Nieprawidłowości dotyczących przejazdów europosła PiS Ryszarda Czarneckiego mieli dopatrzeć się śledczy z Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF). Z nieoficjalnych doniesień wynikało, że zakwestionowano zwrot 100 tys. euro za podróże w latach 2009-2018. - Nieprawidłowości popełnili moi asystenci, nie było w tym mojej złej woli czy intencji. Ale oczywiście wziąłem to na siebie, wziąłem to na klatę - tłumaczył w RMF FM Czarnecki.
Teraz jednak dziennikarze stacji podają, że udało im się porozmawiać z asystentami. Mieli oni stwierdzić, że pod wnioskami o zwrot kosztów jest podpis polityka. "Obaj, niezależnie od siebie, potwierdzili, że widzieli wypełnione protokoły wyjazdów służbowych europosła - jest ich ponad 160. Porównywali je ze swoimi umowami o pracę podpisanymi przez polityka. Według nich podpisy pod tymi dokumentami są tożsame" - czytamy na RMF FM.
Współpracownicy Czarneckiego mieli stwierdzić, że deklaracje dot. podróży wypełnione są dwoma różnymi charakterami pisma, ale sam podpis jest ten sam. Chcieliśmy zapytać o ustalenia RMF FM Czarneckiego, ale nie odebrał od nas telefonu.
Jak informowały media, Czarnecki miał zawyżać koszty dojazdów do PE, wskazując, że jeździł zimą kabrioletem z Jasła w województwie podkarpackim do Brukseli. Właściciel auta stwierdził natomiast, że samochód wiele lat wcześniej trafił na złom.
We wrześniu tego roku biuro prasowe Parlamentu Europejskiego poinformowało, że Czarnecki zwrócił część kwoty, która miała zostać pobrana niezgodnie z przepisami.
Śledztwo ws. kilometrówek prowadzi prokuratura w Zamościu. Wysłaliśmy do niej pytania dot. informacji przekazywanych przez RMF FM. Czekamy na odpowiedź.