Powrotu do tzw. "kompromisu" aborcyjnego już nie ma, a partie parlamentarne widzą potrzebę zmian. Ale ich nowych programów wyborczych jeszcze brak. A temat aborcji jest złożony. Nie wystarczy, że dana partia stwierdzi "OK, jak wygramy, to zalegalizujemy". Z perspektywy wyborczyni nasuwają się kolejne pytania. Co z dostępnością aborcji (jest przecież klauzula sumienia)? Kto, a może nikt, musiałby zatwierdzić decyzję kobiety, żeby można było wykonać zabieg? Czy będzie go finansował NFZ? I czy to w ogóle musi być zabieg, a może także tabletki - o jakich metodach aborcji rozmawiamy i czy ktoś w ogóle zwraca na to uwagę?
W tym tekście staram się odpowiedzieć na te pytania i podsumować, jakie konkretne pomysły proponuje - lub może zaproponować - która partia. Nurkowałam w starych programach i stanowiskach, wypowiedziach medialnych, projektach ustaw i głosowaniach w sejmie. Zapraszam. Sprawdźmy, czego możemy się spodziewać.
Mamy projekt dotyczący legalnej aborcji do 12. tygodnia, która ma być decyzją kobiety w porozumieniu z lekarzem, a nie decyzją księdza, prokuratora i działacza PiS-u
- powiedział w ubiegłym roku Donald Tusk podczas spotkania z wyborcami w Wałbrzychu. Ostatnio powtórzył swoją obietnicę w Pszczynie. To miasto znaczące - właśnie w tutejszym szpitalu umarła 30-letnia Iza po tym, jak lekarze zwlekali z wywołaniem u niej poronienia, bo czekali, aż płód obumrze. Może akurat w tym miejscu podkreślanie roli lekarza w decyzji o aborcji to średni pomysł. Ale przynajmniej Tusk nie kryje tego, że głos doktora wciąż miałby odgrywać ważną rolę.
Donald Tusk przyjechał do Pszczyny spotkać się z kobietami Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl
Koalicjanci Platformy w ramach KO raczej nie będą mieć nic przeciwko liberalizacji prawa. Nowoczesna ma w programie "bezpłatne i bezpieczne przerywanie ciąży do 12. tygodnia", a dodatkowo chce wprowadzić zasadę, "dzięki której żaden szpital finansowany przez NFZ nie będzie mógł zasłaniać się klauzulą sumienia". Dla Zielonych kwestia liberalizacji jest oczywista. Podobnie dla Inicjatywy Polskiej - jej przewodnicząca, Barbara Nowacka, walczyła o prawo do aborcji już lata temu. Zasadne pytania może za to budzić kwestia dyscypliny partyjnej w samej Platformie. Czy gdyby przyszło co do czego, posłowie z jej konserwatywnego skrzydła mogliby zagłosować przeciw własnemu projektowi (ewentualnie wstrzymać się, wyjąć karty albo tego dnia nie przyjść na obrady)?
Wątpliwości w tej sprawie pojawiły się w roku 2021, kiedy PO zaproponowała dopuszczenie aborcji do 12. tygodnia w "wyjątkowo trudnej sytuacji osobistej" i po konsultacji z lekarzem i psychologiem. Borys Budka koił wtedy konserwatywnych posłów słowami, że w PO każdy będzie mógł zagłosować wedle własnego sumienia. Tusk podszedł jednak do sprawy ostrzej.
Ja bezwzględnie będę w tych sprawach egzekwował swoją pozycję w Platformie w czasie układania list do Parlamentu
- powiedział latem 2022 r. Sugestia, że dla antyaborcjonistów nie będzie miejsca na listach, zadziałała. Członkowie PO, którzy w wewnątrzpartyjnej dyskusji sprzeciwiali się przerywaniu ciąży na życzenie, komentowali później w rozmowach z PAP, że rozumieją i się zgadzają. I tu ciekawa kwestia: jeden z nich, Czesław Mroczek, stwierdził, że Tusk nie proponuje niczego nowego, bo takie właśnie stanowisko w sprawie aborcji partia ogłosiła już wcześniej. Odnosił się zatem do propozycji z poprzedniego roku, tej samej, która zakładała rozmowę z psychologiem i aborcję w "wyjątkowo trudnej sytuacji".
