DR HAB. SŁAWOMIR SOWIŃSKI, PROF. UKSW: To zawsze dobrze, gdy rząd rozmawia z opozycją, zwłaszcza w obliczu sytuacji kryzysowej. A teraz mamy do czynienia z potrójnym kryzysem: epidemią, gospodarką i geopolityką.
"Ale" jest takie, że w polityce rozmowy dzielą się na takie, o których dowiadujemy się z mediów już po tym, gdy się odbędą - wówczas jest szansa, że chodzi o faktyczne porozumienie - i takie, które wcześniej są zapowiadane medialnie. Te drugie są na ogół częścią politycznego spektaklu, sztuką robienia wrażenia.
Rząd ma obecnie cały szereg problemów i próbuje im zaradzić. W kontekście pandemii wiele mówi sondaż IBRiS-u dla "Rzeczpospolitej", z którego dowiadujemy się, że aż 66 proc. społeczeństwa źle ocenia przygotowania rządu do piątej fali. Przypomnijmy, że o jej możliwym nadejściu rządzący wiedzieli od kilku tygodni. Dodatkowo niektórzy wyborcy są dzisiaj mocno poirytowani, bo w obliczu trzech wspomnianych kryzysów sami dołożyliśmy sobie czwarty, a więc chaos podatkowy związany z Polskim Ładem. Dlatego w mojej ocenie rząd w dość nerwowy sposób chce zademonstrować sprawczość, zdolność do rządzenia i jakąś inicjatywę. To chyba również próba "podzielenia się" z opozycją polityczną odpowiedzialnością za zwalczanie pandemii. Jeśli opozycja odrzuci tę propozycję, rządzący powiedzą, że się dąsa, jest nieodpowiedzialna i chociaż krytykuje rząd, to sama nie ma pomysłu na to, co zrobić, więc jest niegotowa do przejęcia władzy w kraju.
Niestety obawiam się, że może być dokładnie tak samo i tym razem, że chodzi tu o wzięcie czasu i próbę odwrócenia uwagi opinii publicznej od innych spraw. Gdyby rząd faktycznie chciał rozmawiać z opozycją, jest do tego cały szereg nieformalnych kanałów komunikacyjnych. Gdyby rządzący z nich skorzystali, to dzisiaj słyszelibyśmy nie o spotkaniu, tylko o wspólnych inicjatywach.
Więcej o walce z piątą falą pandemii przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
Myślę też, że rozmowy premiera z opozycją są również próbą wywarcia przez rząd presji na wewnętrzną opozycję w Zjednoczonej Prawicy. Na grupę, która jak dotąd skutecznie torpeduje wszelkie próby bardziej zdecydowanych działań wobec pandemii.
Ta ustawa w tym momencie jest spóźniona o dobrych kilka miesięcy, bo przecież nawet jeśli zostanie przegłosowana w Sejmie, musi trafić jeszcze do Senatu, a wreszcie na biurko prezydenta. Zresztą tu nie chodzi nawet o jej przyjęcie albo odrzucenie, tylko – jak sądzę - o pokazanie, że opozycja się dąsa na rząd, nie chce rozmawiać o kluczowych problemach Polski i nie jest gotowa wziąć odpowiedzialności. A skoro tak, to pytanie: czy jest również gotowa wziąć odpowiedzialności za państwo w innych kwestiach - np. w kontekście walki z inflacją czy bezpieczeństwa militarnego? Rząd chce pokazać, że może sam jest w politycznym kryzysie, ale opozycja wcale nie stanowi rozwiązania problemu.
Odpowiedzi są dwie, zresztą nieodległe od siebie. Pierwsza ma na imię Konfederacja. W 2019 roku ziścił się czarny sen prezesa Jarosława Kaczyńskiego, a mianowicie PiS przestało być jedyną prawicą w mieście. To wywołuje cały szereg politycznych konsekwencji. Dzisiaj ci w PiS-ie, którzy uważają się za twardych konserwatystów lub antysystemowców mogą dzięki temu bardzo wysoko licytować, bo wiedzą, że jest dla nich alternatywa na scenie politycznej.
Druga odpowiedź wiąże się z tym, że polskie społeczeństwo jest podzielone ws. szczepionek i systemowego podejścia do zarządzania różnego rodzaju kryzysami. Co więcej, elektorat PiS-u również jest w tej kwestii mocno podzielony, a utrata kolejnych 2-3 pkt proc. poparcia ze względu na bardziej zdecydowane ruchy w walce z pandemią to dla Nowogrodzkiej perspektywa politycznie katastroficzna. Oznaczałoby to spadek poparcia na poziom 27-28 proc. i wielką niewiadomą, czy uda się z tego spadku odbić. Dlatego PiS robi wszystko, żeby takiego scenariusza uniknąć.
Na głębsze oceny tego dramatu przyjdzie moim zdaniem czas. Tu i teraz w PiS-ie były chyba nadzieje, że przez piątą falę przynajmniej politycznie uda się jakoś prześlizgnąć. Przecież skądinąd słyszeliśmy, że w grudniu będą już leki na COVID-19, a potem, że omikron będzie wariantem łagodniejszym od delty. Tymczasem możemy stanąć w obliczu bardzo głębokiego kryzysu państwa i gospodarki, gdyby w szczycie piątej fali setki tysięcy, jeśli nie miliony, osób trafiły na izolację i kwarantannę. To nie poprawia i tak już fatalnej sytuacji pracodawców, którzy dzisiaj mają podwójny problem – podatkowy z Polskim Ładem i pandemiczny z potencjalnym brakiem rąk do pracy. Polityczny koszt piątej fali może być dla PiS-u zaskakująco wysoki. Na własną prośbę.
Moment na strategiczne decyzje już minął. Kłopot z zarządzeniem kryzysowym w przypadku pandemii jest taki, że jeśli chcemy podjąć jakiekolwiek skuteczne kroki, musimy to zrobić na co najmniej miesiąc przed szczytem fali. Dlatego to, co teraz będzie robić rząd, już jest spóźnione, bo efekty zobaczymy za miesiąc, może półtora. A wtedy, pod koniec lutego, wszyscy mają już nadzieję, że piąta fala w Europie będzie już wygasać. Taką opinię wygłosiła zresztą niedawno Światowa Organizacja Zdrowia (WHO).
To szerszy problem, który z punktu widzenia PiS-u zaczął się już w dniu ogłoszenia wyniku wyborów w 2019 roku. Wówczas stało się jasne, że pole politycznej gry dla PiS-u mocno się zawęziło. Dzisiaj mówimy już chyba o wyraźnym dryfie politycznym PiS-u. "Dobra zmiana" koncentruje się coraz bardziej na administrowaniu, a nie podejmowaniu odważnych, potencjalnie kosztownych politycznie decyzji.
Tak, ale wynika on z twardej rzeczywistości politycznej. PiS ma dzisiaj niestabilne zaplecze polityczne i bardzo kruchą większość w Sejmie Ich niemożność podejmowania trudnych decyzji wynika z tego, że balansują na granicy większości w parlamencie i nie mają grama politycznego zapasu, który mogliby zainwestować np. w walkę z pandemią czy porozumienie się z Komisją Europejską. To problem arytmetyczny, ale jego konsekwencje są już bardzo realne - rządzący nie bardzo są w stanie podejmować odważniejsze działania, nawet jeśli są do nich całkowicie przekonani. Przebojowość PiS-u sprzed 2019 roku to już coraz bardziej historia.
Chyba wszyscy i w społeczeństwie, i w rządzie mają nadzieję, że piąta fala pandemii będzie już ostatnią i że w końcu uda się wrócić do normalności sprzed 2020 roku. W tym kontekście, moim zdaniem, minister Niedzielski nie będzie podejmował żadnych radykalnych kroków, skoro przeszedł już tak wiele i tak wiele zniósł - presję polityczną i społeczną, bezsilność własnego obozu politycznego, personalne ataki na siebie i swoją rodzinę. Mnóstwo zainwestował w walkę z pandemią po stronie rządu. Dlatego nie spodziewam się z jego strony radykalnych kroków, w tym dymisji, przynajmniej do czasu aż minie fala pandemii związana z wariantem omikron.