Konferencja aktywistek aborcyjnych "zablokowana" przez Straż Marszałkowską. "Przyszło polecenie z góry"

Jak relacjonują posłanki Lewicy, Straż Marszałkowska "zablokowała" aktywistki Aborcyjnego Dream Teamu, które przyszły na zapowiedzianą konferencję w Sejmie. Wśród nich była m.in. Justyna Wydrzyńska, która przed wyrokiem za pomoc w aborcji wielokrotnie gościła w budynku przy Wiejskiej. Ostatecznie spotkanie z dziennikarzami odbyło się na korytarzu. - Obecność aktywistki okazała się problematyczna dla Kancelarii Sejmu - mówi nam Katarzyna Kotula.

W środę z inicjatywy posłanek klubu Lewicy w Sejmie odbyła się konferencja aktywistek Aborcyjnego Dream Teamu, w tym skazanej we wtorek Justyny Wydrzyńskiej. Spotkanie z mediami miało się odbyć standardowo przy stolikach dziennikarskich, ale tuż przed zaplanowanym startem konferencji Straż Marszałkowska poinformowała, że gościnie nie zostaną do nich dopuszczone. 

Aktywistki "zablokowane" w Sejmie. Biejat: Szykanowanie

Posłanki relacjonowały, że jeden ze strażników został poinstruowany, aby nie przepuszczać aktywistek na konferencję. Inny z kolei, jak opowiadały posłanki, chwilę wcześniej skierował całą grupę do stolików. - Pomiędzy komunikatem jednego strażnika, że mamy przejść tym korytarzem, a momentem naszego dojścia do drugiego strażnika, przyszło "polecenie z góry", że nie wolno nas przepuścić - opowiadała posłanka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. 

Zobacz wideo Czy grozi nam powtórka w Lehman Brothers? Kuczyński wyjaśnia i apeluje do rządzących ws. banków

- Wczoraj Justyna Wydrzyńska została skazana za pomoc kobietom. To kolejna odsłona terroryzowania i szykanowania aktywistek, które pomagają kobietom. To jest jasne  - komentowała posłanka Magdalena Biejat. 

Proces Justyny WydrzyńskiejProces "matki polskich aborcjonistek". Zapadł wyrok w głośnej sprawie

Katarzyna Kotula, posłanka Lewicy i wiceszefowa komisji regulaminowej, relacjonuje w Gazeta.pl, że cztery zaproszone aktywistki miały rozpisane przepustki na nią i posłankę Biejat.

- W ostatnim czasie wprowadzono ograniczenie, zgodnie z którym jedna posłanka może zaprosić dwie osoby. Chciałam więc zadbać o to, aby nasze cztery gościnie weszły bez problemów, dlatego rozpisałyśmy przepustki na mnie i Magdalenę Biejat. Ale już w momencie, gdy dziewczyny przyszły do biura przepustek, pojawiły się problemy. Dostawałyśmy sprzeczne komunikaty - pytano nas, czy to na pewno nasze gościnie, później usłyszałyśmy, że decyzja będzie, ale nie wiadomo kiedy, może za 10 minut, może za pół godziny. Gdy dziewczyny przeszły już z przepustkami przez biuro, zostały zatrzymane przed szlabanem. Razem z innymi posłankami wyszłam po nie, w ten sposób mogły wejść na teren Sejmu - opowiada Kotula.

"Stałyśmy zablokowane przez strażników"

Posłanka relacjonuje, że w pewnym momencie aktywistki zostały zatrzymane przez Straż Marszałkowską. - Kazano im się cofnąć. Później sama usłyszałam, jak przez krótkofalówkę jeden strażnik mówi drugiemu, że panie nie mogą pójść dalej, w stronę stolików dziennikarskich. Ostatecznie zostałyśmy zablokowane przez strażników i konferencja musiała odbyć się w korytarzu, pod pokojem 109, gdzie stałyśmy zablokowane przez strażników. Nie rozumiem, dlaczego, jeśli goście są już wpuszczeni, nie mogą dojść do stolików dziennikarskich. Nikt tego nie uzasadniał, padały jedynie lakoniczne komunikaty, że ktoś podjął taką decyzję - mówi Kotula. 

Wysłaliśmy w tej sprawie pytania do Centrum Informacyjnego Sejmu. 

Kotula przypomina, że Justyna Wydrzyńska była przez Lewicę wielokrotnie zapraszana do Sejmu. - Nagle, po wczorajszym wyroku, okazuje się, że jej wejście do Sejmu jest problematyczne. Rozumiem, że jest ograniczenie zaproszeń do dwóch osób na posłankę, ale my się z tego wywiązałyśmy.  Wobec tego zakładam, że dla kancelarii problematyczna okazała się obecność Justyny Wydrzyńskiej. Nie chciano, żeby przed kamerami w Sejmie mówiła o wyroku. To próba wyciszenia tej sprawy, bo temat jest politycznie niewygodny - komentuje posłanka. 

Wyrok ws. Justyny WydrzyńskiejWydrzyńska o wyroku: Pomoc drugiemu człowiekowi to nie jest nic złego

We wtorek Justyna Wydrzyńska, aktywistka Aborcyjnego Dream Teamu, została uznana winną udzielenia pomocy Annie przez przekazanie paczkomatem mizoprostolu. Skazano ją na osiem miesięcy ograniczenia wolności przez wykonywanie nieodpłatnej pracy przez 30 godzin miesięcznie. Została natomiast uniewinniona z zarzutu posiadania tabletek z zamiarem wprowadzenia ich do obrotu. Podczas środowej konferencji na sejmowym korytarzu aktywistka podkreślała, że nadal będzie "wspierać każdą osobą w aborcji". 

W Gazeta.pl Wydrzyńska komentowała, że wyrok sądu jest dla niej niezrozumiały. - Dla mnie jedynym wyznacznikiem, którym ja się kieruję, jest list, który przysłała Ania [kobieta, której aktywistka pomogła - red.] do mojej prawniczki. Wprost w nim napisała, że wtedy, kiedy wszyscy ją zawiedli - bliscy, lekarze - byłam jedyną osobą, która wyciągnęła do niej rękę. To jest dla mnie najważniejsze, że osoba, której pomogłam, której wysłałam tabletki, jest wdzięczna, że to się wydarzyło, chociaż żadnej wdzięczności nie oczekiwałam - podkreślała. 

Więcej o: