Co do tej pory PiS realnie zrobiło, by uzyskać reparacje od Niemiec? Nic. Co PiS zrobi, by temat reparacji i Niemiec zaczął dominować? Wszystko.
I to się na razie udaje, bo po uroczystej prezentacji na Zamku Królewskim raportu o stratach wojennych i po wywiadzie Jarosława Kaczyńskiego dla francuskiego "Le Figaro" media w Europie i w USA piszą o 6 200 000 000 000 zł oczekiwanych reparacji.
Więcej o sprawie reparacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
Zacznijmy od tego, jakie są szanse na uzyskanie reparacji. W zaokrągleniu: zero. Wiary w to nie ma wielkiej nawet Jarosław Kaczyński. - Być może nawet całe pokolenie minie, ja mogę tego nie dożyć, ale kiedyś trzeba zacząć - tak mówił o terminie uzyskania reparacji.
Owszem, prezes PiS ma rację, że walka o reparacje i ich wypłaty to dziesięciolecia, a bywa, że i wiek. Niemniej, opierając się na przytłaczającej liczbie ocen prawników i historyków, szansa do uzyskania od Niemiec reparacji za II wojnę światową jest iluzoryczna, bo Polska w 1953 r. (nawet jeśli był to komunistyczny reżim narzucony przez Moskwę) ich się zrzekła, a w III RP potwierdzała brak roszczeń o nie. Choć są i opinie jak prof. Mariusza Muszyńskiego (dziś w Trybunale Konstytucyjnym), że droga wcale nie jest zamknięta.
Jeśli przyjąć, że obóz PiS podziela przekonanie, że reparacje są do uzyskania, to powinien walkę o taką górę pieniędzy rozpocząć zaraz po wygranych w 2015 r. wyborach. I to na szczeblu rządowym - adekwatnym do rangi sprawy. Co tymczasem zrobiło PiS? Poseł Arkadiusz Mularczyk powołał Parlamentarny Zespół ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w trakcie II Wojny Światowej.
To ważne: zespół parlamentarny. Straty wojenne szacował nie rząd, ale formalnie grupka posłów (faktycznie badaczy tematu na ich zlecenie i z perspektywą zbudowania w przyszłości państwowego instytutu). W Sejmie obok zespołu ds. reparacji jest też ok. 100 innych zespołów, w tym miłośników hokeja na lodzie, wędkarstwa, e-sportu, sołtysów.
Zespół ten stworzył trzy tomy raportu o stratach wojennych. Był on zresztą, wedle deklaracji szefa, gotowy w 2019 r. i przez kolejne lata tłumaczony na inne języki. W praktyce czekał na odpowiedni moment, by go opublikować. Ten moment jest właśnie teraz. A lepszy czas na to trudno sobie wyobrazić. Cele są konkretne.
W walce o reparacje wcale nie chodzi o reparacje. Ale z pewnością o pieniądze też chodzi, tylko że unijne - głównie z Funduszu Odbudowy. Ale także z głównego budżetu Unii Europejskiej - w sumie nawet 770 mld zł.
W narracji PiS Unia Europejska to w istocie Niemcy. Te same Niemcy, które nie chciały płacić reparacji, więc teraz też nie chcą dopuścić do wypłaty ok. 35 mld euro na polski KPO. Ciągłe przypominanie na europejskim forum o winie Niemiec za pożogę II wojny światowej, o gigantycznych ofiarach i zniszczeniu stawiają rząd Niemiec w bardzo niewygodnej pozycji. Podobnie też szefową Komisji Europejskiej, która jest Niemką.
Rząd PiS wciąż szykuje pierwszy wniosek o wypłatę miliardów euro na KPO. Gdy w Komisji Europejskiej będą trwać dysputy o tym, czy zlecić przelew (na teraz wszystkie sygnały mówią o spodziewanym braku takiej zgody), rząd PiS będzie prowadził kampanię presji na Niemcy i KE. Zbieżność w czasie nie jest przypadkowa.
Powtórzmy, bo to ważne: w narracji obozu PiS UE to w istocie Niemcy, które dążą do federalizacji Unii, by jeszcze wzmocnić swoją dominację nad innymi państwami. W programie rządzącej w Berlinie SPD jest zresztą federalizacja i zniesienie jednomyślności, co tylko uwiarygadnia narrację PiS.
"Niemiecka Unia" wedle narracji PiS oszukała polski rząd, bo mimo uchwalenia ustawy o Sądzie Najwyższym nadal nie chce dać ani euro na KPO. Ale skoro UE to głównie głos Niemiec, to bicie w Berlin reparacjami uwiarygadnia antyunijną retorykę. Jeśli Unia ostatecznie nie da pieniędzy na KPO, to PiS będzie mieć alibi: wiadomo, Niemcy znów nie chcą płacić.
Niemcy przez swoją politykę wobec Ukrainy, a więc niechęć do udzielania pomocy w postaci broni i blokowanie pomocy finansowej, bankrutują, jeśli chodzi o swoją wiarygodność. Przynajmniej w oczach Polaków i Europejczyków z naszej części kontynentu. Rząd w Berlinie pod wodzą Olafa Scholza jest obiektem krytyki także w mediach głównego nurtu w samych Niemczech.
A jeśli dołożyć do tego klarowny jak nigdy wcześniej fakt, że kolejne niemieckie rządy budowały z Rosją gazociągi Nord Stream, przez co przyczyniły się do wybuchu wojny, to mamy obraz katastrofalnej polityki Niemiec. I upadek zaufania do naszego zachodniego sąsiada.
A kiedy najlepiej uderzyć w przeciwnika? Gdy jest najsłabszy. I PiS to czyni.
Patrząc na sondaże, można wysnuć wniosek: Polacy popierają mówienie o reparacjach, choć nie bardzo wierzą w ich wytarganie.
Sondaż nr 1 dla "Dziennika Gazety Prawnej": 47 proc. ankietowanych uważa, że temat reparacji jest słusznie podnoszony, ale w powodzenie wierzy 20 proc.
Sondaż nr 2 dla "Rzeczpospolitej": 51 proc. uważa, że Polska powinna się domagać od Niemców finansowego zadośćuczynienia za straty wojenne. Nie widzi takiej potrzeby 41,5 proc.
Słowem: wyborców, którzy chcą się domagać reparacji, jest więcej. Więcej niż przeciwników. Więcej niż wyborców PiS, bo w elektoracie PSL czy Konfederacji to też pokaźna grupa. Za pomocą reparacji PiS doskonale cementuje swój elektorat, który był zdemobilizowany, a ma nawet szansę wyszarpać wyborców konkurencji. A jest też okazja uderzyć w media z kapitałem niemieckim. Słowem: propagandowe złoto.
Narrację obozu rządzącego w syntetyczny sposób ujął europoseł Patryk Jaki z Solidarnej Polski: "Polska w sprawie oczywistej znów dzieli się na pół. Połowa za Polską, połowa za Niemcami. Bądź mądry i nie słuchaj niemieckich podnóżków. Bądź za Polską". Nie jest to przekaz prawej flanki obozu, ale także centrali PiS.
Ten przekaz jest nadzwyczaj prosty: prawica dla Polski, opozycja "für Deutschland". I jest to propagandowy przekaz najlepszy, jaki może teraz wymyślić obóz rządzący, by ratować się z kłopotów. Antyniemiecka kampania i oskarżanie opozycji o niemieckość będzie zapewne lejtmotywem najbliższego roku.
Patrząc chłodno: posługiwanie się argumentem o odpowiedzialności za II wojnę i żądaniami reparacji mogą być narzędziami bezpardonowej, ale przecież uprawianej nie tylko przez Warszawę, polityki międzynarodowej. Nieprzypadkowo w Grecji czy Włoszech zadośćuczynienie za straty wojenne nie są wcale tematem tabu. Polskie władze nie zaproponowały jednak jasnej drogi do ich wymuszenia na Niemczech, a przez to na forum międzynarodowym czyni argument słabym. I jasne jest, że żądania reparacji są obliczone na propagandowy użytek w kraju i próbę wywarcia presji, by UE nie blokowała euro.