- Pojawiał się kilkukrotnie taki postulat, że kiedy jest alarm przeciwpowietrzny w obwodzie lwowskim, to również rozbrzmiewają [powinny rozbrzmiewać - red.] syreny w naszych miasteczkach czy wsiach przygranicznych. Szanowni państwo, alarmy obwodach Ukrainy są codziennie, parę razy dziennie. Prawdopodobieństwo, że powtórzy się ta sytuacja i dotknie akurat daną osobę, jest znikome - tak o tragedii w Przewodowie i ewentualnych dalszych krokach mówił w poniedziałek w RMF FM szef Biura Polityki Międzynarodowej Kancelarii Prezydenta RP Jakub Kumoch.
Nie wykluczył jednak, że "gdzieś w pewnym momencie takie decyzje nie będą podejmowane". Kumoch zaznaczył, że alarmy na terenie Polski byłyby "straszeniem mieszkańców przygranicznych miejscowości czymś, co nie nastąpi".
Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>>
- Fakt, że wiele wskazuje na to, że ten pocisk, ta rakieta była pozostałością rakiety wystrzelonej przez ukraińską obronę przeciwlotniczą, choć tego oczywiście nie przesądzamy, to stworzyło problem, pewien zgrzyt. To, że to było nieintencjonalne, to było od początku wiadome - dodał Jakub Kumoch.
Według prezydenckiego urzędnika "gdyby to była rakieta wystrzelona przez przypadek przez Rosję, sprawa byłaby tak jasna, że bardzo łatwo byłoby tę sprawę komunikować".
- Tutaj mamy pewną rozbieżność. To nie spowodowałoby wojny z Rosją, to, że doszło do incydentu. Spowodowałoby to oczywiście na pewno konsultacje w ramach NATO, na pewno żądanie zadośćuczynienia i to poważne wobec strony rosyjskiej. Na pewno byłoby to bardzo silnym później argumentem dla części sojuszników na rzecz chronienia nieba nad Ukrainą - ocenił.
Premier Mateusz Morawiecki stwierdził w niedzielę podczas wizyty w Helsinkach, że nie ma jeszcze stuprocentowej pewności, skąd wystrzelono rakietę, która eksplodowała w Przewodowie.
Według wstępnych ustaleń Polski, Stanów Zjednoczonych i NATO na Przewodów spadł pocisk ukraińskiej obrony powietrznej, wystrzelony w celu strącenia rosyjskiej rakiety mającej uderzyć w obwód lwowski. Zginęło dwóch Polaków.
Premier Mateusz Morawiecki podkreślił, że nad wyjaśnieniem sprawy pracują polscy, amerykańscy i inni zagraniczni eksperci. Na miejscu byli też specjaliści z Ukrainy.
- Zgromadziliśmy dowody w postaci nagrań z kamer Straży Granicznej, ale one nie wskazują ze stuprocentową pewnością skąd odpalono rakietę. Zatem musimy nadal gromadzić nowe dowody, a śledztwo jeszcze trochę potrwa - poinformował szef rządu.
Mateusz Morawiecki dodał, że Polska chce być w tej sprawie "tak transparentna, jak to możliwe", by strona ukraińska była pewna co do ustaleń śledztwa.
Początkowo prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski stwierdził, że to rosyjska rakieta eksplodowała w Przewodowie, co jego zdaniem oznaczałoby, że wojna wkroczyła w granice NATO. Później ukraiński przywódca korygował swoje stanowisko, twierdząc, że nikt nie wie, co tak naprawdę stało się we wsi w powiecie hrubieszowskim.
***
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina >>>