Zimą to farelki mogą doprowadzić do blackoutu? W rządzie już się obawiają

Jacek Gądek
W rządzie PiS i spółkach energetycznych jest obawa, że w zimie ludzie masowo włączą tanie, ale prądożerne grzejniki - farelki. Bo w czarnym scenariuszu może to oznaczać konieczność zmiany stopni zasilania, czyli ograniczenia w dostawach prądu, a nawet grozić blackoutami. Jak mówi nam jeden z członków rządu, już 100 tys. gospodarstw domowych, w których włączono by jednocześnie po dwie farelki, może stanowić ryzyko.
Zobacz wideo Turbiny mogą być wiatrem w plecy polskiej energetyki. Najpierw jednak trzeba znieść zasadę 10H

- Na razie wszystko jest non-official - mówi nam zorientowana osoba z kręgów rządowych.

Farelki zaczynają jednak już spędzać sen z powiek rządowym specom od energetyki i w spółkach energetycznych Skarbu Państwa. Może to brzmieć absurdalnie, ale potwierdziliśmy to w dwóch źródłach w obozie rządzącym - w tym u jednego z członków rządu. Dlaczego?

Więcej o energetyce przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.

Od początku. Mateusz Morawiecki nakazał Ministerstwu Aktywów Państwowych i spółkom SP pilnie sprowadzić z zagranicy brakujący węgiel. Na przeszkodzie stoją jednak wąskie logistyczne gardła - w portach i na kolei. Nikt w obozie rządzącym nie da więc głowy, że w Polsce nie zabraknie węgla i to nawet jeśli premier zapewnia, że będzie go nadmiar.

Atmosferę podgrzewa i alarmuje zwłaszcza poseł Janusz Kowalski z Solidarnej Polski. Ziobrysta zorganizował w Sejmie posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. Suwerenności Energetycznej. Udział wziął w nim prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla Łukasz Horbacz, według którego w Polsce do końca roku zabraknie od czterech do sześciu milionów ton węgla, z czego dwa i pół miliona ton niedoboru będzie dotyczyło sektora komunalno-bytowego, a reszta energetyki i ciepłownictwa.

Węgiel, nawet jeśli będzie, to i tak bardzo drogi. - Wywiązała się w rządzie dyskusja, czy węgiel będzie tańszy, czy nie. Ale skoro dajemy po trzy tys. zł dopłaty na zakup węgla, to dlaczego miałby on być tańszy? Dalej będzie drogi - mówi członek rządu.

A gdy go będzie brakować w domowych kotłowniach? Poseł obozu rządzącego: - Ludzie będą palić w piecach najgorszy syf, żeby tylko się jakoś ogrzać.

Drewna, śmieci i zachomikowanego węgla może jednak nie starczyć. A poza tym część bloków ogrzewana jest przez małe ciepłownie, a te korzystały z rosyjskiego węgla. W sezonie zimowym mogą nie mieć węgla w ogóle albo nie opłaci im się działać na bardzo drogim, innym węglu. Słowem: na wsiach, ale też w mniejszych miastach przy brakach węgla lub jego horrendalnych cenach wiele gospodarstw jakoś będzie się musiała ratować, by nie zmarznąć. Jak? To najprostsze rozwiązanie: poprzez sięgnięcie po tanie farelki bądź inne grzejniki, które są jednak zasilane prądem z gniazdka elektrycznego. Takie urządzenia są do kupienia już za 100 zł, ale są drogie w użytkowaniu - pochłaniają ok. 2 kW.

A teraz wyobraźmy sobie sytuację: ludzie popołudniem wracają z pracy do domów - pobór prądu rośnie. Jest mróz - pobór rośnie. Jest bezwietrznie - produkcja prądu z wiatraków spada. Nie ma słońca - produkcja z fotowoltaiki spada. Brakuje węgla w elektrowniach - produkcja spada. Zdarzają się awarie w elektrowniach, bo węgiel bywa złej jakości - produkcja spada. Słowem: rosnące zapotrzebowanie, malejąca produkcja. Można się ratować poprzez korzystanie ze wsparcia sąsiednich krajów, ale jaka będzie u nich sytuacja w energetyce, to tego nikt nie zagwarantuje. To czarny scenariusz, w którym popularne farelki nie są pomijalne.

Wedle naszych rozmówców z kręgów rządowych i spółek SP próg ryzyka przekroczony będzie, gdy w jednym momencie w 100 tys. gospodarstw domowych włączono by jednocześnie po dwie farelki. Pobierałyby one łącznie ok. 400 MW. - Tego już nie można zlekceważyć - mówi rozmówca z rządu.

W Polsce jest 3,8 mln gospodarstw domowych ogrzewanych węglem, a połowa z nich nie ma innego źródła ciepła - jeśli im zabrakłoby węgla, to farelkami mogłoby się ratować znacznie więcej gospodarstw niż 100 tys.

Rozmówca z rządu dodaje: - Jeśli ludzie masowo przerzucą się na grzejniki elektryczne, to może być problem z ich zasilaniem. A obawa, że ludzie zaczną się grzać prądem, jest - zwłaszcza jeśli węgiel będzie bardzo drogi.

Ogrzewanie się farelkami, które są bardzo prądożerne, przy bardzo wysokich cenach węgla może być konkurencyjne pod względem kosztów. I to pomimo trzech tys. zł dopłaty węglowej od państwa, skoro węgiel może kosztować nawet trzy tys. zł, a potrzeba go na zimę kilka ton.

Zapytaliśmy o ryzyko generowane przez włączenie ok. połowy miliona farelek.

Paweł Czyżak, starszy analityk ds. energii i klimatu z think tanku Ember: - 200 tys. farelek to żaden dramat, jeśli elektrownie mogą pracować bez przeszkód. Ich zapotrzebowanie to dodatkowo ok. 400 MW, czyli połowa największego bloku węglowego w elektrowni w Jaworznie, która cała ma moc 2,26 GW. Problem będzie, jeśli elektrownie i elektrociepłownie będą wyłączane albo będą ograniczać produkcję. Największe zagrożenie jest po stronie produkcji prądu, a czasami zdarza się, że wypada kilka bloków węglowych. W 2021 r. w wyniku awarii sieciowej z systemu wypadły bloki w Bełchatowie, które dawały 3,3 GW mocy, czyli 16 proc. krajowego zapotrzebowania na energię.

Z kolei Robert Tomaszewski, analityk energetyki w Polityka Insight, podkreśla: - Ogrzewanie się farelką bardzo mocno podnosi rachunek za energię elektryczną, ale jeśli gospodarstwa domowe je włączą w dużej liczbie, to może to mieć wpływ na bezpieczeństwo systemu w sytuacji dużych mrozów, a więc dużego zapotrzebowania na energię z sieci.

Jak dodaje Tomaszewski, "farelki włączone w dużej liczbie rzeczywiście mogą mieć negatywny wpływ na stabilność systemu energetycznego". - Szczególnie że szykuje nam się bardzo trudna zima, jeśli chodzi o wydolność systemu energetycznego w zaspokajaniu zwiększonego zapotrzebowania na moc. Elektrownie mogą mieć bowiem problem z zaopatrzeniem w miały węglowe - już teraz oszczędzają to paliwo. Statystycznie rzecz biorąc, ryzyko, że część gospodarstw kupi sobie farelki i włączy je w najtrudniejszych dla systemu energetycznego momentach silnych mrozów i wygeneruje tym dodatkowe zapotrzebowanie na energię, powinno dawać do myślenia.

Rozmówca z Polityki Insight zwraca uwagę, że już w zeszłym roku widzieliśmy w czasie mrozów, jak bardzo rosło zapotrzebowanie na energię elektryczną - nieporównywalne z poprzednimi latami. - Powodem były coraz popularniejsze pompy ciepła, które wiele gospodarstw zainstalowało razem z fotowoltaiką, bo wtedy działają one najlepiej. W zimie pompy ciepła pobierają jednak bardzo dużo energii z sieci, bo fotowoltaika dostarcza jej za mało.

Więcej o: