We wtorek odbyła się konferencja prasowa Jarosława Obremskiego - wojewody dolnośląskiego. Polityk przez ostatnie dwa tygodnie był na urlopie. Zarzucano mu, że nie wrócił do pracy mimo informacji o zatruciu rzeki. Jak dowiedział się nasz dziennikarz Jacek Gądek, pretensje w rządzie były też do samego Obremskiego - za działania służb mu podlegających (pojawiały się nawet opinie, że Obremski powinien zapłacić za to własnym stanowiskiem). Wiedział o sprawie już 3 sierpnia. Wtedy bowiem - jak wynika z dokumentów, które ujawniliśmy - Generalny Inspektor Ochrony Środowiska nakazał wojewódzkiemu IOŚ objęcie sprawy szczególnym nadzorem. Obremski był wtedy jednak na urlopie.
Czytaj więcej: Wściekłość na wojewodę, który jest na urlopie. Jego służby wprowadzały w błąd
Na wtorkowej konferencji Obremski odniósł się do swojej nieobecności - jak podkreślił, zastępował go jego współpracownik i wicewojewoda Jarosław Kresa.
W trakcie urlopu do pana (wice)wojewody dzwoniłem co drugi dzień, a w ostatnim tygodniu codziennie. Moja wiedza była taka, że mamy zdarzenie na Oławie, że parametry badane przez WIOŚ były takie, że stan fizyko-chemiczny na wejściu województwa dolnośląskiego, czyli przed Oławą i za Oławą, jest taki sam. W związku z tym mówiliśmy, że źródło ewentualnego zatrucia nie jest we Wrocławiu. Rozmawialiśmy o tym, żeby monitorować sytuację i to, jakie mogą być skutki tego zatrucia
- powiedział. W odniesieniu do skażenia rzeki dodał:
W tej chwili parametry fizyko-chemiczne w głównym nurcie Odry są już takie same, jak średnia wieloletnia, czyli można powiedzieć, że Odra na odcinku dolnośląskim wróciła do normy
Stwierdził także, że od 5 sierpnia obserwowana jest "codziennie lekka poprawa", a ryby wróciły na odcinek dolnośląski. - Nie chcę w żaden sposób umniejszać tego, co się zdarzyło, tylko też nie chcę wchodzić tylko i wyłącznie w czarne scenariusze - dodał.
Więcej najnowszych informacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
Jarosław Obremski przypomniał także katastrofę ekologiczną na rzece Barycz na Dolnym Śląsku z 2020 roku. - Nie udało się wtedy ustalić przyczyny, aczkolwiek ludzie o większym doświadczeniu twierdzą, że takie zjawisko na rzece Barycz występowało regularnie, co 15, 20 lat, i było związane z pewnym procesem naturalnym, gnilnym, który powodował brak tlenu i w efekcie pozabijał dużą część ryb - przekonywał.
- Być może mamy efekt kumulacji kilku rzeczy naraz. Natura nas zaskoczyła - mówił. Jak podkreślił, kłopot z ustaleniem przyczyny trwa. - Głównym problemem jest pewna nieciągłość i czasowa i przestrzenna. Jeśli mamy śnięte ryby pod Oławą i w Głowie, to powinny być też na śluzie w Malczycach, tam niczego takiego nie zauważono - zaznaczył.
Jak zaznaczył, miał świadomość, że jest to sytuacja dramatyczna w skali kraju, ale nie oznacza to dramatycznej sytuacji na Dolnym Śląsku.
Obremski zaznaczał, że z informacji od Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska i od wicewojewody Kresy wynikało, że "sytuację dotyczy zejścia z parametrów złych na dobre, więc sytuacja ulegała polepszeniu".
Nie wydaje mi się na tę chwilę, że został popełniony jakikolwiek błąd formalny i merytoryczny ze strony podległych mi instytucji. Bo to podległe mi instytucje realizują politykę wojewody, a nie wojewoda indywidualnie
- dodał.
Jak opisywaliśmy, Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska z Wrocławia przekazywał sztabowi kryzysowemu błędne informacje co do zawartości w wodzie mezytylenu - to szkodliwa dla organizmów substancja używana do produkcji farb i rozpuszczalników. Stosują go również fabryki środków ochrony roślin i zakłady metalurgiczne.