"Sytuacja jest beznadziejna". Kaczyński szykuje już taktykę na wybory. A wcześniej dymisje

Jacek Gądek
Euro nie zarobił, a cnotę stracił - tak można podsumować próbę PiS-u uzyskania z Unii Europejskiej pieniędzy na KPO. W szeregach partii jest złość na premiera Mateusza Morawieckiego, niektórzy mają też pretensje do Jarosława Kaczyńskiego. Do dymisji typowanych jest nawet trzech ministrów, ale w PiS jest przekonanie, że i tak niewiele by zmieniły. Relacje z UE już teraz wyrastają na jedną z osi kampanii 2023 r.
Zobacz wideo Jarosław Kaczyński w Koninie: Mamy możliwości, bo ucięliśmy kradzieże

Mówi znany polityk PiS: - Sytuacja jest beznadziejna. Bruksela zablokowała pieniądze na KPO. Nawet jeśli te pieniądze kiedyś do nas popłyną, nie zagrają już w wyborach w przyszłym roku, bo nikt nie zdąży ich wydać. Opozycja będzie miała powód, by mówić o nieudolności PiS.

Więcej o polityce przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.

Pieniądze na KPO to prawie 35 mld euro - grantów i tanich pożyczek. Choć Komisja Europejska zaakceptowała polski KPO, to aby wypłaciła choć jedno euro, wymaga spełnienie "kamieni milowych" ws. sądownictwa. Czyli stworzenia procedury odwoławczej dla sędziów, których karała Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego i umożliwienie szerokiego badania statusu (testowania) sędziów przez innych sędziów. Zdaniem obozu PiS te cele zostały wypełnione - zupełnie albo, jak mówi premier, w 96 proc.

Członkowie Komisji Europejskiej są innego zdania, a wprost powiedziała to szefowa KE Ursula von der Leyen (wcześniej dążąca do porozumienia z rządem PiS). Co prawda nie są to jeszcze wiążące wypowiedzi, ale wskazują, że musiałby się zdarzyć cud, by KE formalnie dała zgodę na wypłatę środków z KPO.

Teraz Kaczyński głośno więc uznał, że polityka wobec UE była błędna. - Ustępstwa nic nie dały, choć poszliśmy daleko, według mnie ryzykownie daleko. Trzeba uznać tę prawdę - podkreślił prezes PiS w "Sieciach".

Polityk PiS: - Jarosław Kaczyński zorientował się, że popełnił błąd, starając się dogadywać z Komisją Europejską. Ale jest już za późno.

Inny polityk tego obozu: - Mateusz Morawiecki obiecywał, że dowiezie wszystko w Unii Europejskiej. Prezes Kaczyński mówił mu: daję ci wiarę i bierzesz na to odpowiedzialność. Ale premier nie dowiózł.

Pieniędzy z KPO bowiem nie ma, a PiS uchwalając małą ustawę o SN, pokazało, że kapituluje przed Brukselą. A i tak nie zagwarantowało to odblokowania prawie 35 mld euro. Słowem: PiS euro nie zarobiło, a cnotę straciło. Stąd w obozie Zjednoczonej Prawicy rośnie złość na premiera. Najbardziej krytyczni są oczywiście ziobryści i politycy związani z byłą premier Beatą Szydło, ale do chóru dołączyli także europosłowie, jak profesorowie Zdzisław Krasnodębski i Ryszard Legutko. Podobnie jądro PiS i elitarny zakon PC jest w kontrze do premiera - bardzo długo by jeszcze wymieniać.

W PiS żywe są dyskusje: kto za to ma zapłacić dymisją? - Kilku (członków rządu - red.) na pewno, ale proszę nie żądać dzisiaj ode mnie nazwisk - mówił prezes PiS w wywiadzie.

W obozie PiS jako kandydatów do dymisji wymienia się przede wszystkim dwóch: ministra ds. europejskich Konrada Szymańskiego (architekta polityki PiS wobec UE) i ministra rozwoju Waldemara Budę, który był głównym negocjatorem "kamieni milowych". Trzeci na giełdzie do dymisji jest minister funduszy europejskich Grzegorz Puda. Faworyci to jednak Buda i Szymański, choć ostateczne decyzje jeszcze nie zapadły.

Ale czy takie dymisje coś w istocie zmienią? Na pewno byłyby satysfakcją dla krytyków premiera. - Szymański mówi żargonem europejskim i czaruje tym jak fakir kobrę. Jego dymisja byłaby i tak bez znaczenia - nie kryje polityk PiS.

