Masza Makarowa: - Ludzie, którzy wyszli na ulice 36 rosyjskich miast, wcale nie zrobili tego w poczuciu, że ich protest cokolwiek zmieni. Oni wiedzą, że przez te protesty wojna się nie skończy, a mobilizacja nie zostanie odwołana. Wychodzili z poczuciem beznadziei. Warto tu podkreślić, że antywojenne protesty nie ustawały ani na jeden dzień, choć oczywiście były jednostkowe i każdego dnia tacy pojedynczy ludzie byli zatrzymywani.
Więcej o wojnie w Ukrainie przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
…i ze świadomością, że będą zatrzymani przez policję i przesiedzą noc na komendach. Około 1,4 tys. osób już zresztą zatrzymano.
Przed chwilą rozmawiałam ze znajomym, który był na proteście w Moskwie, na Arbacie - ulicy w centrum miasta. Zatrzymali go. Przez noc był przetrzymywany na komendzie. Potem go przewieziono w więźniarce do sądu. Mamy też doniesienia, że ludzie, którzy trafili z protestów na komendy, od razu tam otrzymują wezwania mobilizacyjne do wojska, czyli "powiestki". Otrzymał taką "powiestkę" nawet dziennikarz Artiom Kriger, który pracował "na żywo" na proteście w Moskwie - został zatrzymany, mimo że miał kamizelkę z napisem "Press", legitymację i zadanie redakcyjne. Ci, którzy protestują przeciwko wojnie w Ukrainie, są pierwszymi zmobilizowanymi na tę wojnę. Jestem im absolutnie wdzięczna, bo dziś trzeba wielkiej odwagi, by protestować.
I ci ludzie to wiedzą, bo od początku mówiło się, że kto będzie protestował, zostanie w pierwszym rzędzie zmobilizowany.
W nocy w niektórych rosyjskich miastach po głębokiej prowincji i Syberii jeździli pracownicy komisariatów wojskowych — wręczali mężczyznom "powiestki" albo po prostu zabierali ich siłą. Grupy zmobilizowanych mężczyzn są już wysyłane do jednostek wojskowych. Żeby tego uniknąć, jeden z mężczyzn na Syberii skoczył z okna. Dla wielu to szok, bo jeszcze kilka dni temu mobilizacja wydawał się wielu Rosjanom czymś niemożliwym. Oficjalnie zresztą władze mówiły 15 razy, że mobilizacji nigdy nie będzie, bo świetna armia rosyjska daje sobie radę, bo składa się z zawodowców.
Cała ta wojna składa się z kłamstw, ale wielu Rosjan ciągle jeszcze wierzy władzy. Wciąż nie jest nawet nazywana wojną, choć określenie "operacja specjalna" jest coraz rzadsze, a zaczyna dominować sam skrót SPO. Kłamstwem jest też mobilizacja częściowa — wszyscy prawnicy mówią wprost, że rozporządzenie Władimira Putina jest tak bardzo rozmyte, by można było powołać dowolną liczbę Rosjan.
To, że mobilizacja się wydarzyła, jest dla Rosjan czymś niesamowitym. Dwie poprzednie mobilizacje były w czasie I wojny światowej i w 1941 r. podczas wielkiej wojny ojczyźnianej [II wojny światowej — red.]. Mobilizacja wywołała społeczny szok w Rosji. Ludzie próbują wyjechać z kraju. Na granicach są wielokilometrowe kolejki — wszędzie tam, gdzie granice są otwarte: z Mongolią, Gruzją, Kazachstanem. Kolejki zaczęły się tworzyć już wczoraj tuż po ogłoszeniu mobilizacji.
Mój znajomy z Omska przy granicy z Kazachstanem, absolwent katedry wojskowej na uniwersytecie, od razu po ogłoszeniu mobilizacji wsiadł w pociąg i wyjechał. Ma tzw. czerwoną kartkę, więc w razie mobilizacji od razu powinien się zgłosić na wojskową komendę uzupełnień. By nie iść na wojnę, musiał uciec z kraju. Cały wagon, którym jechał do Kazachstanu, był pełny młodych Rosjan, którzy także uciekali przed mobilizacją.
Ludzie boją się nie tylko tego, że pójdą na wojnę, ale także utraty pracy. Bo gdy ktoś dostaje "powiestkę", to powinien ją zanieść do swojego miejsca pracy i wtedy jest z tej pracy zwolniony. A przecież utrata pracy w Rosji — zwłaszcza na prowincji, gdzie jest bieda, a praca jest na wagę złota — jest szokiem. Władze próbują udobruchać ludzi, na przykład obiecują, że państwo spłaci ich kredyty mieszkaniowe albo inne długi. A warto wiedzieć, że Rosjanie są bardzo zadłużeni.
Już zabierają mężczyzn z domów przymusem. Władze mogą więc zmobilizować 300 tys. albo i więcej mężczyzn i wysłać ich na wojnę. Zrobią to siłą albo innym sposobem. Ważne jest, czy ci mobilizowani mężczyźni będą mogli się przeciwstawiać rozkazom i czy ich kobiety też będą mogły uniemożliwić wysłanie ich na front. Wczoraj na ulice wyszły przecież też kobiety — nawet połowa to były właśnie kobiety, które nie chciały oddawać swoich mężów, braci, ojców do wojska.
Śledzę wiadomości i widzę, że Rosja jest w stanie szoku i paniki, bo teraz wojna przyszła do każdego domu. Nikt przecież nie wie, kto zostanie zmobilizowany. Władze próbują tłumaczyć, że do wojska będą brani jedynie ci, którzy mają doświadczenie bojowe. To oczywiście kłamstwo, bo już z pierwszych doniesień wynika, że do komend uzupełnień są wzywani ludzie, którzy nigdy nie byli na wojnie, a jedynie kiedyś byli w armii. W Rosji pobór dotyczy wszystkich mężczyzn do 27. roku życia, więc masa mężczyzn taką podstawową służbę odbyła i może być teraz zmobilizowana jako ludzie z doświadczeniem wojskowym.
Prawnicy i obrońcy praw człowieka mówią, że dziennikarze powinni robić listy synów rosyjskich oficjeli, gubernatorów, prezydentów miast, polityków federalnych, by sprawdzać, czy oni też są zmobilizowani. A czy będą brani do wojska? Odpowiedź dał telefon jednego ze współpracowników Aleksieja Nawalnego. W czasie programu zadzwonił do syna premiera Michaiła Miszustina i do syna rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa. Syn Pieskowa - myśląc, że rozmawia z komendantem wojskowym, który chce go zmobilizować i wysłać na front - powiedział: "przecież nazywam się Pieskow i będę tę sprawę rozwiązywał na wyższym poziomie". Tacy ludzie nie pójdą na wojnę.
Ci, którzy nawoływali na wojnę; ci, którzy ją wspierają; ci, którzy zatruwają rosyjskie społeczeństwo kłamstwami, nie oddadzą swoich dzieci na front. Umierać pójdą zwykli Rosjanie. Widzieliśmy, jak "powiestki" były wręczane mężczyznom w Moskwie i Petersburgu, więc trudno mówić, że w największych miastach nie będzie zmobilizowanych mężczyzn, niemniej na prowincji będzie to mniej widoczne, ale już na większą skalę.