Premier Mateusz Morawiecki w czasie wizyty na Śląsku wdał się w kłótnię z protestującymi górnikami. Głównym powodem były podwyżki cen prądu i gazu. Związkowcy domagali się informacji, dlaczego rząd nie weźmie odpowiedzialności za zmiany cen. Premier przekonywał, że za wzrost cen odpowiada rosyjski Gazprom i polityka klimatyczna Unii Europejskiej.
- Podwyżki cen gazu są na skutek polityki UE, a Tusk... - zaczął odpowiadać górnikom szef rządu.
- Panie premierze, niech pan odpowie, co pan opowiada? To gdzie pan był, jak energetyka i górnictwo teraz podlegają panu? My ostrzegaliśmy, że Rosjanie będą niszczyć naszą energetykę, nie zrobiliście nic - odpierał jeden z manifestujących.
Ten temat został poruszony wieczorem na antenie TVP. "Wiadomości" wyemitowały materiał, w którym stwierdzono, że za obecne podwyżki cen prądu oraz gazu odpowiada rząd PO-PSL. Autor materiału Marcin Tulicki przekonywał, że dzisiejsze ceny to efekt decyzji i zobowiązań sprzed lat, a także efekt "polityki uległości wobec Unii Europejskiej i Rosji".
Więcej najnowszych informacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
Zdaniem TVP powodu podwyżek należy dopatrywać się w 2008 roku, gdy premierem był Donald Tusk, który w Brukseli "zgodził się na konkretne rozwiązania, przez które dziś ceny szybują w górę a 2/3 cen to koszty wynikające z polityki klimatycznej UE".
Tulicki zaznacza, że w 2014 roku Bruksela postanowiła "jeszcze wyśrubować wysokie normy". Podkreślono, że szefem Rady Europejskiej był wówczas Donald Tusk, a premierem Polski Ewa Kopacz, która "bez mrugnięcia okiem zgodziła się na ograniczenie emisji CO2 o 43 proc. do 2030 roku".
- Dziś Ewa Kopacz nic nie mówi ani o swoich słowach, ani decyzjach sprzed lat. Chętnie za to w jednym chórze z innymi politykami opozycji zwala winę na polski rząd - podsumował dziennikarz TVP.
Urząd Regulacji Energetyki w komunikacie stwierdzał, że "wysokie hurtowe ceny energii oraz koszty zakupu praw do emisji CO2 głównymi przyczynami wzrostu naszych rachunków". To powody, dla których dystrybutorzy oraz tzw. sprzedawcy z urzędu zdecydowali się zawnioskować o podwyżki. W przypadku gospodarstw domowych ci sprzedawcy - spółki z grup dużych państwowych firm energetycznych: PGE Tauronu, Enei i Energi - nie mogą zmieniać cenników bez otrzymania odpowiedniej zgody ze strony URE. Nie zawsze taką zgodę dostają, czasem muszą składać kolejny wniosek, choć tym razem Urząd zatwierdził solidną podwyżkę.
Stawki za dystrybucję wzrosną średnio o 9 proc., a za sprzedaż (czyli obrót) o 37 proc. "Oznacza to, że od 1 stycznia 2022 r. łączny średni wzrost rachunku statystycznego gospodarstwa domowego rozliczanego kompleksowo (sprzedaż i dystrybucja w grupie G11) wyniesie ok. 24 proc. w stosunku do roku 2021, co oznacza wzrost o ok. 21 złotych netto miesięcznie" - podał Urząd Regulacji Energetyki. Nominalnie to średnio około 21 zł netto miesięcznie więcej na rachunku.
Tak zwana tarcza antyinflacyjna sprawi, że w pierwszym kwartale te podwyżki nie będą aż tak znaczące. W jej ramach między innymi czasowo obniżony zostanie VAT na energię elektryczną z 23 do 5 proc. Tauron, Enea i PGE już zapowiedziały, że ich klientom rachunki od stycznia wzrosną w wyraźnie mniejszej skali - średnio o 6 zł więcej niż obecnie. Pytanie, jak rachunki będą wyglądać później, gdy tarcza wygaśnie (niewykluczone, że będzie przedłużana, choć to ogromny koszt, już teraz całość rozwiązań to wydatek około 10 miliardów złotych).
Więcej na ten temat pisaliśmy w materiale poniżej: