Ryszard Kalisz, prawnik i były poseł, tłumaczył w TVN24, dlaczego jego klient, były funkcjonariusz SOP, dopiero teraz przedstawił swoją relację nt. wypadku z 2017 roku. - Chce, żeby prawda zwyciężyła. Do kiedy był oficerem BOR, a później Służby Ochrony Państwa, był pod wpływem pewnej zmowy środowiskowej, zmowy wśród oficerów, ochroniarzy zajmujących się ochroną osobistą w SOP. Nie mógł tego znieść. To kłamstwo mu ciążyło jako uczciwemu człowiekowi. Jak już przeszedł na emeryturę, postanowił o tym opowiedzieć, zgłosił się do mnie, przeanalizowaliśmy wszystkie okoliczności sprawy - mówił Kalisz.
Prawnik pytany, dlaczego najpierw sprawę przekazano mediom, a nie prokuraturze, odpowiedział: - Nie mamy zaufania do prokuratury, jest upolityczniona.
Kalisz zwrócił uwagę, że jego klient był przesłuchiwany "tylko raz przez pół godziny" w trakcie całego śledztwa. - Prokuratura nie zgłosiła dowodu jego zeznań przed sądem - powiedział. - W tej sprawie prokuratura robi bardzo dużo, żeby skazany był Sebastian Kościelnik - dodał.
Kalisz stwierdził, że Piotr Piątek obawiał się, że "będzie szykanowany, nie będzie mógł awansować i nie będzie miał miejsca w SOP", jeśli powie prawdę. - Takiego powiedzenia wprost "masz tak zeznawać" nie było. Było powiedzenie "wiecie wszyscy, jak macie zeznawać". To były słowa dowódcy - powiedział adwokat.
"Gazeta Wyborcza" opublikowała w piątek artykuł, w którym Piotr Piątek, były funkcjonariusz Służby Ochrony Państwa, opowiedział swoją wersję wypadku z udziałem Beaty Szydło w 2017 r. Piątek jako ochroniarz SOP należał wówczas do kolumny, w której jechała ówczesna szefowa rządu. Jak przekonywał, wbrew twierdzeniom prokuratury, rządowe samochody nie miały włączonych sygnałów dźwiękowych. - Mieliśmy włączone sygnały świetlne, było już ciemno, wjechaliśmy w miasto. Generalnie wszyscy wiedzieliśmy, że nie mamy włączonych sygnałów dźwiękowych. Dla nas to była rzecz oczywista - mówił dziennikowi Piątek.
- Każdy z nas był osobno przesłuchiwany, ale wcześniej wiedzieliśmy, co mamy zeznawać. Przed przesłuchaniem usłyszałem tylko: "Piotrek, wiesz jak było...". Ja sobie zdawałem sprawę, że chcąc dalej pracować i awansować musiałem mówić to, co reszta - podkreślił. Jak dodał, odpowiednią wersję przekazywał funkcjonariuszom dowódca zmiany. - On zarządził, jak mamy jechać i jak mamy mówić... To nie było mówione wprost. Raczej "Piotrek, wiesz jak było", "wiesz, jak będzie dobrze dla nas", "wiesz, jak mówić" - ocenił.