- Mamy do czynienia z atakiem, w którym manipulując faktami, do walki politycznej wykorzystuje się chore, niewinne osoby i ich rodziny. Atak wymierzony jest we mnie, ale jego celem jest obalenie większości rządowej - powiedział Łukasz Mejza podczas konferencji prasowej, podczas której po raz pierwszy zabrał głos ws. doniesień medialnych na swój temat.
Mejza wystąpił na konferencji z - jak określił - swoim przyjacielem, Tomaszem Guzowskim, który sam cierpi na schorzenie genetyczne i miał korzystać z terapii w Meksyku. Guzowski w rzeczywistości jest wspólnikiem Mejzy.
- Wymierzono we mnie ostrze fake newsów, pomówień - powtarzał Łukasz Mejza, wskazując, że dziennikarze, którzy opublikowali artykułu na temat jego rzekomej działalności, mieli na celu "urządzenie politycznego polowania, cywilne zniszczenie osoby". - Kiedyś niektórzy politycy mówili o dorżnięciu watahy, teraz po prostu chcą dorżnąć Mejzę. Za moją działalność polityczną, za moje wybory. (...) Ta spirala hejtu ma na celu psychiczne zniszczenie mnie, abym zrezygnował z bycia posłem na Sejm. Jeśli oddam mandat to opozycja uzyska większość i wywoła kryzys parlamentarny - podkreślił. - Mam napisanych kilkadziesiąt wniosków o zaprzestanie naruszanie mojego dobrego imię i sprostowanie - poinformował.
- Chciałem pomagać chorym ludziom w organizowaniu wyjazdów na terapię za granicę. A tutaj z tego, co mówią świadkowie z imienia i nazwiska mieliśmy do czynienia z uzależnianiem leczenia śmiertelnie chorych, umierających ludzi od przyjmowania łapówek - stwierdził Mejza. - Nie wzięliśmy od nikogo złotówki. Jak ktoś miał to zrobić, jak nie mieliśmy konta w banku. Ta organizacja nie rozpoczęła realnie działalności - dodał.
Potem głos zabrał Guzowski, który leczył się w Meksyku. - Każdy zasługuje na taką pomoc, jaką ja otrzymałem - stwierdził.
Na konferencji nie padły żadne konkretne informacje. Nie było też możliwości zadawania pytań.
W listopadzie Wirtualna Polska podała, że Łukasz Mejza, jeszcze przed objęciem poselskiego mandatu, miał działać w spółce, która miała oferować organizowanie terapii komórkami macierzystymi za granicą. Hasło firmy brzmiało: "Leczymy nieuleczalne". Spółka kierowała swoją ofertę m.in. do pacjentów nowotworowych i tych cierpiących na choroby neurologiczne. Cena usługi miała wynosić co najmniej 80 tys. dolarów. Jak informuje WP, obejmowała ona m.in. koszt przelotu do Ameryki, a także samą terapię. Eksperci wskazują, że nie ma dowodów na skuteczność takiego leczenia.
W rozmowie z portalem wpolityce.pl Mejza zaprzeczył tym doniesieniom. - Co do meritum: firma w rzeczywistości nigdy nie rozpoczęła działalności. Ani ja, ani spółka nie zarobiliśmy nawet złotówki. W związku z założeniem tej firmy poniosłem jedynie koszty, które ostatecznie potraktowałem jako własne straty. Po drugie, nigdy nie żerowałem na niczyim nieszczęściu - stwierdził.
Wiceminister sportu wydał także oświadczenie, w którym podkreślił, że "publikacja jest kolejnym nierzetelnym atakiem na jego wizerunek i dobre imię". Poinformował też, że "treść artykułu będzie przedmiotem postępowań sądowych".
Łukasz Mejza wszedł do rządu 26 października bieżącego roku. Objął stanowisko wiceszefa w przywróconym Ministerstwie Sportu. Szefem resortu został wówczas Kamil Bortniczuk.