Teraz zagadka: czy Tusk, który przecież mówi tylko o "kobiecie i lekarzu", ma na myśli jakiś nowy projekt, czy ten stary? Czy PO wciąż chce, żeby osoba, która potrzebuje aborcji, oprócz wizyty lekarskiej miała też obowiązkowo odbyć konsultację z psychologiem (to element, którego brak przy daleko bardziej niebezpiecznych procedurach niż aborcja, i dodatkowa presja)? I czy trzeba byłoby dowodzić, że jest się w wyjątkowo trudnej sytuacji? Nie wiadomo. Nie wiadomo też, jak Platforma planuje zapewnić to, żeby na aborcję nie trzeba było jechać 200 km - Tusk nie wspomina o likwidacji czy ograniczeniu klauzuli sumienia. Brakuje też jasnej informacji, czy aborcję miałby finansować NFZ. Ale raczej tak: zarząd PO pisze w stanowisku z 2021, że zagwarantuje prawo do przerwania ciąży "każdej Polce znajdującej się w wyjątkowo trudnej sytuacji osobistej". A zatem chyba też takiej Polce, której nie stać na prywatne usługi medyczne.
Szef Platformy podniósł za to inną, rzadko wspominaną, a bardzo ważną kwestię. Stwierdził, że da się w praktyce zliberalizować zasady przerywania ciąży nie ustawą, a poprzez decyzje wykonawcze. Dzięki temu nie trzeba byłoby się bać, czy to, co uchwali Sejm, zawetuje Andrzej Duda.
Będzie można praktycznie bardzo zliberalizować procedury, nie czekając na zmiany ustawy. I to jest minimum, to nie jest oferta
- powiedział Tusk w Pszczynie. Na szczegóły - tak minimum, jak i oferty - czekamy.
Pewne minimum, które miałoby złagodzić konsekwencje wyroku Przyłębskiej, proponowała też Lewica. W ustawie ratunkowej autorstwa Magdaleny Biejat znalazły się zapisy o niekaraniu za pomoc w przerwaniu ciąży. Gdyby ustawa przeszła, nie byłoby już więcej procesów takich jak ten Justyny Wydrzyńskiej. Ale złożony dwa lata temu projekt wciąż leży w sejmowej zamrażarce.
Poza doraźnymi środkami po lewej stronie są szerzej zakrojone plany na przyszłość. Nowa Lewica (czyli Wiosna plus SLD) ma w programie "prawo do bezpiecznego przerywania ciąży do 12. tygodnia" oraz likwidację klauzuli sumienia. Razem - bezpłatną aborcję "na żądanie ciężarnej, do co najmniej 12. tygodnia ciąży", "bez zasłaniania się klauzulą sumienia". W Sejmie w kwestiach dotyczących przerywania ciąży cała formacja głosuje wspólnie, nie ma wewnętrznych tarć. Co więcej, znamy dokładny kształt ustawy aborcyjnej, której chciałaby Lewica. Jak pisała w marcu 2023 Biejat na Facebooku:
Trzecim krokiem [po ustawie ratunkowej i wygranej z PiS] jest wprowadzenie ustawy legalizującej pełen dostęp do aborcji, którą złożyłyśmy razem z aktywistkami. (...) Gwarantujemy, że Lewica będzie o to walczyć od pierwszego dnia po wyborach.
Lewica składa w Kancelarii Sejmu ponad 200 tys. podpisów pod projektem ustawy liberalizującej aborcję fot. Nowa Lewica
Chodzi o obywatelski projekt "Legalna aborcja bez kompromisów", zakładający dostępność aborcji do 12. tygodnia na wniosek osoby w ciąży. W komitecie inicjatywy obywatelskiej były posłanki Lewicy (a także - odnotujmy to - przedstawicielki Zielonych, partii członkowskiej KO). Sejm odrzucił projekt w czerwcu 2022 roku. Ale, skoro może wrócić, sprawdźmy, co jest w tej propozycji nowego.
