Solidarna Polska na wojnie z organizacjami pozarządowymi. Chcą "deputinizować" ustawą rodem z Kremla

Wiktoria Beczek
Wiceminister Woś i jego koledzy z Solidarnej Polski przekonują, że w obliczu inwazji Rosji na Ukrainę "Polsce potrzebna jest deputinizacja, także w zakresie działań NGOsów". Przedstawili w tym celu projekt ustawy, który niebezpiecznie przypomina ustawę funkcjonującą od 2012 roku... w Rosji.

Wszystko zaczęło się od protestu Greenpeace na budynku Ministerstwa Środowiska w sierpniu 2020 roku. Aktywiści zrzucili z dachu potężny baner z wizerunkiem Michała Wosia, ówczesnego szefa resortu, który jako marionetka Lasów Państwowych ścina drzewo. "Stop dewastacji, czas na ochronę" - głosił napis.

Nie była to ani pierwsza, ani ostatnia tego rodzaju akcja, ale ministra zdenerwowała szczególnie. Zaczął opowiadać w mediach, że organizacje takie jak Greenpeace mogą być uwikłane w "większe sprawy" i zapowiedział projekt ustawy o jawności finansowania i transparentności finansów organizacji pozarządowych, bo "nieuczciwe organizacje trzeba wskazać palcem".

Projekt pojawił się szybko, ale rząd nie był zainteresowany jego procedowaniem, zwłaszcza w obliczu rozpędzającej się epidemii koronawirusa. Ziobryści niesieni wojenną falą wrócili z ustawą pod sam koniec marca tego roku. Autorzy, już nie Ministerstwo Środowiska, bo Woś zdążył to stanowisko stracić, ale Solidarna Polska, próbują powiązać organizacje pozarządowe z Kremlem. - Już w 2020 r. przygotowaliśmy projekt ustawy o transparentności organizacji pozarządowych. Ostatnie wydarzenia pokazały, że mieliśmy rację i że Polsce potrzebna jest deputinizacja, także w zakresie działań NGO-sów. Ponawiamy więc nasz postulat - powiedział wiceminister. 

Projekt zakłada, że organizacja pozarządowa, której przychód za poprzedni rok przekroczył 250 tys. zł, miałaby obowiązek przekazać do Krajowego Rejestru Sądowego informacje o źródłach finansowania i informacje o podmiotach udzielających wsparcia z zagranicy. Miałaby też obowiązek publikować na swojej stronie internetowej informacje o podmiotach udzielających wsparcia powyżej 10 tys. zł - krajowych lub nie.

Organizacje, których przychód wyniósłby ponad milion złotych, miałyby tych obowiązków znacznie więcej. Solidarna Polska chce, by takie NGOsy informowały o źródłach finansowania we wszystkich swoich materiałach - w formie audiowizualnej, dźwiękowej, na stronie internetowej, w mediach społecznościowych i materiałach drukowanych.

Organizacje miałyby też prowadzić na swojej stronie internetowej rejestr wpłat powyżej 10 tys. zł, w którym podane miałyby zostać bardzo szczegółowe dane donatorów - imię i nazwisko, imię ojca, miejsce zamieszkania i wysokość wpłaty. Te dane są - należy zaznaczyć - nie do zdobycia, bo ani organizacja, ani bank, informacji o imieniu ojca i miejscu zamieszkania nie posiada i posiadać nie może ze względu na ochronę danych osobowych. Identyczny rejestr dotyczyłby umów. 

Organizacje miałyby być poddawane kontrolom z urzędu, ale również na wniosek innych organizacji czy podmiotów. To z kolei pomysł, który mógłby sparaliżować prace nie tylko organizacji, ale również organu nadzoru. Przed kilkoma laty Ordo Iuris rozesłało do organizacji pozarządowych wnioski o dostęp do informacji publicznej, sprawiając, że NGOsy, zamiast działalnością statutową, zajmowały się skanowaniem faktur. Nietrudno sobie wyobrazić, że w razie wejścia ustawy w życie fundamentaliści rozsyłaliby masowo wnioski o kontrole.

Jednocześnie należy dodać, że organizacje pozarządowe sprawozdają się przed urzędem skarbowym, a o wysokich darowiznach (powyżej 15 tys. zł) informują też publicznie. Takie dane, wbrew temu, co sugerują Ziobryści, nie są i nigdy nie były tajne. Co więcej, najwięksi zagraniczni grantodawcy tacy jak Fundusze Norweskie i EOG zobowiązują NGOsy do oznaczania materiałów swoim logo.

Niespełnienie obowiązków wynikających z ustawy miałoby być rzecz jasna karane. Zależnie od przewinienia, przewidziano grzywny, likwidację stowarzyszenia, ale też karę pozbawienia wolności.

Ustawa jak w Stanach Zjednoczonych? Nie, jak w Rosji

Twórcy projektu powołują się na Stany Zjednoczone jako kraj, w którym funkcjonuje podobne prawo. Jednak amerykańska ustawa o zagranicznych agentach dotyczy osób i organizacji kontrolowanych przez lub działającym na rzecz zagranicznego rządu lub mocodawcy.

O ustawie było głośno podczas śledztwa dotyczącego powiązań środowiska Donalda Trumpa z Rosją, w którym głównym podejrzanym był Paul Manafort, szef kampanii byłego prezydenta. Manafort od lat 80. zajmował się lobbingiem, przede wszystkim na rzecz polityków o wątpliwej reputacji, jak dyktatorzy Filipin i Zairu. A od 2004 roku był doradcą prorosyjskiego polityka Wiktora Janukowycza, miał odpowiadać za jego przemianę przed wygranymi wyborami w 2010 roku. Śledczy naliczyli, że ukraińscy sponsorzy zapłacili Amerykaninowi łącznie około 60 mln dolarów.

Manafort przez cały ten czas nie zarejestrował się jako zagraniczny agent. Zrobił to wstecznie dopiero w 2017 roku. Wtedy poinformował też, że od prorosyjskiej Partii Regionów Janukowycza otrzymał ponad 17 mln dolarów.

Lobbysta był jednym ze skazanych w rzeczonej "Russiagate". Prokurator wykazał, że Kreml uznał prezydenturę Trumpa za korzystną dla Rosji i dążył do jego zwycięstwa, a sztab Trumpa korzystał z działań Moskwy. Manafort usłyszał wyrok 7,5 roku więzienia m.in. za spisek przeciwko USA. Został później ułaskawiony przez Trumpa tuż przed tym, jak ten ostatni opuścił Biały Dom.

Ustawa amerykańska znacząco różni się więc od tego, co proponuje "Lex Woś". Znacznie bliżej jej do ustawy rosyjskiej, o czym autorzy już nie informują. Co więcej, Solidarna Polska przekonuje, że projekt jest w zasadzie antyputinowski. "Nie do przecenienia jest również kwestia bezpieczeństwa militarnego i wykorzystanie braku transparentności działalności organizacji pozarządowych przez Rosję i użycie tych organizacji do oddziaływania na opinię publiczną na Ukrainie i w Rosji w obliczu konfliktu zbrojnego" - podano w uzasadnieniu. 

Ustawa polska jak ustawa rosyjska

Tymczasem projekt jest miejscami niemal żywcem przepisywany z rosyjskiej ustawy, którą Władimir Putin podpisał jeszcze w 2012 roku. Kluczową różnicą jest nazewnictwo - Solidarna Polska pisze o finansowaniu z zagranicy, a Rosjanie - o zagranicznych agentach. Oto przykładowe podobieństwa:

Czym jest zagraniczne finansowanie, ustawa polska:

Ustawa Lex WośUstawa Lex Woś sejm.gov.pl

Jak zauważa OKO.press, z ustawy wykreślono zapis, który był w niej jeszcze w 2020 roku, a który zakładał, że status organizacji finansowanej z zagranicy otrzyma to stowarzyszenie czy fundacja, których wpływy z zagranicy przekroczą 10 proc. wszystkich wpływów. Według wersji obecnej wystarczy jedna wpłata na 10 tys. zł przy milionach zł darowizn od polskich obywateli, a i tak organizacja miałaby status "zagraniczny".

Czym jest zagraniczne finansowanie, ustawa rosyjska:

"Organizacja non-profit działająca jako zagraniczny agent, to w myśl prawa organizacja, która otrzymuje wsparcie od innych państw, ich organów, organizacji zagranicznych i międzynarodowych, obywateli innych państw, bezpaństwowców, lub rosyjskich osób prawnych, które otrzymują finansowanie z tych źródeł (...) i które uczestniczą, w tym w interesie tych podmiotów, w działalności politycznej prowadzonej na terytorium Federacji Rosyjskiej".

Oznaczanie materiałów, ustawa polska: 

Ustawa Lex WośUstawa Lex Woś sejm.gov.pl

Oznaczanie materiałów, ustawa rosyjska:

"Materiały publikowane przez organizację non-profit, działającej jako agent zagraniczny i rozpowszechniane przez nią - w tym za pośrednictwem środków masowego przekazu i z wykorzystaniem internetu - muszą być opatrzone wskazaniem, że materiały są publikowane i dystrybuowane przez organizację non-profit działającą jako agent zagraniczny".

Kary, ustawa polska:

Ustawa Lex WośUstawa Lex Woś sejm.gov.pl

Kary, ustawa rosyjska:

"Złośliwe uchylanie się od obowiązku składania dokumentów niezbędnych do wpisu do rejestru organizacji non-profit pełniących funkcje zagranicznego agenta (...) podlega karze grzywny w wysokości do 300 tys. rubli (...), do 480 godzin prac społecznych, do dwóch lat pracy korekcyjnej bądź do dwóch lat pozbawienia wolności".

"Zagraniczni agenci" w Rosji: organizacje, media, politycy

Rosjanie przez dekadę mieli okazję dobrze zapoznać się z określeniem "zagraniczny agent". Mianem tym oznaczono prawdopodobnie już wszystkie organizacje nieodpowiadające polityce Kremla. Wiele z nich zamknęło się, bo nie miało pieniędzy na płacenie grzywien, inne nie chciały działać pod takim szyldem, jeszcze inne zlikwidował sąd. 

"Zagranicznym agentem" jest m.in. związana z Aleksiejem Nawalnym Fundacja Antykorupcyjna. W ich przypadku sprawa była o tyle ciekawa, że dwa przelewy z zagranicy przyszły, gdy konto fundacji było zablokowane. Nie można więc było zwrócić płatności i krótko później ministerstwo sprawiedliwości uznało organizację za zagranicznego agenta. Nawalny oceniał wtedy, że przelewy organizował Kreml.

Fundacja AntykorupcyjnaFundacja Antykorupcyjna fbk.info

Za agentów uznawano też organizację Gołos walczącą o prawa wyborcze, Centrum Levady - niezależne centrum badania opinii publicznej i organizacje walczące o prawa człowieka - Memoriał, Agora, Fundacja Obrony Jawności czy Centrum Sacharowa.

Centrum LevadyCentrum Levady levada.ru

Ministerstwo naznaczyło również organizacje pozornie niezagrażające reżimowi, w tym zajmujące się przemocą domową i zapobieganiu HIV. Centrum Kryzysowe Anna - jak twierdzą jej działaczki - zostało uznane za agenta w 95 proc. ze względu na zaproponowany projekt ustawy o przemocy domowej i w 5 proc. za wyrażenie wsparcia dla osób LGBT+.

Centrum AnnaCentrum Anna anna-center.ru

W przypadku organizacji Panacea prokuratura nawet nie udawała, że chodzi o zewnętrzne finansowanie. Prokurator z Kuźniecka stwierdził, że Panacea podważa politykę rosyjskiego rządu przez rozdawanie prezerwatyw. "To nie projekt humanitarny, a ideologiczny, a nawet polityczny" - podawał. Co ciekawe, jeszcze w 2013 roku otrzymał wyróżnienie od władz regionalnych za udział w walce z HIV.

Na organizacjach pozarządowych nie stanęło. Ustawę rozszerzono tak, by "zagranicznymi agentami" mogli zostać też konkretni dziennikarze i całe portale czy telewizje. W 2021 roku oznaczono tak niezależny portal Meduza. Po inwazji Rosji na Ukrainę i jej potępieniu przez medium portal został zakazany przez Roskomnadzor.

Portal MeduzaPortal Meduza meduza.io

Następnym "zagranicznym agentem" możesz być ty

W Rosji nie stanęło również tylko na finansowaniu z zagranicy. W 2015 roku Putin zatwierdził kolejne prawo uderzające w swoich szeroko pojętych przeciwników w trzecim sektorze i mediach. Ustawa o "organizacjach niepożądanych" pozwala na likwidację danego podmiotu na podstawie rzekomego zagrożenia dla porządku konstytucyjnego i bezpieczeństwa narodowego. Co jest takim zagrożeniem? Nigdy do końca nie wiadomo i właśnie o taki efekt chodziło legislatorom. 

Zakazana w Rosji Meduza w przewodniku po nowych przepisach podkreślała, że są one tak skontruowane, by grzywną móc ukarać nawet osobę, która w mediach społecznościowych złoży "agentowi" życzenia urodzinowe. Pod zapisaną w ustawie "aktywność polityczną" też można podciągnąć w zasadzie wszystko, w tym wspomnianą organizację zajmującą się prewencją HIV, ale też taką, która zajmuje się problemem cukrzycy, bo podała, że w Rosji są regiony, gdzie choroba występuje częściej. 

Słowem, w Rosji każdy może zostać "zagranicznym agentem". Jeśli ustawa Solidarnej Polski wejdzie w życie, będzie to pierwszy krok na tej drodze. 

Zobacz wideo Wojna w Ukrainie. „Nawet wykształceni i znający języki Rosjanie wierzą w propagandę"
Więcej o: