Jak wynika z opublikowanego w "Newsweeku" tekstu, w 2005 roku do Zbigniewa Ziobry zgłosił się detektyw Jerzy Godlewski, który ostrzegał go przed możliwą prowokacją. Miała ona nie tylko zablokować jego kandydaturę na ministra sprawiedliwości, ale i wyeliminować z polityki. W prowokację miał być zaangażowany Krzysztof Rutkowski, z którym bliskie kontakty miała utrzymywać Patrycja Kotecka. To z nią właśnie spotkał się w tej sprawie Godlewski.
"Według moich rozmówców to właśnie dzięki niedoszłej prowokacji w październiku 2005 roku Ziobro i Kotecka się do siebie zbliżyli" - pisze Renata Grochal z "Newsweeka".
Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl
Zbigniew Ziobro początkowo miał nie ufać Patrycji Koteckiej. W 2006 roku miał zlecić Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego inwigilację Koteckiej. "Przyszedł do Bogdana Święczkowskiego (wówczas szefa ABW) i mówi, że ma problem, bo pojawiają się informacje, że jego narzeczona Patrycja w przeszłości mogła mieć kontakty z gangiem pruszkowskim. Minister obawiał się, czy nie została ona mu celowo podstawiona przez gangsterów i nie wynosi im informacji" - czytamy dalej.
Rozpoczęto rozpracowywanie operacyjne Patrycji Koteckiej. Miała być śledzona nawet wtedy, kiedy wychodziła od Zbigniewa Ziobry - przed domem czekał już samochód. Miała mieć podsłuch w telefonie, a sam polityk miał jej kilka razy puścić "szczura", czyli fałszywą informację, aby zobaczyć, czy ją powtórzy komuś.
Ziobro miał być informowany o efektach operacji, mimo że nie miał wtedy do tego prawa. Renta Grochal podkreśla: "Mój rozmówca twierdzi, że nawet kiedy pojawiały się informacje, które mogły stanowić punkt wyjścia do konkretnych ustaleń, wątku nie kontynuowano. - Trochę to wyglądało tak, jakby to rozpracowanie miał być zabezpieczeniem dla Ziobry, że kazał podjąć czynności, ale jakby wcale nie chciano zbadać sprawy do spodu - ocenia funkcjonariusz".