Przed chwilą podpisaliśmy umowę między rządem Czech i Polski w sprawie kopalni odkrywkowej w Turowie. Jest to moim zdaniem ogromny sukces, ponieważ udało nam się usunąć ogromną przeszkodę, pewien głaz, który obciążał nasze relacje między Polską i Czechami
- rozpoczął swoje wystąpienie podczas konferencji prasowej z czeskim premierem Petrem Fialą Mateusz Morawiecki.
Jakie są warunki umowy, o której mówi szef polskiego rządu? Przede wszystkim, strona Polska wypłaci Czechom odszkodowanie w wysokości 45 mln euro (po wynoszącym 4,54 kursie NBP z 3 lutego, daje to nieco ponad 204 mln zł). 35 mln euro to środki bezpośrednio z budżetu państwa, a pozostałe 10 mln wypłaci krajowi libereckiemu (jeden z trzynastu czeskich krajów związkowych, graniczy z Polską - przyp. red.) fundacja PGE. 45 mln euro to kwota bardzo bliska pierwotnym żądaniom Czechów, które opiewały na 50 mln w europejskiej walucie.
W zamian za uiszczenie powyższej opłaty, kopalnia odkrywkowa węgla brunatnego w Turowie będzie mogła dalej działać. Czeski rząd wycofa również z TSUE skargę przeciwko Polsce w przedmiotowej sprawie. Porozumienie między oboma krajami zakłada też dokończenie budowy bariery zapobiegającej odpływowi wód podziemnych, budowę wału ziemnego, monitoring środowiskowy oraz fundusz na projekty lokalne. Obie strony zgodziły się, że TSUE przez pięć lat będzie pełnić nadzór nad realizacją umowy.
Premier Morawiecki nie krył satysfakcji z zakończenia negocjacji, które z przerwami trwały od czerwca ubiegłego roku. Jego zdaniem, podpisanie porozumienia "kończy okres zamrożenia czy zahamowania bardzo dobrych relacji polsko-czeskich".
Dziś otwieramy nowy rozdział, w dobrych nastrojach, z optymizmem patrząc w przyszłość. Tego potrzebujemy jako sąsiedzi, jako państwa znajdujące się na wschodniej flance NATO i UE, bo wiemy, że gdzieś niedaleko nas czarne chmury gromadzą się nad bezpieczeństwem naszych sąsiadów od strony wschodniej
- podkreślił szef polskiego rządu.
W sukurs premierowi jeszcze w czasie trwania konferencji przyszli politycy Zjednoczonej Prawicy, którzy mówili i pisali o przełomie, sukcesie, ocaleniu polskiej energetyki i bezpieczeństwa milionów Polaków. Dobrze, polityczny marketing i zwyczajna propaganda na bok. Przyjrzyjmy się faktom, bo te ani dla polskiego rządu, ani dla wynegocjowanego porozumienia nie są tak łaskawe, jak życzyłby sobie tego Morawiecki.
Więcej o sporze Polski z Czechami o kopalnię w Turowie przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
Po pierwsze, Zjednoczona Prawica zrobiła to, do czego - zwłaszcza w dyplomacji - przyzwyczaiła nas w minionych sześciu latach. Mianowicie: rozwiązała problem, który sama wcześniej stworzyła. Tajemnicą poliszynela jest, że gdyby polska dyplomacja oraz sam rząd na początku 2021 roku zadziałały tak, jak powinny, to o całej tej historii byśmy teraz nie rozmawiali, bo nigdy by do niej nie doszło. Wystarczyło usiąść z Czechami do stołu i wypracować wspólne stanowisko ws. Turowa. Bez kłótni, skarg do TSUE i nakładanych na Polskę grzywn. Tak, to wszystko było w pełni wykonalne. Tymczasem my mieliśmy problem nawet z tym, żeby przyjąć u siebie czeską delegację. Wszystko, co działo się później było już tylko konsekwencją tamtych błędów. Ostrożnie zatem z tym sukcesem. A raczej "sukcesem".
Po drugie, na mocy porozumienia Czesi uzyskali wszystko, czego chcieli - odszkodowanie, monitorowanie sytuacji środowiskowej w okolicy kopalni, budowę bariery chroniącej przed osuszeniem gruntów graniczących z kopalnią, nadzór Brukseli nad całą sprawą - tymczasem Polska jedynie uniknęła najpoważniejszych konsekwencji własnych błędów. Zwłaszcza tej związanej z koniecznością zamknięcia kopalni w Turowie, czego po decyzji TSUE domagała się już od nas nawet Unia Europejska (zwłaszcza po opinii rzecznika generalnego TSUE ws. Turowa).
Wreszcie po trzecie, przez skrajną indolencję w zarządzaniu sprawą Turowa na poziomie rządowym i dyplomatycznym zafundowaliśmy sobie rok kolejnego gorącego konfliktu z Komisją Europejską i TSUE. Ustanowiliśmy też precedens w postaci nie tylko zignorowania decyzji TSUE o nałożeniu środków tymczasowych, ale również o świadomej i konsekwentnej odmowie płacenia zasądzonej przez Trybunał kary finansowej (500 tys. euro dziennie począwszy od 20 września 2021 roku).
Po 136 dniach od nałożenia środka tymczasowego kara wynosi już 68 mln euro, a więc niemal 309 mln zł. Polska nie zapłaciła z tej kwoty nawet jednego euro, mimo że otrzymała już cztery wezwania, aby to uczynić. Co ważne, kara przestanie się naliczać dopiero w momencie, gdy czeski rząd oficjalnie wycofa swoją skargę do TSUE. Zrobi to - jak powiedział na konferencji prasowej premier Fiala - kiedy uzgodnione między Polską a Czechami należności finansowe zostaną w całości uregulowane. Do tego czasu licznik TSUE bije dalej, a Polsce naliczana jest coraz wyższa kara.
Premier Morawiecki, pytany o kwestię jej spłaty, zapewnił, że Polska nadal nie zamierza uiścić zasądzonej sumy. Starał się też robić dobrą minę do złej gry.
To jest pytanie, które skierujemy także do instytucji europejskich, ponieważ proszę zwrócić uwagę na absurdalność tych kar. Otóż, Unia Europejska, Komisja Europejska w tym konkretnym przypadku, jedna pani sędzia, bez możliwości procesu odwoławczego, bez możliwości apelacji od tego bardzo niewłaściwego wyroku, podjęła decyzję o wysokich karach
- przekonywał. Jak dodał, jego zdaniem zawarcie porozumienia z czeskim rządem anuluje naliczone dotychczas kary.
Innego zdania jest dr hab. Piotr Bogdanowicz, ekspert od prawa europejskiego z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.
Nie widzę powodu, dlaczego miałoby się tak stać. Kara jest za nieprzestrzeganie postanowienia TSUE, a to już się stało
- ocenił w rozmowie z Gazeta.pl kwestię naliczonych Polsce kar. Pytany o stanowisko premiera Morawieckiego, odparł:
To, oczywiście, sytuacja precedensowa, nie pamiętam, żeby regulamin TSUE to regulował, ale systemowo byłbym zaskoczony. Zwłaszcza, że ugoda nie musi oznaczać obiektywnego stanu zgodności z prawem unijnym
Taki scenariusz potwierdzają słowa rzecznika prasowego Komisji Europejskiej Adalberta Jahnza. Jak tłumaczył, w momencie, gdy Czechy oficjalnie wycofają swoją skargę do TSUE, główna sprawa przeciwko Polsce zostanie umorzona, a środki tymczasowe przestaną mieć zastosowanie. Nie zmienia to jednak faktu - wyjaśnił dziennikarzom Jahnz - że kara pieniężna naliczana Polsce od 20 września ubiegłego roku z powodu niezastosowania się do postanowienia z 21 maja 2021 roku będzie musiała zostać przez polski rząd zapłacona.
Dosyć czekania i przymykania oka na lekceważące podejście polskiego rządu mają też TSUE i KE. Jak podała brukselska korespondentka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon, najdalej w połowie lutego KE zamierza potrącić Polsce pierwszą transzę należności (wraz z karnymi odsetkami) z unijnych funduszy przeznaczonych dla naszego kraju. Zostaną one uszczuplone o kwotę 15 mln euro (68,1 mln zł).
Polski rząd wydaje się niesamowicie zadowolony z faktu, że wyprowadził z pokoju kozę, którą sam wcześniej do niego ściągnął. Cała ta karkołomna i ciągnąca się wiele miesięcy operacja będzie zaś kosztować polskich podatników - bagatela - 513 mln zł. A wskutek karnych odsetek nałożonych przez TSUE ta kwota może jeszcze wzrosnąć. Mimo tego, polski rząd z uporem godnym lepszej sprawy wmawia Polakom, że osiągnęliśmy sukces. Pytanie, czy w czasach galopującej inflacji i wychodzenia z kryzysu gospodarczego Polskę stać na odnoszenie takich "sukcesów".