Tusk, choć - co sam przyznawał - jest w sprawach aborcji bardziej konserwatywny niż stanowisko PO, będzie od teraz wymagał dyscypliny ws. legalizacji aborcji. Na tle wypowiedzi Tuska z przeszłości widać, jak wiele się zmieniło w PO, która u swoich początków odwoływała się Dekalogu i szczyciła się tym, że w sprawach światopoglądowych nikt nikomu nie narzuca dyscypliny.
10 lat temu Donald Tusk - w roli premiera - bronił "kompromisu aborcyjnego" z 1993 r. Argumentował - to ważne - że nie jest od wszczynania wojny o aborcję, a obowiązująca wtedy ustawa zapewnia spokój, co uznawał za wielką wartość. Ale - i tego pomijać nie można - nie były to jedyne argumenty szefa PO.
Przeczytaj także:
Szefowa "Znaku" Dominika Kozłowska: Aborcja nie jest OK, ale OK jest to, że tę decyzję pozostawia się kobiecie
Fascynujący z dzisiejszej perspektywy jest wywiad Tuska dla radiowej "Jedynki" sprzed dekady. O aborcji właśnie. Także dlatego, że autorzy wywiadu występowali z pozycji jaskrawo lewicowych i wręcz żądali od Tuska legalizacji aborcji. Tusk odparowywał, że "kompromis aborcyjny" to "model humanitarny", "dający szansę na większą dzietność, ale nie zniewalający kobiety w sytuacji ekstremalnej". Dzisiejszy Tusk zapewne gorąco by polemizował z takimi - własnymi, choć archiwalnymi - poglądami.
I dalej Tusk sprzed 10 lat: - Źle bym się czuł wśród ludzi, którzy robią aborcję na życzenie z każdego względu społecznego. Źle bym się z tym czuł.
Podkreślał, że sprawa aborcji to nie słowa, ale sprawa życia. - To jest kwestia życia i zdrowia matki, życia dziecka czy - jak chcą niektórzy - przyszłego dziecka - mówił. - Staram się nikomu nie narzucać poglądu, jeśli chodzi o kwestie obyczajowe. Sam mam rodzinę. Ja pamiętam, że kiedy kończyłem liceum, jedna z moich dalszych koleżanek była po szóstej czy po siódmej - wówczas to się lekceważąco nazywało - skrobance. Ponieważ przerywanie ciąży, nawet jeśli jest trudną decyzją, w sprzyjających dla aborcji warunkach staje się najpowszechniejszym środkiem antykoncepcyjnym. Jeśli warunki będą takie, że każdy będzie mógł przerywać ciążę właśnie na życzenie, to możemy wrócić do tego złego okresu, tak było w Związku Sowieckim, tak było w PRL-u - przestrzegał szef PO.
W 2022 r. Tusk mówi już jak młotkujący go wcześniej radiowcy. - W tych sprawach [poparcia dla prawa do aborcji do 12. tygodnia ciąży - red.] będę bezwzględnie egzekwował swoją pozycję w Platformie w czasie kształtowania list do parlamentu. Jeśli dzisiaj mówię, że my gwarantujemy kobietom podejmowanie tej decyzji, to nie będę chciał się później wstydzić dlatego, że ktoś będzie reprezentował inne zdanie, będąc z naszych list. To macie zagwarantowane.
Przepaść między Tuskiem sprzed 10 lat a obecnym jest uderzająca.
Zakwestionowanie "kompromisu aborcyjnego" przez TK, który w istocie jest narzędziem PiS, sprawiło, że bezprzedmiotowe stały się argumenty o zapewnianiu spokoju społecznego przez tenże "kompromis". Ale już drugi rodzaj argumentów niegdysiejszego Tuska (że aborcja na żądanie zdaniem Tuska prowadzić będzie do patologii) nijak się ma do wyroku TK.
Czysto prywatną ocenę aborcji trudno zmienić, zwłaszcza w przypadku 55-letniego ukształtowanego człowieka. Ten bardziej wprost wyrażany choćby 10 lat temu przez Tuska moralny dystans do samej aborcji i skutków jej legalizacji dziś pobrzmiewa jedynie w jego skromnych słowach, że "nie rozstrzygamy w ten sposób [chcąc liberalizacji prawa], czy aborcja jest OK, czy nie OK". Poza tym nie widać śladu po tamtej argumentacji.
Pogląd na to, jak powinno wyglądać prawo antyaborcyjne, Tusk zmienił wyraźnie. 10 lat to epoka w polityce. Społecznie czas tak szybko nie biegnie, ale w sprawie aborcji zmianie w postrzeganiu aborcji silny impuls dał wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r. zaostrzający prawo (zarejestrowane aborcje w Polsce ograniczył o 90 proc.). Pociąg zmian w postrzeganiu aborcji przez ludzi rozpędziło samo PiS. Teraz Tusk wsiada do tego pociągu. Patrząc chłodno, to został do niego wręcz wciągnięty przez kobiety będące w Platformie Obywatelskiej. Bo to na początku 2021 r. Platforma - wtedy wciąż pod wodzą Borysa Budki - zmieniła swoje stanowisko ws. aborcji: z obrony "kompromisu aborcyjnego" na legalizację aborcji do 12. tygodnia ciąży. Tusk przejął partię w połowie 2021 r. - wtedy próba wycofania się ze zmiany ws. aborcji byłaby dla Platformy już samobójcza.