Po pierwsze: projekt radzi sobie z klauzulą sumienia. Według jego zapisów świadczeniodawca (np. szpital), który na mocy umowy z NFZ opiekuje się osobą w ciąży, miałby obowiązek zapewnić jej dostęp do aborcji tak jak do każdego innego świadczenia. To właśnie on byłby odpowiedzialny za znalezienie lekarza, który wykona zabieg - a niedopełnienie tego obowiązku skutkowałoby utratą kontraktu z NFZ. Przy recepcie na tabletki aborcyjne, a nie zabiegu chirurgicznym, sprawa byłaby jeszcze prostsza. Według projektu lekarz nie mógłby odmówić "wydania recepty na produkt leczniczy", powołując się na klauzulę sumienia.
Po drugie: osoba małoletnia po 13. roku życia mogłaby podjąć decyzję o aborcji sama, bez zgody rodziców (obecnie taka zgoda jest wymagana nawet wtedy, kiedy nastolatka chce przerwać ciążę z gwałtu). Po trzecie: tego, czy ciąża mogła powstać w wyniku czynu zabronionego, nie stwierdzałby, jak dziś, prokurator. To osoba w ciąży informowałaby, że została zgwałcona. Po czwarte: gdyby ustawa przeszła, byłby to pierwszy polski akt prawny, który zauważa, że są różne metody aborcji.
Świadczenie opieki zdrowotnej w postaci przerwania ciąży polega na wywołaniu poronienia metodą farmakologiczną lub przeprowadzeniu zabiegu chirurgicznego. Środki farmakologiczne podaje lekarz, pielęgniarka lub położna bądź wydawane są w aptece na podstawie recepty. Na wniosek osoby w ciąży świadczona jest opieka ambulatoryjna lub szpitalna w trakcie przyjmowania środków wywołujących poronienie
- czytamy. Projekt pozwalałby więc po prostu na odebranie tabletek w aptece, a potem zrobienie aborcji w domu, bez nadzoru lekarza, tak, jak w praktyce najczęściej przebiega to dzisiaj w Polsce. Leki wciąż byłyby jednak wydawane (uwaga: wydawane, nie sprzedawane, aborcja byłaby dostępna bezpłatnie w ramach NFZ) na receptę. Tabletek sprzedawanych bez recepty w sklepach - co ostatnio na łamach "Wysokich Obcasów" postulowała Kinga Jelińska, aktywistka Aborcyjnego Dream Teamu - na razie żaden polski projekt nie przewiduje.
Tematu aborcji brak i w obecnym programie PSL, i w "10 obietnicach" Polski 2050. Poglądy Szymona Hołowni na przerywanie ciąży są znane - prywatnie jest przeciw, a w kampanii w 2020 roku stwierdził, że jako prezydent zawetowałby ustawę liberalizującą prawo. Władysław Kosiniak-Kamysz rzadziej opowiada o własnej opinii, ale elektorat PSL raczej nie jest szczególnie postępowy w kwestii aborcji. Wobec tak kłopotliwej sytuacji - jak tu nie być jak PiS, ale też nie jak Lewica? - Kosiniak i Hołownia zaproponowali, żeby sprawę rozstrzygnął kto inny. Jak ogłosili wspólnie 1 marca 2023:
Zapewnimy bezpieczeństwo polskim kobietom, odpowiednią ustawą odwracając negatywne skutki bulwersującego orzeczenia TK z 2020 roku ws. dopuszczalności przerywania ciąży. Następnie – w referendum – oddamy Polkom i Polakom głos w tej sprawie.
Wspólna konferencja prasowa PSL i Polska 2050. Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia przedstawiają wspólną listę problemów i spraw pod hasłem #WspolnaListaSpraw. Warszawa, 01.03.2023. Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl
To nie pierwszy raz, kiedy słyszymy o referendum w sprawie aborcji. Hołownia proponował to już wcześniej. W debacie publicznej wysuwano jednak szereg argumentów przeciwko takiemu rozwiązaniu. Na przykład: że kwestii praw człowieka (a w ten sposób prawo do bezpiecznej, legalnej aborcji postrzega Parlament Europejski czy eksperci ONZ) nie rozstrzyga się w referendum. Że o ciałach i zdrowiu mniej niż połowy społeczeństwa nie powinno decydować całe, w tym ci, którzy sami nigdy nie będą w ciąży. Że kampania referendalna przerodziłaby się w dziką naparzankę z instytucjami pokroju Ordo Iuris. A Donald Tusk tak ocenił pomysł Hołowni i Kosiniaka: "nie można ustawy wprowadzić drogą referendum".
Wskazywano też, że wynik mógłby zależeć od tego, jak brzmiałoby pytanie referendalne. Jest różnica między "Czy jest Pan(i) za prawem kobiety do decydowania o własnym ciele", "Czy jest Pan(i) za prawem do przerywania ciąży do 12. tygodnia" i "Czy jest Pan(i) za ochroną życia od poczęcia". Można podnosić, że na przykład w Irlandii odbyło się referendum w kwestii aborcji i jakoś wszystko zagrało. Ale w Irlandii nie pytano, czy pozwolić obywatelkom przerywać ciążę - tylko czy wykreślić poprawkę do konstytucji, która uniemożliwiała zmiany w prawie. Referendum było po prostu jedynym możliwym sposobem na zmodyfikowanie irlandzkiej konstytucji. Konkretne brzmienie ustawy aborcyjnej przyjął później parlament.
I tak dochodzimy do ostatniej opozycyjnej wobec PiS siły, która zasiada dzisiaj w sejmowych ławach. Konfederacja: tu zdziwień nie ma.
Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej
- oto słynne dictum Sławomira Mentzena, zwane przez niego "Piątką Konfederacji", którym podzielił się podczas wykładu cztery lata temu. Dwa lata później w programie "Młodzież vs. politycy" powtarzał, że jest "za zakazem zabijania dzieci" (w charakterystyczny dla skrajnej prawicy sposób konceptualizując w ten sposób płody). Mentzen jest dzisiaj współprzewodniczącym Konfederacji. Ale stanowiska partii nie trzeba szukać w archiwalnych wystąpieniach. Wystarczy przypomnieć, że w 2020 roku cały klub - 11 posłów - podpisał się pod wnioskiem do TK w sprawie aborcji. To po nim zapadł wyrok Przyłębskiej, który zniósł jedną z trzech przesłanek przerwania ciąży i przyniósł masowe uliczne protesty. Krzysztof Bosak - drugi współprzewodniczący Konfederacji - komentował wtedy, że jeśli śmiertelnie chore dziecko umrze w trakcie porodu, "no to po prostu umrze". A niektórzy nadal pewnie pamiętają, że w ostatnich eurowyborach listę Konfederacji na Mazowszu otwierała Kaja Godek.
DLORZ Fot. Grzegorz Bukała / Agencja Wyborcza.pl
A teraz zajrzyjmy jeszcze do wiszącego na stronie Konfederacji programu wyborczego z roku 2019. Jak czytamy w części "Zdrowe życie":
Upomnimy się o projekty mające na celu ochronę życia nienarodzonych, które zostały zignorowane przez obecnie sprawujących władzę. Zainicjujemy kampanię informacyjną - aby każdy Polak mógł usłyszeć bicie serca dziecka słyszalne już w 6. tygodniu życia płodowego (…).
Być może to wpływ tego, że wówczas w Konfederacji była jeszcze Godek. Ale nie ma co gdybać, bo wszystko pięknie się spina z poglądami Mentzena, Bosaka i innych panów z Konfederacji - nawet, jeśli osobiście niespecjalnie im zależy, by nakłaniać współobywateli do wsłuchiwania się w serce płodu.
No to kto w sumie jak widzi tę aborcję? Podsumujmy, zaczynając od tych, których podsumować jest najłatwiej. Konfederacja: tak jak dziś, a kto wie, może jeszcze ostrzej. Hołownia i Kosiniak-Kamysz: najpierw powrót do zakazu z trzema wyjątkami, a potem niech społeczeństwo decyduje. Lewica: dostępna w ramach NFZ aborcja na wniosek osoby w ciąży do 12. tygodnia, zabieg chirurgiczny lub tabletki na receptę, rozbrojenie klauzuli sumienia. Platforma Obywatelska: legalna aborcja do 12. tygodnia ciąży, być może po obowiązkowej rozmowie z psychologiem, być może tylko "w wyjątkowo trudnej sytuacji osobistej", najprawdopodobniej finansowana przez państwo. Wszystko wskazuje na to, że wciąż mamy o co pytać polityków.
I że aktywistki aborcyjne jeszcze długo będą nam w Polsce potrzebne.