Nie ma jeszcze stuprocentowej pewności, skąd wystrzelono rakietę, która eksplodowała w Przewodowie. Tak mówił premier Mateusz Morawiecki, pytany podczas niedzielnej (20 listopada) wizyty w Helsinkach o stan śledztwa w sprawie wybuchu, który zabił dwóch polskich obywateli.
Według wstępnych ustaleń Polski, Stanów Zjednoczonych i NATO na Przewodów spadł pocisk ukraińskiej obrony powietrznej, wystrzelony w celu strącenia rosyjskiej rakiety mającej uderzyć w obwód lwowski. Premier Mateusz Morawiecki podkreślił, że nad wyjaśnieniem sprawy pracują polscy, amerykańscy i inni zagraniczni eksperci. Na miejscu byli też specjaliści z Ukrainy. - Zgromadziliśmy dowody w postaci nagrań z kamer Straży Granicznej, ale one nie wskazują ze stuprocentową pewnością, skąd odpalono rakietę. Zatem musimy nadal gromadzić nowe dowody, a śledztwo jeszcze trochę potrwa - poinformował szef rządu.
Mateusz Morawiecki dodał, że Polska chce być w tej sprawie "tak transparentna, jak to możliwe", by strona ukraińska była pewna co do ustaleń śledztwa.
Więcej aktualnych wiadomości dotyczących wojny w Ukrainie znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
15 listopada we wsi Przewodów (woj. lubelskie) około godz. 15:40 rakieta uderzyła w miejscową suszarnię zbóż. W zdarzeniu zginęło dwóch pracujących tam wówczas mężczyzn - 60-letni Bogdan C. oraz 62-letni Bogusław W.
Początkowo prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski stwierdził, że to rosyjska rakieta eksplodowała w Przewodowie, co jego zdaniem oznaczałoby, że wojna wkroczyła w granice NATO. Później jednak korygował swoje stanowisko, twierdząc, że nikt nie wie, co tak naprawdę stało się we wsi w powiecie hrubieszowskim.