Bezpieczny na stanowisku - co podkreśla prezes PiS - jest z kolei premier. - Nie będzie zmiany premiera czy rządu, to w tej chwili z wielu względów niemożliwe. Ale wnioski musimy wyciągnąć - mówi Kaczyński.

Po raz pierwszy od dawna w wywiadzie prezes PiS nie chwalił Morawieckiego. Skrzętnie wyłapują to krytycy premiera. Ponadto parę dni temu - jak to sam zapowiadał publicznie - Kaczyński zorganizował spotkanie z działaczami PiS i krytykował na nim Morawieckiego. Retoryka Kaczyńskiego wobec Unii Europejskiej jest teraz zbieżna z Ziobrą, a niepublicznie pozwala sobie na krytykę szefa rządu. - Prezes często zaostrza język, ale nie pozwala na ostre działania - mówi zawiedziony poseł PiS.

Retorycznie Nowogrodzka się jednak hamuje. Wysłany przez prezesa do mediów sekretarz generalny PiS, poseł Krzysztof Sobolewski, mówi o polityce "ząb za ząb" wobec UE i grozi "ogniem zaporowym" ze "wszystkich armat".

PiS ma jednak kłopot w tym, że wetem nie ma specjalnie czego blokować w UE. Bo "Fit for 55" (pakiet, którego celem jest zmniejszenie emisji CO2 o 55 proc. w stosunku do poziomu z 1990 r.) został już zaakceptowany, podobnie budżet UE na kolejne 7 lat i Fundusz Odbudowy. Ostre słowa w wywiadach są więc raczej dowodem bezradności.

To, co dla Nowogrodzkiej jest ważne, to wykuć taką narrację wobec UE, by nie zostać zmiażdżonym w kampanii wyborczej hasłem polexitu. Nowogrodzka spodziewa się, że UE będzie "wałkować" spór z rządem PiS, mrożąc pieniądze z KPO, a nawet z głównego budżetu, aż do wyborów jesienią 2023 r. Centrala PiS chce już się na taką perspektywę przygotować.

Polityk obozu rządzącego: - Teraz jest czas definiowania naszej taktyki, jeśli chodzi o Unię, aż do wyborów. Słowa prezesa to już przygotowanie się pod wybory. Bo to już jest ostatni dzwonek.

PiS znajduje się jednak między młotem - Komisją Europejską - a kowadłem - polskim społeczeństwem, które jest rekordowo prounijne. Zatem wymierzona w UE retoryka może trafić do twardszego elektoratu PiS, ale do reszty wyborców już nie. Nawet bardzo krytyczny wobec UE polityk PiS nie kryje: - Trochę to ryzykowana narracja.

Z jednej strony więc Sobolewski - usta prezesa PiS - mówi o ostrzeliwaniu UE armatami, a z drugiej zapewnia, że polexit to bzdura. - Póki rządzi PiS, Polska będzie miała swoje miejsce w UE i będzie w UE - dodawał w najnowszym wywiadzie.

PiS stara się jakoś łączyć wodę z ogniem. Z jednej strony mówi o tym, że Unia Europejska oszukuje i kłamie, a miliardy euro mrozi bezprawnie, a z drugiej, że dalej chce być w Unii, tylko innej - takiej, do której wstępowaliśmy prawie 20 lat temu. Rozmówcy z obozu rządzącego sami jednak przyznają, że Polakom UE kojarzy się przede wszystkim z zastrzykiem pieniędzy i inwestycjami. Ba, przekonanie to ugruntowywało PiS i osobiście premier, inwestując w zeszłym roku w narrację o 770 mld zł dla Polski - z KPO i budżetu UE. PiS wydało miliony na kampanie promocyjne tego, jak mówiono, gigantycznego sukcesu, a teraz okazuje się, euro z KPO nie ma, a euro z budżetu są zagrożone. PiS staje się wiec teraz ofiarą własnej bombastycznej retoryki.

Krytycy premiera z zazdrością patrzą na taktykę Węgier. Tam premier Wiktor Orban od początku bagatelizował znaczenie pieniędzy na ich KPO. W Polsce tymczasem premier mówił, że to polska racja stanu, wielki sukces i gigantyczne pieniądze. Narracja szefa rządu zaczęła się jednak zmieniać, bo zaczął podkreślać, że KPO to zaledwie 1/5 czy 1/6 budżetu głównego UE dla Polski. Nagrania z wcześniejszymi wypowiedziami polityków PiS i billboardy sławiące wciąż niedoszły sukces PiS jednak nie płoną i w kampanii wyborczej 2023 r. mogą być asami w rękawie opozycji.

Więcej o: