Wydawca podręcznika do historii i teraźniejszości usuwa z niego fragment dotyczący "hodowli dzieci", który wbrew zapewnieniom ministra Przemysława Czarnka, niewątpliwie traktuje o dzieciach poczętych dzięki metodzie in vitro. Jeśli tak się stanie, będzie to kolejna zmiana wprowadzona w książce prof. Wojciecha Roszkowskiego, historyka i byłego europosła z ramienia PiS. Podręcznik, na razie jedyny dopuszczony do użytku, będzie od września lekturą większości polskich uczniów szkół ponadpodstawowych.
Ale żeby poznać prawdziwe, nieprzefiltrowane przez ministerstwo poglądy Roszkowskiego, postanowiliśmy sięgnąć po inną jego publikację - "Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej". Wydana w 2019 roku książka otrzymała nagrodę specjalną dla najlepszej publikacji dekady z zakresu nauk humanistycznych "Magazynu Literackiego KSIĄŻKI".
Tak, jak w przypadku podręcznika, należy tu mówić raczej o publicystyce, albo fikcji na podstawie prawdziwych wydarzeń, a nie nauce. Podobieństw do książki do HiT-u jest zresztą znacznie więcej - podobna zagadnienia, podobne skakanie po tematach, podobny silnie nacechowany ideologicznie język, aż w końcu całkiem identyczne fragmenty. Roszkowski przynajmniej kilkakrotnie popełnia autoplagiat, kopiując jeden do jednego kawałki "Roztrzaskanego lustra" do podręcznika.
Skopiowane fragmenty książek WB
Książka jest toporna i ciężka do czytania, gdy na każdej niemal stronie pojawiają się określenia mające dyskredytować dany temat czy osobę. U Roszkowskiego profesor biologii Alfred Kinsey jest opisywany jako mający "niezbyt udane życie erotyczne", kobiety "ostentacyjnie manifestują swoją fizyczność", twarze muzyków metalowych są "wykrzywione", dzieła ateistów "żałośnie płytkie", członek Amerykańskiej Unii Swobód Obywatelskich to "jakiś mędrzec", walczący o swoje prawa czarni Amerykanie to "masy murzyńskie", a Harvey Milk jest "jawnym pederastą".
Oprócz języka, który ma czytelnikowi dać jasno do zrozumienia, co jest dobre, a co bardzo złe, autor stosuje również sprytny zabieg powoływania się na… No właśnie, na kogo? Cytowana jest np. opinia Mirosława Pilśniaka. Ale kim do cholery jest Mirosław Pilśniak? Jest dominikaninem, być może autorytetem w dziedzinie, w której został przywołany. Ale nie dowiemy się tego od Roszkowskiego - autor nie chce, żebyśmy kwestionowali dobór ekspertów i ich opinii. Takich nazwisk są w książce dziesiątki.
Roszkowski celowo skacze po tematach tak, by wywołać odpowiedni ciąg skojarzeń. Antykoncepcję miesza z aborcją, a aborcję z eutanazją i eugeniką. Od założycielki organizacji, która później przeistoczyła się w Planned Parenthood, a od której dziś PP odcina się ze względu na jej rasistowskie poglądy, gładko przechodzi do Helen Gurley Brown, która przez ponad 30 lat była naczelną "Cosmopolitana", a od niej do lekarza skazanego za zabójstwo, by już trzy strony dalej pisać o black metalu, którego istnienie ma być dowodem na "degradację kultury masowej".
Roe vs. Wade. Roszkowski przez 25 lat nie zaktualizował wiedzy
Kolejne dwie strony dalej - nieprawdziwa historia orzeczenia Roe vs Wade, które zagwarantowało Amerykankom prawo do aborcji. Przy tym wątku warto się zatrzymać.
Roszkowski twierdzi, że wyrok "oparty był na kłamliwym zeznaniu" - McCorvey skłamała bowiem, że została zgwałcona, a później wycofała się z tej wersji. Ale ta kwestia nie miała dla Sądu Najwyższego żadnego znaczenia. Orzeczenie ws. Roe vs. Wade było oparte na konstytucyjnym prawie do prywatności - w wyroku nawet nie pada słowo "gwałt", w ogóle nie ma tam rozważań na temat okoliczności zajścia w ciążę. Co więcej, jak podaje Reuters, McCorvey po raz pierwszy powiedziała publicznie o rzekomym gwałcie już po tym, jak SN wydał decyzję w tej sprawie.
Autor twierdzi również, że McCorvey poszukiwała dziecka oddanego do adopcji, jednak nie wiedziała nawet, czy to syn, czy córka i ostatecznie dziecka nie znalazła. "Żyje on czy ona zapewne gdzieś w USA i dobiega pięćdziesiątki. Nie wiadomo, czy ktoś jej, czy jemu powiedział, że żyje tylko dzięki temu, że matka nie wygrała sprawy dostatecznie wcześnie" - pisze Roszkowski. Ależ oczywiście, że wiadomo! Shelley Lynn Thornton rozmawiała z biologiczną matką w 1994 roku, a więc 25 lat przed publikacją książki.
Historię opisywał, bez ujawnienia jej tożsamości, "National Enquirer" w 1989 roku. Po tym, jak Sąd Najwyższy unieważnił orzeczenie Roe vs. Wade, Thornton - już pod nazwiskiem - komentowała, że jest tym "zdruzgotana".
W książce przytoczono też sondaż na temat aborcji, który w 2014 roku wykonano na zlecenie CNN. Zdaniem Roszkowskiego wykazał on, że 20 proc. Amerykanów jest przeciwko prawu do przerywania ciąży, a 38 proc. jest w większości przeciwko. Faktycznie natomiast stacja CNN pisała: "Zgodnie z sondażem, 27 proc. osób uważa, że aborcja powinna być legalna we wszystkich przypadkach, 13 proc. uważa, że powinna być legalna w większości przypadków, 38 proc. uważa, że powinna być legalna w niektórych przypadkach, a 20 proc. uważa, że zawsze powinna być nielegalna".
Gdyby przedstawić takie dane w sposób graficzny, wersja Roszkowskiego i wersja CNN wyglądałyby następująco:
To "interpretacja" charakterystyczna dla tej książki - Roszkowski część informacji pomija, a innymi manipuluje tak, by pasowały pod tezę.
Podczas gdy jedni nowocześni ludzie Zachodu za wszelką cenę chcą uniknąć potomstwa, inni za wszelką cenę chcą ją mieć i to przy jak najmniejszym własnym wysiłku. Furorę zrobiła więc metoda zapłodnienia in vitro. Postęp medyczny został tu wykorzystany przez potężny biznes, który zarabia miliardy dolarów, uzasadniając swe działania rzekomym dobrodziejstwem, jakim ma być przezwyciężenie bezpłodności. Metoda in vitro jest jednak gigantycznym oszustwem. Po pierwsze, często nie chodzi tu o bezpłodność, ale o wygodę. Po co ma kobieta męczyć się przez dziewięć miesięcy, deformować sobie sylwetkę, jeśli może wynająć surogatkę, która donosi poczęty w laboratorium płód, a potem go odstąpi "prawdziwej" matce?
- pisze Roszkowski i nazywa metodę in vitro "skrajnie nieopłacalną", bo podczas pierwszego roku rządowego Programu Leczenia Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego (obowiązywał w latach 2013-2016) urodziło się tylko 214 dzieci.
Strona rządowa o programie już oczywiście nie istnieje, ale informacji na ten temat udzielało Ministerstwu Zdrowia. Dane statystyczne uzupełniano jeszcze kilka lat po zakończeniu trwania programu, a możliwość ich wprowadzania wstrzymano w lipcu 2020 roku. Do tego czasu dzięki programowi urodziło się 22 191 dzieci. Jak wynika z odpowiedzi na interpelację poselską, w pierwszym roku przyszło na świat 4512 dzieci. Skąd więc wzięła się liczba podana przez Roszkowskiego? Z tygodnika "Sieci", wydania z połowy 2014 roku. Oczywiste jest, że wówczas dane były szczątkowe - sama ciąża trwa dziewięć miesięcy, a po dodaniu okresu leczenia naprawdę trudno się dziwić, że dzieci jeszcze nie zdążyły się urodzić. Od publikacji "Sieci" do chwili wydania książki minęło jednak wiele lat i autor miał mnóstwo czasu, by zaktualizować wiedzę.
Powoływanie się na dziwne źródła to zresztą kolejny problem Roszkowskiego. Kilka stron za in vitro autor przekonuje, że "w bardzo wielu amerykańskich szczepionkach używa się preparatów MR-5 i WI-38 uzyskiwanych z abortowanych płodów". I dalej - że "wytwarzane z komórek embrionalnych preparaty wykorzystuje najprawdopodobniej firma Senomyx do produkcji substancji smakowych używanych następnie przez PepsiCo, Nestle czy też Kraft Foods". Takie preparaty - zdaniem Roszkowskiego - zawierają np. Mountain Dew, Gatorade, większość produktów Nestle, a także "prawdopodobnie" kremy upiększające Neocutis.
Sprawa szczepionek z embrionami była bardzo głośna, gdy rozpoczęły się szczepienia przeciwko COVID-19. Wówczas właśnie tłumaczyliśmy: "Przy tworzeniu preparatów przeciw różyczce, ospie wietrznej oraz WZW A, użyto komórek namnożonych już w warunkach laboratoryjnych. Te pierwsze rzeczywiście pochodziły z ludzkich komórek zarodkowych, pobranych z dwóch aborcji dokonanych jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku. Aborcje zostały przeprowadzone po wyroku sądu i ich celem podstawowym nie były żadne programy badawcze. Pozwoliły jednak na stworzenie linii szczepionek wykorzystywanych do dziś".
Jeśli zaś chodzi o Senomyx, to firma faktycznie używała do badań sztucznie namnożonych komórek z nerki płodu poronionego w 1973 roku, ale nigdy nie trafiły one do żywności.
Roszkowski nie może o tym wszystkim wiedzieć, bo swoje informacje pozyskał m.in. ze strony realfarmacy.com, która w raporcie Avaaz z 2020 roku została uznana za główne źródło dezinformacji w dziedzinie zdrowia na Facebooku.
W swoich próbach chrystianizacji czytelników Roszkowski również posuwa się do manipulacji. "'Czarną legendę' spreparowaną przez komunistów powtarza się do dziś w odniesieniu do arcybiskupa Zagrzebia Alojzije Stepinaca, którego władze titoistowskiej Jugosławii skazały na 16 lat ciężkich robót za rzekomą współpracę z hitlerowcami oraz ustaszowskim rządem chorwackim w czasie II wojny światowej. Tymczasem istnieje bardzo wiele świadectw, iż występował on w obronie prześladowanych przez nazistów i reżim Ante Pawelicia" - pisze.
Stepinac błogosławił rządowi Pawelicia i widział w zmianach w kraju "rękę Boga". Pełnił funkcję wikariusza wojskowego ustaszy i zasiadał w ich parlamencie - wiedząc przy tym, że Chorwaci chcą dokonywać eksterminacji mniejszości w celu utworzenia państwa jednolitego religijnie. Biskup twierdził zresztą, że koegzystencja Chorwatów i Serbów nie jest możliwa, prawosławie jest pozbawione moralności, a zbrodniarz wojenny Pawelić to dobry katolik. W późniejszym okresie Stepinac osobiście angażował się w ochronę prawosławnych i Żydów, ale jednocześnie już w 1945 roku przyjął od uciekających ustaszy archiwa i część zarekwirowanych kosztowności, a po wojnie wspierał grupy poustaszowskie, którym przewodził były komendant obozu koncentracyjnego Jasenovac, zwanego "Auschwitz Bałkanów".
Ante Pavelić i Alojzije Stepinac Autor nieznany, domena publiczna via Wikimedia Commons
Autor nie wspomina też o stosunkach, jakie z Paveliciem utrzymywał ówczesny papież Pius XII, który chorwackiego faszystę przyjął na audiencji w Watykanie i upominał go, ale tylko w sprawie wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji. Papież miał zresztą wiedzieć o zaangażowaniu chorwackich duchownych w reżim ustaszy, posiadał nawet listę księży. Nigdy jednak nie zdecydował się na potępienie reżimu, mimo próśb kierowanych przez jugosłowiański rząd na uchodźstwie.
Ponadto Roszkowski nie pisze nic o tym, że wspomniany Ante Pavelić nigdy nie doczekał kary - dzięki pomocy chorwackich księży i biskupa Aloisa Hudala ukrywał się w klasztorach, w Watykanie i letniej rezydencji papieża, a następnie uciekł do Argentyny. W 1957 roku został postrzelony przez czarnogórskiego Serba, zmarł dwa lata później.
W tym miejscu należy nadmienić, że Roszkowski poświęca sporo tekstu karierze adwokata Jacques’a Vergesa, który bronił Klausa Barbie. Pomija jednak to, że "Kat Lyonu", zanim został wytropiony przez łowców zbrodniarzy wojennych - Beate i Serge'a Klarsfeldów - dzięki pomocy Watykanu, zwłaszcza biskupa Hudala, uciekł z Europy do Argentyny.
Z kolei o pedofilii w Kościele katolickim autor ma niewiele do powiedzenia. Ot, że Kościół jest instytucją, której ludzie także grzeszą, jednak "nie ma się to nijak w proporcji do oskarżeń, jakie są nań rzucane". Roszkowski stwierdza, że jakieś badania wykazały, że skłonności pedofilskie ma promil księży, a aż 40 proc. osób homoseksualnych. Do tego stwierdzenia przypisu nie ma, więc trudno o dyskusję. Jednak stanowisko specjalistów jest jasne (tu Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego):
"Przypisywanie osobom homoseksualnym szczególnej - w porównaniu do heteroseksualnych - skłonności do seksualnego wykorzystania dzieci stanowi nieuprawnione nadużycie, a rozpowszechnianie skojarzenia między homoseksualnością a pedofilią jest domeną ludzi nieświadomych i niekompetentnych bądź też uprzedzonych do ludzi homoseksualnych i sprzeciwiających się prawom obywatelskim tych osób".
Prof. Roszkowski jak z rękawa sypie tematami, które - podobnie zresztą jak w podręczniku do HiT-u - ocenia krytycznie. Tak jest choćby z neutralnością światopoglądową. "Zapewne zwolennicy owej 'neutralności światopoglądowej' nie do końca sobie uświadamiają, co czynią. W istocie eliminują bowiem cywilizację. Przez wieki całe ludzie trudzili się, by przezwyciężać złe zwyczaje, niesprawiedliwość, okrucieństwo, nadużycia władców i inne ciemne strony ludzkiego żywota, a obecnie część 'neutralnych światopoglądowo' intelektualistów, a w ślad za nimi nierzadko także 'szary człowiek', kwestionują oceny moralne ludzkich działań i jakąkolwiek prawdę o świecie. Konsekwencją takiej postawy jest zrównanie zbrodni i osiągnięć, wierności i zdrady, bohaterstwa i tchórzostwa, mądrości i głupoty, kłamstwa i prawdy. Obrazowo rzecz ujmując, zwolennicy teorii o istnieniu wielu prawd chcą się przejrzeć w roztrzaskanym lustrze" - czytamy.
A skoro na krytykę zasłużyła neutralność światopoglądowa to zasługują też ateiści. Roszkowski twierdzi, że ich "pretensje" "opierają się w dużej mierze na ignorancji, nieuprawnionych uogólnieniach i antyreligijnych obsesjach", oraz że jeśli ktoś zabija z powodów religijnych, "nie jest to żadnym dowodem na to, że religia zabija", by kilkaset stron później rozpisywać się na temat muzułmanów w Szwecji, którzy "podrzynają gardła swoim dziewczętom", muzułmanów, którzy dokonują zabójstw honorowych, muzułmańskich napaściach i "muzułmańskich fanatykach".
Oprócz Islamu pojawia się również Satanizm. Roszkowski rozpoznaje bowiem "satanistyczne gesty" u Madonny, Beyonce, Britney Spears i Justina Biebera. Jest i okultyzm, który "rozkwitł szczególnie po sukcesie wydawniczym serii powieści o Harrym Potterze".
To i tak wyłącznie wierzchołek góry lodowej. W książce znalazło się wiele innych wątków, na temat których Roszkowski zwyczajnie fantazjuje albo pisze nieprawdę. O wielu z nich sama pisałam, bo to powtarzane od lat prawicowe memy, np. o tym, że w Polsce jest najniższy w Europie odsetek przemocy domowej, o badaniach skompromitowanego Marka Regnerusa, który twierdzi, że "wychowywanie dzieci przez pary homoseksualne powoduje bardzo niekorzystne zmiany w psychice wychowanków", czy o tym, że średnia długość życia osób LGBT+ jest nawet o 20 lat niższa od przeciętnej.
Homoseksualności autor poświęca zresztą osobny rozdział. Przywołuje książkę "After the Ball. How America will conquer its fear and hatred of gays in the 90s" z 1989 roku. Jej autorzy pisali o strategii, którą społeczność LGBT+ powinna przyjąć, by zostać zaakceptowana w USA. Amerykańska prawica uważa, że książka jest częścią "homoseksualnej agendy" i tak też przedstawia ją Roszkowski. Ta "agenda" to m.in. podnoszenie tematu praw osób LGBT+, dbanie o swój dobry wizerunek, eksponowanie przypadków dyskryminacji. Autor uważa, że metody te są "przebiegłe". Ubolewa również, że mówienie o homoseksualności jako o "zaburzeniu wymagającym terapii jest niemal niemożliwe". "W całym świecie zachodnim aktywiści gejowscy dążą do zakazania terapii osób homoseksualnych, gdyż promują swoje zachowania jako coś normalnego. Tymczasem doświadczenia [Gerarda van den] Aardwega wskazuje, że u dużej części poddanym terapii homoseksualistów można przywrócić pociąg do płci przeciwnej" - pisze, powołując się na artykuł "Homotyrania" w "Naszym Dzienniku".
Tu znów posłużę się stanowiskiem Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego, które przy okazji wizyty w Polsce podobnej rangi "eksperta" pisało: "Propagowanie terapii polegających na korekcie, konwersji czy reparacji orientacji homo- czy biseksualnej w kierunku wyłącznie heteroseksualnej jest niezgodne ze współczesną wiedzą na temat seksualności człowieka i może zaowocować poważnymi niekorzystnymi skutkami psychologicznymi dla osób poddawanych tego typu oddziaływaniom".
Generalnie seksualność człowieka to jeden z głównych tematów "Roztrzaskanego lustra". Roszkowski pisze np., że od czasu rewolucji seksualnej lat 60. XX wieku "dążenie do wolności w dziedzinie kultury seksualnej zagłuszało wszelkie skrupuły dotyczące odpowiedzialności za jej skutki" i potępia wczesny wiek inicjacji seksualnej pewnego odsetka młodych Amerykanów w latach 90. Stwierdza również, że w tym czasie "liczba dokonywanych aborcji była bliska często liczbie urodzeń", co jest stwierdzeniem absurdalnym, ale autor nie podaje żadnego źródła tych danych. Za oburzeniem na wczesny wiek inicjacji seksualnej nie idzie natomiast żadna refleksja poza karceniem społeczeństw państw rozwiniętych. Międzynarodowe badania wykazały natomiast, że to edukacja seksualna w szkołach opóźnia lub zmniejsza aktywność seksualną młodzieży.
Roszkowski, tak w "Roztrzaskanym lustrze", jak i podręczniku do Historii i Teraźniejszości, wielokrotnie podnosi temat prawdy i tego, że jest tylko jedna oraz potępia rewizjonizm historyczny. Oczywiście kogo zasady etyki dotyczą, tego dotyczą, ale przecież nie trzeba być takim drobiazgowym, gdy pisze się o "jawnym pederaście" Harveyu Milku.
Harvey Milk (po lewej) Ted Sahl, Kat Fitzgerald, Patrick Phonsakwa, Lawrence McCrorey, Darryl Pelletier, CC BY-SA 4.0 creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0, via Wikimedia Commons
Roszkowski opowiada o San Francisco tamtych czasów, jakby było krajobrazem po bitwie wielkiego Woodstocku lat 60., rządzone przez rozbisurmanione mniejszości, z gejami z dzielnicy Castro na czele i apokaliptyczną sektą Świątynia Ludu obsadzającą władze miejskie swoimi ludźmi. Przeciwko tym okropieństwom, liberalnej radzie miejskiej i burmistrzowi, staje Dan White, "były policjant i strażak, weteran wojny wietnamskiej, zwolennik prostych i jasnych reguł w życiu społecznym".
White był wybrany faktycznie w bardziej konserwatywnym okręgu. Uważał, że w bardzo różnorodnej radzie, gdzie po raz pierwszy zasiadała m.in. osoba homoseksualna, matka samodzielnie wychowująca dziecko czy Amerykanin pochodzenia chińskiego, będzie "obrońcą domu, rodziny, religijnego życiu przeciwko homoseksualistom, palaczom marihuany i cynikom". Ale White i Milk nie byli wrogami. Choć nie zgadzali się w wielu kwestiach (zwłaszcza umieszczenia placówki resocjalizacyjnej w dzielnicy, którą reprezentował ten pierwszy), w innych potrafili współpracować. White przekonywał szefową rady Dianne Feinstein, by Milk był przewodniczącym komisji ds. transportu. Milk był też jedną z trzech osób z ratusza, które White zaprosił na chrzciny dziecka.
Po 10 miesiącach w radzie White postanowił zrezygnować. Przepisy nie pozwalały na pracę na dwa etaty, a dietę radnego uważał za zbyt niską. Jako drugą przyczynę odejścia White podawał niezadowolenie ze skorumpowania polityki miejskiej. Rezygnację przyjęto, ale ten po kilku dniach rozmyślił się i chciał swoją posadę z powrotem. Burmistrz George Moscone wahał się w tej sprawie, ostatecznie inni radni przekonali go, by nie zaprzysięgać White'a ponownie.
Kilkanaście dni później były radny z bronią wszedł do ratusza przez okno, omijając wykrywacze metalu i udał się do gabinetu Moscone'a. Gdy burmistrz ponownie odmówił jego zaprzysiężenia, zastrzelił go. Następnie wszedł do gabinetu Milka, który był w trakcie rozmowy, więc poprosił go o przyjście do innego pomieszczenia - tam White zastrzelił byłego kolegę. Według zeznań jednego z policjantów, którzy przesłuchiwali White’a, mężczyzna miał planować również zabójstwo dwojga innych radnych, którzy jego zdaniem przyczynili się do tego, że nie przywrócono go do funkcji.
White’owi postawiono zarzuty, za które mógł zostać skazany nawet na karę śmierci. Ale obrona przedstawiała go jako człowieka w depresji i o ograniczonej poczytalności, co miało mu uniemożliwić zaplanowanie morderstwa. Ława przysięgłych zgodziła się z tą argumentacją i ostatecznie skazała go za umyślne zabójstwo (volountary manslaughter), a nie morderstwo pierwszego stopnia (first-degree murder) i siedem lat więzienia, z których odsiedział pięć. Wielu uważało wówczas, że wyrok był "parodią sprawiedliwości", a w mieście wybuchły zamieszki.
Zdarzenia te w ten sposób komentuje Roszkowski:
W historii tej widać ścieranie się dwóch skrajnie odmiennych postaw i cyniczną grę polityczną. Dramat, w którym główne role, w życiu i na scenie, odegrali Moscone, Milk i White, ma jednak wymiar znacznie szerszy niż głośne morderstwo, walka o władzę czy homoseksualizm jako taki. Dotyczy bowiem funkcjonowania norm moralnych w społeczeństwie oraz zasadniczego dylematu demokracji: zakresu praw mniejszości i podstaw równowagi społecznej. Oto dwa skrajne stanowiska, których zwolennicy doprowadzili do konfliktu i tragedii. Pierwsze zdaje się głosić, że jednostka ma prawo do pełnej wolności, a wszelkie zachowania są równoprawne. Rzecznicy gejów przyznaliby może ostatecznie, że wolność jednostki nie może ograniczać wolności innych jednostek. Zwolennicy takiej postawy nie uznają jednak zazwyczaj bez awantury nawet minimum racji innych ludzi. Drugie stanowisko opiera się na przekonaniu, iż większość ma po prostu prawo narzucić mniejszości własne normy postępowania, ponieważ jedne wzorce są lepsze niż inne z punktu widzenia moralności lub interesu społecznego. Jeśli jednak reguły postępowania określić ma większość, to jak się mają bronić różni odszczepieńcy, nonkonformiści, nieprzystosowani ekscentrycy lub po prostu mający własny pogląd i gotowi go bronić wbrew większości? Przy skrajnej różnicy postaw konflikt i tragedia w San Francisco były nieuniknione. Zwolennicy anarchistycznej i fundamentalistycznej koncepcji wolności nie znajdą pola kompromisu. Co najwyżej będą w stanie wyprowadzić na ulice swych nadgorliwych zwolenników, by palili samochody policyjne i linczowali odszczepieńców.
Nie, Moscone z Milkiem i White nie prezentowali "dwóch skrajnych stanowisk". Nawet gdyby brać pod uwagę tylko stosunek do praw osób LGBT+, White - jak wskazują jego głosowania w radzie - wbrew deklaracjom nie był ich gorącym przeciwnikiem, głosował w kratkę. Ale przede wszystkim nie prezentowali "dwóch skrajnych stanowisk", bo opozycją dla siebie nie są politycy pełniący daną funkcję i człowiek, który chce ich zabić.
Zdanie o tym, że "zwolennicy" czy "rzecznicy gejów" nie uznają "bez awantury nawet minimum racji innych ludzi" to de facto stwierdzenie, że Moscone i Milk sami są winni tego, że zginęli. Jak zgwałcona kobieta jest winna gwałtu, bo założyła "wyzywające" ubranie.
Trzeba się było nie awanturować - zdaje się mówić Roszkowski. I pal sześć, że byli w ratuszu przewodnią siłą i mogli, jak nazywa to autor, "przeprowadzić szereg zarządzeń znoszących ‘dyskryminację’ homoseksualistów". Mieli ustępować ze względu na jakieś niesprecyzowane "normy moralne".
Przypisywanie ofierze zbrodni odpowiedzialności za to, że została zabita, to jedna z najbardziej haniebnych rzeczy, jakie można napisać. Historyk odebrał sobie w ten sposób prawo do oceniania "lansowanych przez media pseudoautorytetów", ale też nazywania się "człowiekiem dobrej woli", bo do takiej grupy zdaje się sam siebie zaliczać w ostatnich akapitach książki. Roszkowski kończy "Roztrzaskane lustro" wezwaniem, by nie tracili nadziei ci, którzy "porzucają zdobycze cywilizacji i ‘postępu’, by pójść na spacer, posłuchać muzyki klasycznej, czy obejrzeć wystawę, porozmawiać z przyjaciółmi bez pośrednictwa smartfonu". Bardziej na miejscu wydaje się jednak wezwanie, by nadziei nie tracili rodzice, których dzieciom wciskana będzie "prawda" i "moralność" à la Roszkowski.