"Podobno przed śmiercią dużo się śpi". Olchowiec i Ropianka chcą dożyć do wiosny

Ryszard zapalił w piecu po raz pierwszy przy -13. Dodatku węglowego nie ma do dziś. Uważa, że w jego wieku czasem łatwiej byłoby po prostu się nie obudzić. Janina ogrzewa tylko jeden pokój. Przyznaje, że coraz częściej brakuje jej na chleb i masło. - Sąsiad z naprzeciwka mówił, że może będzie się wieszał. Myślę, że żartował, bo to nie po bożemu. Bez przesady - kwituje.

Okolice Dukli, 19.12.2022

Pani Janina pali dziś tylko w jednym pokoju. W reszcie domu chłód przenika ją aż do kruchych kości. Kobieta już głównie leży. Opiekuje się nią córka, ale ta zagląda tylko dwa razy dziennie. Przed pracą, żeby sprawdzić, czy żyje. No i pod wieczór - zdaniem Janiny - w tym samym celu.

Zegar zawieszony na odrapanej ścianie odmierza Janinie czas. Kobieta mówi, że ten nigdy nie płynął tak wolno, jak tej zimy. A przecież dopiero się zaczęła.

Janina powoli zwleka się spod pikowanej kołdry i zanim przejdzie do toalety, zatrzymuje się przy piecyku i podkręca go lekko. Pokazuje mi dwa czarno-białe zdjęcia w starej złotej ramce. To ona i jej mąż. Zmarł na raka pół roku temu i nie wziął jej ze sobą. - Trochę miałam pretensje, bo by Iwonce, córce, było lżej beze mnie. No, mało brakowało i byłoby już po mnie - mówi.

Pół roku temu Janina przeszła udar. Wydawało się, że już po wszystkim. Z jakiegoś powodu, który w jej ocenie, jest znany tylko panu Bogu, przeżyła.

Mówi, że nie ma z kim porozmawiać, więc korzystając z okazji, coś mi opowie. To historia jej życia, ale niezbyt długa. Bo życie Janiny to była dotychczas głównie praca. Pół życia utrzymywała się z gospodarki. Drugie pół pomagała córce przy niepełnosprawnych bliźniakach. Teraz córka też ma ciężko, bo zasiłek opiekuńczy idzie czasem w tydzień, może w dwa.

Córka Janiny pracuje więc na czarno, żeby jakoś to było. Nie ma na tyle, żeby pomóc matce, więc ta radzi sobie jak może. Sama.

- Nie pójdę do córki, bo oni mają dwa pokoje. Gdzie się jej tam wepcham? - pyta oburzona.

W końcu przyznaje, że samotność daje jej w kość. - Nie ma do kogo gęby otworzyć. Można się pomodlić, coś poczytać, albo radia posłuchać. Czasem się zdrzemnąć - ostatnio coraz częściej, a podobno przed śmiercią dużo się śpi - tłumaczy Janina.

Na tej ulicy ciężko jest nie tylko jej. W pobliżu wszyscy starsi, samotni, ale wśród nich Janina jest rekordzistką. Ma 93 lata, a jak doczeka do marca, to 94.

- Nie wiem, czy się uda. U nas na wsi mówią, że tej zimy nie przetrzymają - stwierdza.

Pół wsi nie złożyło wniosku o dotację na węgiel. - Albo nie miał kto zrobić tego za nas, albo żeśmy nie wiedzieli. Nikt tu prawie telewizji nie ogląda. Nie stać nas. Ja nie wychodzę z domu to nic nie wiem - dodaje.

Kobieta mówi, że tak ciężko z pieniędzmi jeszcze nie było. Od lat nie musiała wyliczać sobie na chleb. Teraz czasem nie kupi, bo nie starczy. Leki, rachunki i niechże jeszcze jakiś lekarz wyskoczy, nagle patrzy i brakuje na masło.

- Sąsiad z naprzeciwka mówił, że może się będzie wieszał. Myślę, że żartował, bo to nie po bożemu. Bez przesady. Co innego pana Boga prosić, a co innego mu pomagać, o! - kończy.

Ryszard

Ryszard pali w piecu raz na jakiś czas. Ostatnio przepalił przy -13. Przy minus jeden, dwóch stopniach wystarczają mu koce i herbata. Najlepsza jest saga, ale ostatnio podrożała. 5,68 zapłacił - pamięta, bo liczy każdy grosz. Od zawsze. Teraz każdego tygodnia za coś płaci się więcej. Chociaż tym nie przejmuje się bardzo.

Ma swoje kury, ugotuje jajko na miękko, rosół. Mięso z rosołu starcza na kilka dni, bo 76-latek mieszka sam. Na pytanie dlaczego, opowiada historię o długiej i nieszczęśliwej miłości. Dom wybudował jego ojciec, jeszcze przed wojną.

Mówi, że nie potrzebuje takiej dużej chałupy, ale ojcowizny się nie oddaje. Jeśli już, to rodzinie, a on rodziny nie ma. Na codzienne palenie w piecu go nie stać. Ciągle czeka na dodatek węglowy. Najpierw źle wpisał e-mail, bo nie wiedział co to. Poprawił, to w gminie pieniądze się skończyły. Ale mówią, że niedługo będą.

Ryszard mówi, że zamieszania z tym jest od cholery. On nie lubi zamieszania. Uważa za to, że w jego wieku czasem łatwiej byłoby po prostu się nie obudzić. Wskazuje palcem okolicę serca i mówi: Tylko to. Nie chce przestać się tłuc.

Tosiek, sąsiad z lewej, zmarł tydzień temu. Też nie miał czym palić, więc pił. Sam bimber pędził. Pił i się zapił. Ryszard trochę mu zazdrości, że ma już spokój. Chociaż dodaje, że chciałby doczekać do wiosny. Nie wypada umierać zimą.

W pewnym momencie jakby się przebudza i zaczyna przeżywać, że przyjmuje gości, a wygląda jak obdartus. Idzie w kierunku lustra. Rozkleja palcami kosmyki brody. Zbiły się z powodu wilgoci. Po chwili przestaje i intensywnie dmucha w skostniałe dłonie. Zanosi się przy tym siarczystym kaszlem. Znów próbuje ujarzmić zarost. Patrzy na swoje odbicie z aprobatą. Pora wracać pod koc.

Ryszard czeka na odwilż. Sąsiad mu mówił, że mrozów już nie będzie. Wie, co mówi, bo jest góralem. Najgorsze za nim.

***

Janina i Ryszard mieszkają zaledwie 10 kilometrów od Krosna. Im dalej w kierunku polsko-słowackiej granicy, tym gorzej.

Olchowiec

W Olchowcu każda zima jest ciężka. Wieś zamieszkuje jedynie kilkanaście rodzin, które, gdy spadnie więcej śniegu, są zdane na siebie.

- Pług znów nie dojechał. Jeszcze do Dukli jakoś ta droga wygląda, ale u nas? Tu wiedzą, że jakoś sobie musimy dać radę - mówi mi starszy mieszkaniec, który odśnieża chodnik pod kościołem.

- My tu umiemy sobie radzić. Drogę z Iwli, poprowadzili nam tu dopiero w 1962. Wcześniej nie było nic - dodaje.

Najciężej jest, gdy przyjdzie halny. Dziś znów duje przez Przełęcz Dukielską. Wtedy często brakuje prądu albo zrobi takie zaspy, że z Olchowca nie wyjedzie się wcale. - Zazwyczaj pali się u nas węglem, ale są takie miesiące, że nas na ten węgiel nie stać - słyszę. Wtedy pali się wszystkim. Bo lepiej mieć ciepło niż marznąć, szczególnie gdy w domu są starsi lub małe dzieci.

- Tam po prawej, w tamtym domu za zakrętem noworodek trafił do szpitala z zapaleniem płuc. Podobno przepalali raz na kilka dni. Teraz codziennie palą. Widzi pani, jaki dym czarny leci? Śmierdzi? No śmierdzi jak diabli, ale co zrobić? - kwituje.

Ropianka

Jeszcze ciężej żyje się w Ropiance. Wieś składa się jedynie z dwóch domów. Chociaż przed wojną było ich tu ponad trzydzieści. Stała tu też żydowska karczma i kopalnia. Dziś jest tu po prostu pusto. I zimno.

- Palimy w piecu na noc. Później, do południa, zanim obrobię się w gospodarce, to na wieczór znów zapalę. To tak jak w poprzednich latach. Ta zima i tak dość lekka - mówi nam jedna z mieszkanek Ropianki.

- Pamiętam zimy, gdzie w drodze do pracy, w Dukli pokonywaliśmy nawet kilkadziesiąt kilometrów dziennie. Przez góry, w śniegu po pas. Po powrocie do domu najlepiej rozgrzewała smażona kapusta i ziemniaki - wspomina.

Dziś to właśnie te produkty mieszkańcy wsi jedzą najczęściej. Wszystko, co w tym roku udało im się zebrać z pola. - Na to, co w sklepach po prostu nas nie stać. Dobrze, że mam jeszcze krowę - dodaje.

Mieszkańcy mówią zgodnie, że w okolicznych wsiach wszyscy czują się jak rodzina. Nie pozwolą, by ktoś, kto marznie, zamarzł. - Opiekujemy się sobą. Jak ktoś jest starszy, to mu ugotujemy, napalimy, opał się zbierze. Jakoś wspólnie tak żyjemy ze sobą - mówi kobieta.

Wielu mieszkańców wsi w Beskidzie Niskim nadal utrzymuje się z rolnictwa. - Żyjemy tu pośrodku niczego. Jesteśmy przyzwyczajeni, że jest ciężko. Nie wiemy, jak to jest inaczej - słyszę.

Odkąd dzieciaki poszły na studia, to jest lżej, bo zawsze pomogą. Przywiozą coś z miasta. - Ja się dziś wybrałam do sklepu. Mam z osiem kilometrów, ale chcę kupić cukierki. Muszę coś mieć, bo dzieci niedługo na święta przyjadą. Wiem, że mogą sobie kupić już co chcą, ale takich słowackich cukierków, jak tu, to w Krakowie nie mają - śmieje się.

W sklepie zdarza się, że gdy coś ma krótką datę ważności, to sprzedają taniej. - Ostatnio za pół darmo kupiłam kawę. Miesiącami kawy nie piłam. Zapomniałam, jak ją lubię - mówi.

- Tu w Beskidzie tak mamy. Trochę tak jak na końcu świata - podsumowuje.

Więcej o: