Według OLAF (Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych), Ryszard Czarnecki rozliczył wydatki na tzw. kilometrówki niezgodnie z przepisami Parlamentu Europejskiego. Europoseł PiS miał zawyżać koszty dojazdów do PE, wskazując, że jeździł zimą kabrioletem z Jasła w województwie podkarpackim do Brukseli. Właściciel auta stwierdził natomiast, że samochód wiele lat wcześniej trafił na złom.
Z nieoficjalnych doniesień wynikało, że zakwestionowano zwrot 100 tys. euro za podróże w latach 2009-2018. OLAF blisko trzy lata temu skierował do polskiej prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Na podstawie przekazanych materiały Prokuratura Okręgowa w Zamościu wszczęła śledztwo w sprawie "doprowadzenia Parlamentu Europejskiego do niekorzystnego rozporządzenia mieniem, przy składaniu wniosków o zwrot kosztów podróży służbowych".
Zamojska prokuratura przesłuchała dotąd blisko stu świadków, w tym asystentów posła i właścicieli aut, którymi miał rzekomo podróżować. To oni mieli złożyć niekorzystne dla Czarneckiego zeznania.
Dodatkowo grafolog miał zbadać i wydać opinię na temat podpisów głównie na rozliczeniach delegacji. Prokuratura wystąpiła do Parlamentu Europejskiego o oryginały dokumentów, jednak, jak podaje "Rzeczpospolita" odmówiono jej tego. PR zaproponował, by biegli zapoznali się z nimi na miejscu, lecz żaden z nich nie zgodził się na taką opcję.
- Taka analiza wymaga określonych warunków do pracy, to nie jest czynność jednodniowa, zwłaszcza gdy trzeba zbadać wiele dokumentów - usłyszeli dziennikarze "Rz" od osoby znającej sprawę. Ponadto wyjazd do Brukseli wiązałby się z wysokim kosztami.
Przez brak opinii grafologicznej śledztwa nie można sfinalizować. A jego ustalenia, jak ma wynikać ze zgromadzonych dowodów - materiałów OLAF i śledztwa polskiej prokuratury - są mocne - donosi "Rzeczpospolita".
Ryszard Czarnecki miał m.in. wpisać, że podróżował w lutym 2012 roku fiatem punto cabrio, którego właściciel stwierdził, że zezłomował je w 2001 roku.
Zdarza się, że sąd czy prokuratura dostarcza do ekspertyzy kopię dokumentu. Jednak zdaniem Krzysztofa Bartoszyńskiego, eksperta analizy pisma w tym przypadku istnieje bardzo duże pole do manipulacji. - Tylko oryginały najbardziej przybliżają nas do prawdy o autorze podpisu czy listu - wyjaśnił Krzysztof Bartoszyński w rozmowie z "Rz".
Więcej informacji z kraju i ze świata na stronie głównej Gazeta.pl