Cisza przed Polskim Ładem. Jeśli PiS nie ogarnie chaosu, które samo spowodowało, cena może być zabójcza [WYKRES DNIA]

Łukasz Rogojsz
W 2022 rok Zjednoczona Prawica wchodzi z niepokojąco niskim poparciem, które zawyżają jej sondaże wyłącznie jednej pracowni. Jeśli rządzący nie opanują chaosu wokół Polskiego Ładu, który sami zresztą sprokurowali, upadek może być bardzo bolesny.

Jakie noworoczne postanowienie mogli na przełomie roku podjąć czołowi politycy z Nowogrodzkiej? Przetrwać. Bo sytuacja u progu 2022 roku jest dla partii rządzącej naprawdę niewesoła. Problemy, w lwiej części wywołane zresztą przez sam obóz władzy, piętrzą się ponad miarę, tymczasem ani energii, ani pomysłu na ich rozwiązanie w ekipie "dobrej zmiany" specjalnie nie widać. Będąc na miejscu premiera Mateusza Morawickiego albo prezesa Jarosława Kaczyńskiego trudno byłoby zdecydować, którym kryzysem zająć się najpierw.

Zobacz wideo Czy problemy rządzących z Polskim Ładem będą kosztować kogoś stanowisko?

Afery, kryzysy, problemy

Z jednej strony, mamy galopującą inflację, wywołaną nią drożynę w sklepach i spóźnione działania Narodowego Banku Polskiego z podwyżkami stóp procentowych. Rząd próbuje ratować sytuację kolejnymi "Tarczami Antyinflacyjnymi", które wymiernie pomogą jednak tylko części społeczeństwa - przede wszystkim najbiedniejszym Polakom i rodzinom (im liczniejszym, tym bardziej).

Drugi problem to skokowy wzrost cen energii - prądu i gazu. W ekstremalnych przypadkach nawet po kilkaset procent, co dla wielu gospodarstw domowych i biznesów oznacza nadciągającą wielkimi krokami wizję bankructwa. Tutaj rząd również stara się łatać dziury post factum, obiecując różnego rodzaju zmiany w prawie i ulgi. Na ile to pomoże i komu, przekonamy się już w najbliższych tygodniach. Jednak nawet w super optymistycznym scenariuszu, wzrost cen energii i tak przełoży się na jeszcze szybszy wzrost cen dóbr i usług, bowiem przedsiębiorcy, chcąc zbilansować miesięczny budżet, zaczną przerzucać koszty na klientów. Zaklinanie w mediach publicznych, że to "podatek Tuska" nie przekona nawet najbardziej przekonanych, kiedy zajrzą do swoich portfeli po uderzeniu kolejnej fali podwyżek i rosnących rachunków.

Zostańmy przy pieniądzach, bo z nimi wiąże się kolejny problem, który ściągnęli na siebie rządzący. W obszarze podatkowym Polski Ład - w założeniu: flagowy program obozu władzy i polityczno-ekonomiczny wehikuł, który miał ich powieźć w stronę trzeciej kadencji - wywołał niespotykany w historii III RP chaos i niepewność. Na dobrą sprawę nikt dziś nie wie ze 100 proc. pewnością, czy zyska, czy straci, ile i kiedy. Tu również rząd obiecuje działania, wprowadza ulgi i obchodzi dopiero co przeforsowane przez siebie w Sejmie prawo. Ironia losu, bo wprowadzono właściwie wszystkie postulaty byłego wicepremiera Jarosława Gowina, który za krytykę Polskiego Ładu z hukiem wyleciał ze Zjednoczonej Prawicy jesienią ubiegłego roku.

