A przecież najpierw w niedzielę, 10 kwietnia, prezes PiS Jarosław Kaczyński stwierdził wprost, że 12 lat temu doszło w Smoleńsku do "zbrodni, zamachu". Dzień później szef Podkomisji Smoleńskiej Antoni Macierewicz (PiS) zaprezentował raport, w którym ogłosił, że zamach dokonany został za pomocą ładunków wybuchowych, w tym bomby termobarycznej.
Raport to w rzeczywistości nic nowego. Pochodzi z 11 sierpnia, ale podkomisja go nie ujawniała. Zresztą w tezach o wybuchach nie ma niczego nowego. Rodziny do raportu Macierewicza mają dystans.
Więcej o katastrofie smoleńskiej przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
- Nie chcę rozmawiać o tym raporcie. Nawet nie widziałam jego prezentacji przez Macierewicza. Nie wiem, co ustalił - mówi jedna z osób ze środowiska PiS, która straciła bliską osobę w Smoleńsku.
- Zamierzam analizować raport, kiedy będzie miał oficjalnie status dokumentu końcowego. A na razie to byłą tylko prezentacja, a dokument wcale nie musi być ostateczny - mówi inna.
Faktycznie, podkomisja opublikowała na swojej stronie internetowej "Raport z badania zdarzenia lotniczego z udziałem samolotu Tu 154M nr 101 z dnia 10 kwietnia 2010 r. nad lotniskiem Smoleńsk-Siewiernyj na terytorium Federacji Rosyjskiej". Jednak podkomisja ma obowiązek nie tyle opublikować raport, co przekazać do dwóch instytucjom: ministrowi obrony narodowej, czyli Mariuszowi Błaszczakowi, i Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Rozporządzenie szefa MON - wydane jeszcze gdy ministrem był Macierewicz - nakłada na Podkomisję taki obowiązek.
Czy Macierewicz przekazał oficjalnie swój raport do tych dwóch instytucji? Zapytaliśmy MON - nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Podkomisję - też nic. Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów - też.
Antoni Macierewicz na prezentacji raportu nie odpowiedział na pytanie, czy przekazał go do MON. Stwierdził wymijająco, że "raport jest raportem końcowym w zakresie stwierdzenia faktu i analizy faktu przyczyny która doprowadziła do zbrodni smoleńskiej".
Z naszych rozmów wynika, że w MON zwyczajnie wstyd jest za podkomisję i jej raport, resort wiele razy odcinał się od jej prac. A gdy opublikowała w internecie załączniki do raportu, w których była zdjęcia okaleczonych nagich ciał ofiar i opisy sekcji zwłok - w tym prezydenta Lecha Kaczyńskiego - to zablokowano stronę internetową podkomisji.
Macierewicz szybko przeprosił. - Za niedopuszczalny błąd publikacji tych zdjęć wywołujących ból i traumatyczne przeżycia bardzo przepraszam rodziny i wszystkich państwa, którzy zapoznali się z materiałem zdjęciowym - dodał.
Członek rodzin: - W życiu nikt nie myślał, że odtajni wszystko, opisy sekcji ciał osób wraz z ich nazwiskami. Przecież materiały medyczne powinny pozostawać niejawne. Skandaliczna sytuacja, żadne oświadczenie i przeprosiny Macierewicza nie rozwiązują problemu. Z metadanych odtajnionego załącznika wynika, że to sam Macierewicz polecił zdjąć klauzulę tajności. Jeśli wiec błąd, to samego szefa Podkomisji, który miałby nie wiedzieć, co upublicznia. Wśród osób znających metody Macierewicza obecna jest też wersja, że jako "stary lis" mógł celowo ujawnić wrażliwy materiał, by przyciągnąć uwagę do raportu.
Choć Macierewicz się pokajał, to szef MON Mariusz Błaszczak, który wolałby nie mieć z nim nic wspólnego, ekspresowo polecił Służbie Kontrwywiadu Wojskowego zbadać sprawę.
Macierewicz swoim raportem tylko dodał bólu rodzinom. Jedna z osób z tych rodzin, bliskich PiS: - Rodziny są mocno poturbowane, rozbite i zniechęcone. Raport upubliczniano, by wykorzystać szansę, bo świat zobaczył, jak działa Rosja i do czego jest zdolna w Ukrainie. Próbują się podpiąć pod atmosferę.