Kaczyński był wściekły i wymusił dymisję ministra. Ale sprawa Cieślaka ma też drugie dno

Jacek Gądek
Jarosław Kaczyński wściekł się na zdymisjonowanego już ministra w KPRM Michała Cieślaka, bo wysadził mu w powietrze przekaz z konwencji i start objazdu kraju. Prezes PiS wziął też odwet na Partii Republikańskiej, której nominatem był Cieślak, za to, że niedawno "bielaniści" chcąc wyszarpać wpływy, nie wzięli udziału w sejmowym głosowaniu.
Zobacz wideo Beata Szydło: To nie jest czas, żeby jeszcze mówić o tych propozycjach na kolejne wybory

Cieślak jest w kontrze do konwencji PiS? - Tak. Wcale tego nie kryję - mówi jeden z wpływowych polityków PiS.

Po wybuchu sprawy jedna z posłanek PiS mówiła tak: - Cieślak sprawiał wrażenie pipy.

Po Michale Cieślaku, który musiał w związku z tym odejść, nikt w Zjednoczonej Prawicy nie płacze. Co najwyżej ze śmiechu, że tak głupio wyleciał z rządu.

Sam odchodzący już minister, jak opowiadają nam osoby z PiS, był obiektem żartów w swoim obozie. Jeden z tych dowcipów: Cieślak jest pierwszym ministrem, o którego ministrowaniu nie wie jego najbliższa rodzina. Ale przytaczają też, już na serio, powtarzającą się historia: Michał Cieślak często przedstawiając się nowym osobom zaczynał od słów "dzień dobry, minister Cieślak". - Wzbudzało to śmiech - opowiada polityk PiS.

Dotychczasowy minister w kancelarii premiera, gdzie miał się zajmować współpracą z samorządami.

Więcej informacji z polskiej polityki przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.

Jeden z członków rządu: - Cieślak? Ja go nawet nie znam. A gdzie on pracuje i czym się zajmuje?

Wedle rozporządzenia premiera z 2020 r. Michał Cieślak miał zadanie nr 1: "koordynacja i prowadzenie działań sprzyjających dialogowi i współpracy Prezesa Rady Ministrów z jednostkami samorządu terytorialnego". I dalej: "promowanie, upowszechnianie i propagowanie idei samorządowej". Te zadania to w rzeczywistości szumne nic.

W KPRM ministrem był z innych powodów niż wsparcie dla samorządów. Był "spadkiem" po Porozumieniu Jarosława Gowina. Był ministrem od Gowina, ale PiS wyrzuciło byłego już wicepremiera z rządu, to Cieślak też porzucił Gowina i przeszedł do - wspierającej PiS - Partii Republikańskiej pod wodzą Adama Bielana. PiS-owi głupio było odwoływać Cieślaka, skoro przeszedł na stronę PiS. Cieślak został w rządzie, ale mało kto znał jego aktywność.

Wypłynął dopiero w Pacanowie w placówce Poczty Polskiej. W ubiegły piątek doszło tam do spięcia naczelniczki placówki z ministrem. Gdy kobieta zorientowała się, kim jest klient - ministrem - poskarżyła mu się na podwyżki cen paliwa i rosnące raty kredytów. Krótko po wymianie zdań - jak przekonuje Cieślak, wulgarnej ze strony urzędniczki, czemu ona zaprzecza - naczelniczka została wezwana "na dywanik" do dyrektora poczty z Kielc, który poinformował ją o wpłynięciu skargi - właśnie od Cieślaka. Kobieta miała też usłyszeć od przełożonego, że musi się liczyć z dyscyplinarnym zwolnieniem. Urzędniczka przebywa aktualnie na urlopie. Nie została jak do tej pory zwolniona.

Sam Cieślak tłumaczył się później tak: - Nie chodziło mi o to, że ktoś może w taki sposób przedstawiać obecną sytuację, a raczej o to, że w urzędzie pocztowym, w instytucji zaufania publicznego nie powinno używać się wulgaryzmów. Stwierdził też, że naczelniczka poczty w Pacanowie zachowywała się wobec niego "agresywnie". Jednocześnie przyznał, że sam "zachował się impulsywnie" i poprosił, aby jego skargę uznać za niebyłą.

Niewiele to połowiczne pokajanie się dało. Na Nowogrodzkiej byli wściekli. - Dla prezesa PiS to decyzja do podjęcia w jedną chwilę - mówi nam człowiek z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego o dymisji Cieślaka.

Istotny polityk PiS: - Potencjalnie groźne dla nas sprawa. Nikt się nie utożsamia się z sędziami, ale z kobietą na poczcie w Pacanowie już tak. Trzeba było szybko podejmować decyzje. Wiele osób zgłaszało się do prezesa z radą, by zdymisjonować Cieślaka.

Nieudolne wycofywanie się ze skargi, brak przeprosin ze strony Cieślaka tylko go pogrążyły. "Bielaniści" nawet go nie bronią, choć wersja, którą przedstawiają, mówi, że naczelniczka - czemu ona sama zaprzecza - była wulgarna i agresywna wobec ministra.

Jakie dokładnie słowa padły na poczcie podczas spięcia urzędniczki z ministrem, to nie ma już znaczenia. Gdy "Gazeta Wyborcza" opisała zajście, sprawa się rozlała i wywołała masę komentarzy - w mediach i wśród polityków. Opozycja szybko poczuła krew.

Na Nowogrodzkiej była świadomość, że spięcie ministra z naczelniczką poczty w Pacanowie tylko z pozoru wygląda błaho, ale to historia z potencjałem, by realnie zaszkodzić PiS-owi. - Ten temat może się rozlać bardzo szeroko, bo dotyka bardzo czułego punktu. To przecież zderzenie jednej osoby z władzą - słyszeliśmy w PiS.

Wierchuszka PiS nie chciała na starcie ofensywy rozpoczętej konwencją PiS w sobotę - wręcz inauguracji bardzo długiej kampanii przed wyborami na jesieni 2023 r. - pozwolić, by incydent na poczcie w Pacanowie przyćmił podróże "grupy uderzeniowej PiS" po Polsce. W centrali PiS zapanowała wręcz wściekłość, że Cieślak psuje start partyjnej ofensywy w terenie.

Jak pisaliśmy już, zapowiadając w Gazeta.pl dymisję ministra, politycy PiS załamywali ręce nad Cieślakiem. Z Nowogrodzkiej słyszeliśmy, że sprawę trzeba momentalnie przeciąć. Bo jak to? Posłowie PiS mają jechać na prowincję, by z pokorą słuchać wyborców, a tymczasem na tejże wręcz modelowej prowincji (w Pacanowie w woj. świętokrzyskim) minister w rządzie PiS (choć formalnie należący do koalicjanta, ale na to nikt przecież nie zwraca uwagę) prze do dyscyplinarnego zwolnienia urzędniczki, bo wygarnęła mu, jak jest drogo?

Otoczenie prezesa PiS sugerowało szybką dymisję Cieślaka. Tak też zdecydował Kaczyński. Ba, prezes PiS postanowił publicznie upokorzyć polityka Partii Republikańskiej. - Oczekuję od pana ministra, że się poda do dymisji. Jak się nie poda, będzie odwołany - zapowiedział publicznie wicepremier. W tym kontekście późniejsze zapewnienie ze strony Cieślaka, że "podjął decyzję", brzmią jak autoironiczny żart.

- Lepiej przeciąć sprawę, niż czekać aż taka z pozoru mała rzecz wykiełkuje - przekonywał nas jeden z wpływowych polityków PiS. - Elektorat opozycji nas nie interesuje, ale ta historia uderzyła w nasz elektorat - podkreślał.

Sprawa ma jednak też drugie dno, poza obroną ofensywy PiS w terenie. Otóż PiS miało z Partią Republikańską rachunek do wyrównania. Za co? W kwietniu trzy osoby związane z PR - Jacek Żalek, Małgorzata Janowska i Łukasz Mejza - nie wzięły udziału w głosowaniu nad pozbawieniem posła PO Sławomira Nitrasa immunitetu. Prokuratura chciała mu postawić zarzuty naruszenia nietykalności cielesnej polityków Zjednoczonej Prawicy - Iwony Arent z PiS i Sebastiana Kalety z Solidarnej Polski. Grupka ta chciała pokazać, że jest ważna dla PiS i Nowogrodzka musi się z nimi liczyć. Chcieli wymusić na Nowogrodzkiej nowe wpływy - jak słyszymy w obozie rządzącym, miało chodzić o nadzór nad Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, które rozdaje ogromne granty, więc politycznie to cenny przyczółek.

Do uchylenia immunitetu Nitrasa zabrakło czterech głosów. Co prawda w gronie nieposłusznych posłów nie było wówczas Cieślaka, ale Jarosław Kaczyński wściekł się wtedy na "bielanistów". Jak słyszymy w obozie Zjednoczonej Prawicy, zrobił Partii Republikańskiej awanturę. Zadra została. I to nie pierwsza, bo politycy Partii Republikańskiej także wcześniej pokazywali w głosowaniach, że ich "szable" kosztują. Gdy jeden z ministrów PR podłożył się, to prezes PiS go ściął - przykładnie, by nie tylko "bielaniści" znali swoje miejsce w szeregu, ale by ludzie w samym PiS byli zdyscyplinowani.

Więcej o: