w nowym Sejmie nie być większości do skonstruowania rządu i wtedy jesteśmy także gotowi na przyspieszone wybory.
A kolejna osoba z tego środowiska: - Chłopaki z Konfederacji są młodzi i mają czas. Boją się, że jeśli tylko wejdą w koalicję z PiS-em, to PiS ich zniszczy.
Liderzy Konfederacji planują już czas "po Kaczyńskim" i uplasowanie "Konfy" na scenie politycznej wręcz jako centroprawicy, by stać się największą siłą po prawej stronie i to tam hulać na gruzach PiS, a nie podpierać prawą ścianę.
W Konfederacji kiełkują też jednak i alternatywne scenariusze na to, co po najbliższych wyborach. Na przykład taki, że Mentzen wszedłby do rządu jako minister finansów, by załatwić jakieś konkretne sprawy. A potem by z niego odszedł. Wedle naszych rozmówców choć sam Mentzen bardzo chce zostać szefem tego resortu, to w interesie całej Konfederacji by to jednak nie leżało.
- Sławek chce być ministrem finansów, bo uważa, że się na tym zna. Ale to nie znaczy jeszcze, że strategia Konfederacji będzie zakładać jego wejście do obcego rządu - mówi jeden z jego współpracowników.
Szef Nowej Nadziei chce także - i to jest bardziej realne - startować w wyborach na prezydenta w 2025 r. Gdyby mógł, toby już pewnie startował w poprzednich, ale był za młody - nie miał bowiem skończonych wymaganych konstytucją 35 lat.
Mentzen wielkiej polityki jeszcze nie zasmakował, a już ma skalp na koncie - Janusza Korwin-Mikkego. Przejął od niego partię KORWiN i przemianował na Nową Nadzieję. Skalp, bo Korwin był de facto przymuszony do oddania sterów w formacji i dziś jest jedynie honorowym szefem. Gładko poszło. Korwin z tronu, "Konfie" lżej - tak to w praktyce wygląda. Korwin ma już 80 lat, więc coraz mniej sił; ma też dwójkę małych dzieci, a przez to mało czasu; ma ponadto prorosyjskie poglądy, które szkodzą całej Konfederacji, więc z punktu widzenia "Konfy" to dobrze, że sił i czasu już mu brakuje. Konfederacja nie może się go jednak pozbyć zupełnie, bo pozostaje popularny w elektoracie antysystemowym. Ale - i to jest prawdopodobny scenariusz - pół roku po wyborach do Sejmu ma on startować do Parlamentu Europejskiego.
Nawet jeśli Korwin-Mikke bredzi coś, jakby kwestie pisano mu obcym alfabetem, nie jest już traktowany poważnie przez media i innych polityków. Jednocześnie dwóch młodych liderów - Mentzen i Bosak - wiedzie w "Konfie" prym. To znak, że w Konfederacji dokonał się przełom, nie tylko pokoleniowy. Staje się ona coraz bardziej pragmatyczna - to już nie jest performance Korwina, bo przekształca się w projekt polityczny. Krzepnie i rwie się do wyborów, a może i władzy - jeśli nie najbliższych, to po kolejnych wyborach. A PiS do jej rozszarpania.