Sprawę wysypiska śmieci w Rudnej Wielkiej opisywaliśmy już w 2019 roku w Gazeta.pl. Wieś Rudna Wielka znajduje się w powiecie Wąsocz, 70 kilometrów od Wrocławia. Mieszka tam około 150 mieszkańców. To tu powstało ogromne składowisko śmieci należące do firmy Chemeko-System, której prezesem jest Roman Jagiełło. Oficjalnie to Regionalna Instalacja Przetwarzania Odpadów Komunalnych (RIPOK), która jest nastawiona nie na składowanie, ale przetwarzanie śmieci.
Składowisko w Rudnej Wielkiej działa od 2003 r. Jak pisał 3 lata temu Jacek Gądek, z jednej strony to góra śmieci, które - jak twierdzi wielu mieszkańców - zatruwa im życie, a z drugiej kilkadziesiąt miejsc pracy i zastrzyk pieniędzy do gminnej kasy z tytułu opłat śmieciowych i podatków. Chemeko-System to jedna z największych firm w tej branży.
Więcej najnowszych informacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
W roku 2018 i 2019 rozpoczęły się protesty mieszkańców w związku z odorem z wysypiska utrudniającym im życie oraz składowaniem odpadów, które w ogóle nie powinny się tam znaleźć. W 2018 r. wojewódzki inspektorat ochrony środowiska znalazł tam odpady medyczne, tj. strzykawki, leki, pokrwawione opatrunki i zużyte pieluchy, które powinny zostać zutylizowane, ale przywieziono je na wysypisko.
Jak pisał Gądek, niektórzy z mieszkańców wsi mieli być zastraszani przez byłego agenta CBA i namawiani do zaprzestania protestów. Innym składano propozycje finansowe. Firma Chemko- System miała bowiem współpracować z byłym, wysoko postawionym funkcjonariuszem CBA, z zawodu prawnikiem. Mężczyzna do 2017 r. pracował w delegaturze CBA we Wrocławiu, ale odszedł ze służby." W Chemko miał odpowiadać za doradztwo gospodarcze. Były agent zaprzeczał wtedy jakiejkolwiek współpracy z firmą.
Teraz "Wyborcza" dotarła do kopii akt prokuratorskiego śledztwa i sądowego procesu. "Wśród nich są dwa protokoły przesłuchań – w charakterze świadka – byłego funkcjonariusza CBA. Sam opowiedział śledczym o swojej pracy na rzecz Chemeko. Własnym podpisem sygnował m.in. opowieść o tym, jak składał propozycję korzyści finansowej w zamian za 'wybrnięcie z przywództwa w grupie' protestujących" - czytamy w "GW".
Owym przywódcą miał być lokalny przedsiębiorca, który do grupy protestujących mieszkańców dołączył w 2018 roku. Wtedy "zaczęły się wokół niego dziać dziwne rzeczy. A to ktoś próbował podłożyć mu pod samochodem lokalizator GPS, a to spłonęło mu auto. Sprawców nigdy nie znaleziono" - pisze "Wyborcza".
W grudniu 2018 r. zorganizowano wiejskie zebranie w sprawie wysypiska. Przyszli na nie pracownicy Chemeko oraz wspomniany przedsiębiorca. W czasie spotkania ktoś zaczął rozdawać ulotki z jego danymi osobowymi - czytamy w "GW". Prokuratura wszczęła wtedy śledztwo w sprawie nielegalnego przetwarzania danych osobowych. Obecny na spotkaniu jeden z kierowników firmy Chemeko został później oskarżony i skazany na karę grzywny. Właśnie w tej sprawie jako świadka przesłuchano byłego funkcjonariusza CBA.
Były agent CBA na przesłuchaniu przyznał, że współpracował z Chemeko, a także zbierał informacje o wrocławskim przedsiębiorcy.
Szefowie Chemeko, zeznający w śledztwie, zaprzeczyli, że znają eksfunkcjonariusza CBA. Jednak z protokołów przesłuchań eksagenta CBA wynika, że Chemeko powinna mieć fakturę za jego usługi i że honorarium przelano na jego konto - zauważa "Wyborcza".
W ostatnim czasie o śmietnisku firmy Chemeko stało się głośno dzięki Michałowi Dworczykowi, który według radnych Bezpartyjnych Samorządowców, będących w koalicji z PiS w samorządzie wojewódzkim, miał blokować jego kontrolę. Sprawą zajmuje się także dolnośląski sejmik.