Tusk, jak sam mówił, choć jest bardziej konserwatywny w ocenie aborcji, to jednak uszanował tę zmianę, a z czasem stał się - zapewne nie prywatnie, ale politycznie już tak - jej najzagorzalszym zwolennikiem. Bo to przecież jednoosobowo, bez informowania kogokolwiek, obwieścił na Campus Polska, że wszyscy kandydaci PO w wyborach parlamentarnych mają popierać liberalizację prawa aborcyjnego.
W przywołanym już wywiadzie sprzed dekady Tusk strofował dziennikarzy, gdy ci mówili, że słowa są ważne - przekonywał, że w sprawach życia słowa są trzeciorzędne. Politycznie słowa mają jednak wielką wagę - i to zwłaszcza gdy mowa o aborcji. Widać to po sondażach. W jednym badaniu za aborcją na żądanie do 12. tygodnia ciąży opowiada się 66 proc. (Ipsos dla OKO), a w innym 31 proc. United Surveys dla WP. Skąd ta przepaść? Wynika z nieco inaczej sformułowanego pytania i różnych możliwych do wskazania odpowiedzi. Wniosek jest taki: jeśli mówi się, ostrożnie dobierając słowa i z intencją, by ludzie poparli legalizację aborcji, to odpowiedzi są pozytywne. A gdy pytania są zimne, a wśród odpowiedzi powrót do "kompromisu", to poparcie dla legalizacji aborcji jest o wiele mniejsze. Niemniej faktem jest: polskie społeczeństwo ws. aborcji się liberalizuje i ten trend jest w zasadzie nie do odwrócenia.
Jeśli Platforma Obywatelska chce być partią masową - w obecnych warunkach społecznych, a tym bardziej tych spodziewanych w najbliższych latach - jest zmuszona popierać aborcję na żądanie.
Deklaracja Tuska, że kto nie jest za aborcją na żądanie, ten nie ma miejsca na listach PO, uderza w konserwatywne skrzydło Platformy (czy też nieco szerzej: Koalicji Obywatelskiej). A w zasadzie w strzępy tegoż skrzydła. W KO są umiarkowani konserwatyści i wcale nie są to trzy osoby wymieniane w mediach jako dyżurne: Paweł Kowal, Paweł Poncyliusz, Joanna Fabisiak. W zeszłym roku konserwatyści z KO, gdy Platforma wykuwała swoje nowe oficjalne stanowisko ws. aborcji, napisali w sprzeciwie list. Podpisało się pod nim 20 osób: posłowie, senatorowie, posłowie do Parlamentu Europejskiego. Niektórzy są już poza KO: Paweł Zalewski w Polsce 2050, a Ireneusz Raś w PSL.
A co z resztą? Paweł Kowal na liberalizację się godzi. Podobnie Grzegorz Schetyna, który przyciągał konserwatystów do Platformy i chciał, by ta zarzuciła "konserwatywną kotwicę". Licząca ponad 20 osób grupa konserwatystów się wykruszyła - nie dlatego, żeby gremialnie zmienili swój prywatny pogląd na aborcję, ale dlatego, że nie mają specjalnego wyboru.
Bo jaki wybór mają? Ucieczka do PSL lub Polski 2050, ale przecież te formacje na swoich listach przede wszystkim muszą umieszczać swoich ludzi, a nie spadochroniarzy z KO. Mogą odejść z centralnej polityki, ale odejście w takim momencie - choć brzmi to cynicznie - byłoby głupotą. Patrząc chłodno bowiem: ekipa PiS się w sposób naturalny zużywa, a sondaże obiecują Platformie duże szanse na władzę. Kto więc w zamian za perspektywę władzy sam się nie zmusi do deklaracji oddania jednego głosu "za" ws. aborcji? Tylko absolutne wyjątki w PO.
Poza tym do głosowania nad liberalizacją ustawy antyaborcyjnej, nawet jeśli opozycja przejmie władzę, może długimi latami nawet nie dojść, bo PSL i przynajmniej część Polski 2050 woli referendum, a nie legalizację aborcji. Finalnie ostra zapowiedź Tuska może mu jedynie posłużyć za wygodny pretekst do wypchnięcia niechcianych polityków z grupy konserwatystów, a tym lubianym może udzielić dyspensy. Pewne jest jedno: Tusk jeszcze bardziej utwardził swoją władzę w PO.
I jeszcze jeden ważny aspekt: Tusk gwarantując, że jego posłowie poprą legalizację aborcji, odbiera tlen Nowej Lewicy. Przerywanie ciąży na żądanie jest przecież koronnym żądaniem lewicy. Na kogo ma teraz głosować lewicujący, zwłaszcza ten młody, wyborca? Na Platformę czy na obecne wcielenie SLD? Rafał Trzaskowski (prezydent Warszawy, ale i wiceszef PO) już pokazał w I turze wyborów prezydenckich, że jest w stanie przyciągnąć tych wyborców, przez co Robert Biedroń uzyskał zaledwie 2,2 proc. poparcia. Z kolei Donald Tusk odbiera partii Biedronia i Włodzimierza Czarzastego gwóźdź ich programu.
Nie tylko więc konserwatyści w PO, ale także Nowa Lewica walczą teraz o życie w polityce.