W niedzielę 26 czerwca prezes PiS Jarosław Kaczyński odwiedził Inowrocław. Na salę nie zostali wpuszczeni przeciwnicy partii, których przed budynkiem otoczyła policja. Protestujący przeciwko rządom PiS zgromadzili się na poboczu, przy Państwowej Szkole Muzycznej.
Po zakończonym spotkaniu grupa kilkudziesięciu osób zaczęła wykrzykiwać w kierunku służb wulgarne hasła, jednak poza tym przeciwnicy PiS zachowywali się pokojowo. Mimo to policja zdecydowała się użyć wobec nich gazu łzawiącego, lecz o użyciu środków przymusu bezpośredniego poinformowano dopiero po fakcie.
Więcej najnowszych informacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
- Moim zdaniem to wyglądało bardzo źle, a nawet dramatycznie niezgodnie z przepisami. Nie mieliśmy do czynienia z agresją, poza agresją słowną ze strony protestujących - mówił w rozmowie z TVN24 dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i UW.
Jak zaznaczył, nie wyglądało, by w tej sytuacji miało dojść do rękoczynów. Jak ocenia ekspert, użycie gazu było zupełnie niepotrzebne.
- Nie ma powodu użycia środków przymusu bezpośredniego, które używa się, gdy jest to niezbędne. W tej sytuacji nie służyło do niczego, oprócz tego, że nastąpiła eskalacja konfliktu - przekazuje dr Kładoczny.
Jak podkreśla, policja powinna nie odpowiadać na prowokacje. Ekspert zaznacza, że w tej sytuacji policjant, który jest obrażany, powinien taką osobę zatrzymać, by przedstawić jej zarzuty znieważenia funkcjonariusza publicznego. - Policja nie może jednak dokonywać samosądu - dodał.
Czekamy na komentarz policji w tej sprawie.
Podczas wspomnianego wystąpienia, Jarosław Kaczyński przekonywał zebranych, że "rząd Prawa i Sprawiedliwości pod przewodnictwem Mateusza Morawieckiego to naprawdę dobry rząd". Następnie dodał, że "trzeba posługiwać się nie hasłami, nie wezwaniami, tylko faktami".
- Jest taki problem zasadniczy - mówił. - Żyjemy w państwie demokratycznym, oczywiście słyszymy wszyscy, że jest w Polsce dyktatura, ale wyobraźcie sobie, państwo, jedną sprawę. Gdyby w Polsce była dyktatura, a ja, jak twierdzą, jestem tym dyktatorem, czy tutaj pan Mejza by rządził? Obawiam się, że nie - podkreślał prezes PiS.
Prezes PiS pomylił nazwiska. Łukasz Mejza to poseł, formalnie niezrzeszony, który pod koniec ubiegłego roku stracił stanowisko wiceministra sportu. Stało się to po publikacji wp.pl na temat biznesowej działalności polityka. Założona przez Mejzę firma miała oferować chorym na nieuleczalne choroby wątpliwą co do skuteczności terapię. Kaczyński miał na myśli zapewne Ryszarda Brejzę, prezydenta Inowrocławia.
Chwilę po pomyłce z Mejzą Kaczyński zaliczył kolejną wpadkę. Inowrocław, w którym złożył wizytę w niedzielę, pomylił z Włocławkiem, w którym był dzień wcześniej. - [...] Przejeżdżając przez Włocławek jakichś szczególnych powodów tych rządów nie widziałem. Może się mylę, ale wydaje mi się, że miasto nie jest tak zadbane, jakby mogło być i jak wiele polskich miast jest - powiedział.