Przeczytaj więcej o inflacji, cenach energii i zmianach podatkowych na stronie głównej Gazeta.pl

W sferze finansowej ponownie przypomina o sobie również brak środków z tzw. Europejskiego Funduszu Odbudowy. Polska miała otrzymać z niego 58,1 mld euro, czyli 263,19 mld zł po kursie euro według NBP z 13 stycznia. Dlaczego wciąż nie mamy tych pieniędzy? W telegraficznym skrócie: ponieważ rządzący nie potrafią dogadać się co do likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i dalszej części tzw. reformy sprawiedliwości. Ustąpić nie zamierza tutaj również ani Komisja Europejska, ani Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, dla których ochrona praworządności jest priorytetem na najbliższą przyszłość. Polski rząd chce brukselskich technokratów przeczekać i zmęczyć, tyle że w tej rozgrywce ma zdecydowanie słabsze karty od drugiej strony.

Nie samymi pieniędzmi polityka jednak stoi. Jest jeszcze przecież pandemia COVID-19 i afera Pegasusa. W pierwszym przypadku rządzący płacą słoną cenę za zlekceważenie zagrożenia z listopada i grudnia. Mimo że szczyt fali już za nami, Polacy umierają na potęgę. To efekt bierności rządu w kwestii szczepień przeciwko COVID-19 i wprowadzenia odpowiednich restrykcji, gdy był na to czas. Co z Pegasusem? Otóż okazało się, że obóz władzy korzystał z tego specjalistycznego izraelskiego systemu do inwigilowania swoich politycznych przeciwników. Na razie wiadomo o trzech prominentnych figurach - prokurator Ewie Wrzosek, mecenasie Romanie Giertychu i senatorze Krzysztofie Brejzie. Ale na tym lista wcale nie musi się skończyć. Sprawę lada dzień zacznie zgłębiać powołana w tym celu senacka komisja. Co prawda nie ma ona uprawnień sejmowej komisji śledczej, ale dla opozycji i tak będzie stanowić wymarzone narzędzie do nękania bezprawnie zaglądających w życie obywateli polityków Zjednoczonej Prawicy.

Władza na krawędzi, opozycja w lesie

W opisany powyżej huragan problemów, kryzysów i afer rząd wchodzi z naprawdę skromnym kapitałem sondażowym, który za kilka tygodni albo miesięcy - zakładając, że Zjednoczona Prawica nie znajdzie na czas stosownych recept - może stopnieć jeszcze bardziej. W siedemnastu badaniach przeprowadzonych w grudniu i styczniu obóz władzy notuje średnio poparcie na poziomie 33,59 proc.

To jednak wynik zawyżony przez sondaże pracowni Social Changes, poprzez swojego prezesa powiązanej ze środowiskiem polskiej prawicy. To w badaniach tej pracowni Zjednoczona Prawica odnotowuje sześć z siedmiu najwyższych wyników, które uzyskała od początku ubiegłego miesiąca. Gdyby wykluczyć badania Social Changes i uwzględnić jedynie dwanaście pozostałych sondaży, średni wynik "dobrej zmiany" topnieje do zaledwie 32,08 proc. Inne partie polityczne tracą wówczas bez porównania mniej - Konfederacja 0,84 pkt proc. (z 8,59 do 7,75 proc.), Polska 2050 0,27 pkt proc. (z 12,75 do 12,48), Koalicja Obywatelska 0,2 pkt proc. (z 23,72 do 23,52), Lewica 0,19 pkt proc. (z 7,53 do 7,34). Jedynie PSL zyskuje po wykluczeniu wyników z Social Changes - ze średniej 4,19 proc. przeskakuje na wynik 5,02.

Widać więc, że Zjednoczona Prawica jest pod ścianą. Jeśli opisane na początku niniejszego materiału afery, kryzysy i problemy przełożą się na tąpnięcie sondażowego poparcia, rządzący mogą zjechać nawet w okolice 30 proc. To sprawiałoby, że ich sytuacja stałaby się krytyczna i w szeregach "dobrej zmiany" mogliby zacząć rozważać scenariusz z przedterminowymi wyborami. W myśl zasady: ratujmy co się da, dopóki jest co ratować.

