"Rzeczpospolita" opublikowała fragment rozmowy, która ukaże się w środowym wydaniu dziennika. Falenta został zapytany przez dziennikarzy o zeznania Marcina W., w których mówił, że podczas wyjazdu do Kemerowa w maju 2014 r. Falenta mógł sprzedać rosyjskim służbom nagrania z tzw. afery taśmowej.
Po pierwsze, nigdy nie spotkałem nikogo z rosyjskich służb, po drugie, nie znałem nikogo z osób, które W. przedstawił mi w Kemerowie, po trzecie, nigdy nikomu nie sprzedałem żadnych nagrań. Jeżeli ktoś jest w stanie sobie wyobrazić, że sprzedaję nagrania Rosjanom, których widziałem pierwszy raz w życiu, to musi mieć ogromną wyobraźnię, co najmniej taką jak W.
- odpowiedział Marek Falenta.
Przypomnijmy, że Marek Falenta i Marcin W. byli współwłaścicielami spółki Składywęgla.pl, która handlowała węglem z Rosji. Prokuratura zarzuca im przeprowadzenie wielomilionowych przekrętów i prowadzenie grupy przestępczej (do czego się nie przyznają), a śledztwo w tej sprawie trwa już siódmy rok.
Z przedsiębiorcą porozmawiał również portal tvpinfo.pl Mężczyzna zapewnia, że to jego były wspólnik miał namówić go do wizyty w Rosji i to on prowadził spotkanie z rosyjskimi partnerami w interesach. Podkreśla też, że nikt nie chciał od niego "żadnych nagrań". Jego zdaniem takie zarzuty są spowodowane "sytuacją procesową W.".
Marek Falenta w przekazanym komentarzu przekonuje, że jego firma zajmująca się importem rosyjskiego węgla została zniszczona na zlecenie polityczne.
Przedsiębiorca został też zapytany o historię z rzekomą łapówką 600 tys. euro, przekazaną w reklamówce dla Michała Tuska. - Odpowiedź na to pytanie pozostawię sobie na komisję śledczą bądź weryfikacyjną - stwierdził.
Przypomnijmy, że syn byłego premiera podkreślił, że sprawa rzekomej łapówki, którą miał przyjąć, jest znana i nigdy nie był przesłuchiwany w tej sprawie. - To bzdura - komentował krótko.
Więcej najnowszych informacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
Nagrania z afery podsłuchowej, zanim zmieniły oblicze polskiej polityki i podważyły wiarygodność przedstawicieli władzy, usłyszeli Rosjanie - to ustalenia październikowego śledztwa "Newsweeka". Dziennikarz tygodnika Grzegorz Rzeczkowski ujawnił, czego dotyczyły zeznania wspólnika Marka Falenty, Marcina W. Mężczyzna miał opowiedzieć prokuratorowi o wspólnej wizycie w Kemerowie (centrum administracyjne obwodu kemerowskiego w Rosji) w maju 2014 r. Wtedy Falenta na godzinę zniknął z Rosjanami. Po powrocie miał stwierdzić, że "sprzedał wszystko".
Z opublikowanego przez "Newsweek" tekstu wynika, że Marcin W. zaczął zeznania od przytaczania treści gróźb, które kierowali do niego Rosjanie. Były wspólnik Falenty obawiał się o życie własne i swoich dzieci. Rosjanie mieli żądać od niego, by przestał obciążać biznesmena, bo potrzebują go na wolności, by "ich spłacił".
Przed wspomnianym wyjazdem do Rosji w maju 2014 r. Marcin W., który w sprawie miał status małego świadka koronnego, miał dzwonić do Rosjan i pytać, czy są zainteresowani nagraniami kompromitującymi polskich polityków. Odparli, że oczywiście. Falenta i W. spotkali się wtedy z Igorem Prokudinem, głównym udziałowcem firmy KTK, która odpowiadała za handel węglem między Rosją i Polską. Produkin był zaufanym człowiekiem gubernatora Kemerowa - Amana Tułajewa, polityka bliskiego Kremlowi.
Miesiąc później "Wprost" i "Do Rzeczy" zaczęły publikować stenogramy rozmów nagranych w warszawskich restauracjach. "Newsweek" wskazuje powiązanie obu tytułów z Rosją ("Obie gazety poprzez spółki zależne kontrolowane są przez firmę PMPG, za którą stoi Michał Lisiecki. Biznesmen przejął ją w 2006 r. od ludzi ze Związku Przemysłowego Donbasu, który po kilku latach przeszedł w ręce rosyjskich oligarchów").
W odpowiedzi na artykuł Newsweeka prokuratura krajowa zdecydowała się opublikować zeznania wspólnika Falenty. Jednym z wątków jest rzekoma łapówka "w wysokości 600 tys. euro dla Tuska". Marcin W. zeznał w listopadzie 2017 r., że do wręczenia łapówki miało dojść trzy lata wcześniej. "Marek F. twierdził, że jest w stanie to załatwić, tylko potrzeba na to, z tego co pamiętam, 600 tys. euro, które miało być przekazane, jak to mówił Marek F. 'dla Tuska' w szerokim tego słowa znaczeniu, bo nie wiem, czy chodziło o partię, czy o samego Donalda Tuska, czy o rząd w znaczeniu wówczas rządzących Polską, w każdym razie pieniądze te odbierał od nas M. T." - czytamy w opublikowanych dokumentach.
"Zeznań Marcina W. na temat syna Donalda Tuska nie było w aktach sprawy, które czytałem w SO w Warszawie. One pochodzą z łódzkiego CBA i tamtejszego oddziału zamiejscowego Prokuratury Krajowej. W aktach, z którymi się zaznajomiłem, było jedynie zeznanie Marcina W., w którym wspominał o konfrontacji z Markiem Falentą, której byli poddani w Łodzi. Prok. Krajowa odmówiła mi informacji, jakiej sprawy dotyczyła konfrontacja" - napisał na Twitterze Grzegorz Rzeczkowski, dziennikarz "Newsweeka".
Afera podsłuchowa wybuchła 14 czerwca 2014 r. Wtedy "Wprost" opublikował stenogramy rozmów kilkudziesięciu osób związanych z polityką i biznesem. Nielegalne podsłuchy były zainstalowane w kilku stołecznych restauracjach, m.in. w lokalu Sowa & Przyjaciele. Rozmowy były nagrywane w latach 2013-2014. Wśród nagrywanych byli między innymi: ministrowie rządu Donalda Tuska (w tym: szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz, minister transportu Sławomir Nowak, minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz), ówczesny prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka, były prezydent Aleksander Kwaśniewski oraz ówczesny szef Banku Zachodniego WBK Mateusz Morawiecki.