Gdyby przeliczyć sondaże, to PiS już w tym momencie oddaje władzę. Niezależnie od tego, że środowisko medialne związane z obozem władzy pociesza się, że przecież rządzący wciąż wyraźnie "prowadzą" w tych sondażach

- mówi w wywiadzie dla Gazeta.pl socjolog i ekspert od systemów wyborczych prof. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. I dodaje:

Gdyby przeliczyć dzisiejsze wyniki Zjednoczonej Prawicy na mandaty, to wedle moich symulacji do większości w Sejmie brakowałoby im 20-30 mandatów. Oczywiście zawsze jest możliwość, żeby to jeszcze odzyskać, ale żeby odzyskać, to trzeba mieć zapał, wiarę w zwycięstwo i nadzieję
embed

Sytuacja rządu jest trudna, ale sytuacja opozycji również daleka jest od ideału. A nawet nie tyle ideału, co czynionych przez jej liderów przed paroma miesiącami założeń. Średnie poparcie dla Koalicji Obywatelskiej z grudnia i stycznia to niespełna 24 proc. Tymczasem jeszcze w listopadzie w wywiadzie dla "Newsweeka" Donald Tusk odgrażał się, że "wygramy te następne wybory. Jestem o tym przekonany. Wiemy, co trzeba zrobić", a ówczesne poparcie na poziomie 25 proc. "to nie jest szczyt możliwości". Jak się okazuje, na razie do tego szczytu droga jest nieco dłuższa niż była.

To jednak i tak nic przy rozczarowaniu, jakie na przełomie roku musi przeżywać Szymon Hołownia. Jeszcze pod koniec lipca w wywiadzie dla Gazeta.pl zapewniał, że żelazny elektorat Polski 2050, wedle przeprowadzonych przez tę formację badań, wynosi 15-17 proc.

Jestem przekonany, że działając w ten sposób, w ciągu najbliższych miesięcy przebijemy na stałe w sondażach 20 procent i dojdziemy do poziomu 25 proc.

- przewidywał wówczas polityk. Cóż, na razie bliżej jest 10 proc. niż 20, więc ambitne plany należy mocno zrewidować.

Z sondażowego dołka nie może wyjść również lewica, której nie pomogło powołanie do życia z połączenia Wiosny i SLD (przy okazji, towarzyszyło temu sporo konfliktów wewnątrz nowej-starej partii) Nowej Lewicy. Średni sondażowy wynik Lewicy z grudnia i stycznia to zaledwie 7,53 proc., a więc o ponad punkt procentowy mniej od nacjonalistyczno-libertariańskiej Konfederacji (8,59 proc.), która na stałe zajęła miejsce trzeciej siły po opozycyjnej stronie barykady. Ostatnie odejścia z Lewicy do Polskiej Partii Socjalistycznej też na pewno nie podnoszą zaufania wyborców do formacji dowodzonej przez duet Włodzimierz Czarzasty - Robert Biedroń. A wydawałoby się, że pandemia (a więc sprawne usługi publiczne, z systemem ochrony zdrowia na czele), drożyzna, transformacja energetyczna i zmiana systemu podatkowego to wymarzone tematy dla partii, która przedstawia się jako wrażliwa społecznie i wspierająca najsłabszych.

Także dla PSL początek roku nie jest optymistyczny, jeśli chodzi o sondaże. Ale do tego ludowcy się już chyba przyzwyczaili. Pytani o bycie permanentnie pod progiem wyborczym w rozmaitych badaniach, politycy PSL odpierają, że zawsze są niedoszacowani, a jednak z Sejmu nigdy nie wypadli. Obecnie mają średnie poparcie z grudnia i stycznia na poziomie 4,19 proc., więc wliczając w to trzyprocentowy błąd statystyczny, sytuacja nie jest wesoła. Formacja Władysława Kosiniaka-Kamysza, pod koniec roku ponownie wybranego prezesem partii, ma sporo do poprawy. Zresztą jak i cała opozycja. Wbrew pozorom, trup pisowskiej władzy wcale nie spłynie do nich wraz z nurtem rzeki.

Więcej o: