Mirosława Stachowiak-Różecka powiedziała w programie "7. dzień tygodnia" Radia Zet, że jest "zdumiona oburzeniem" na słowa Jarosława Kaczyńskiego o "IV Rzeszy". - Najprościej się cofnąć do III Rzeszy, ale wcześniej była, przypomnę, II i I Rzesza. Wszystkie miały cel wspólny: federalne, silne, wielkie, niemieckie, dominujące w Europie państwo - tłumaczyła posłanka PiS. - W nazwie "rzesza" nie ma nic złego. Co do zasady rzesza oznacza wielkie, federalne państwo, w którym dominującą rolę pełnią Niemcy - mówiła.
Prowadzący program, Andrzej Stankiewicz, dopytywał, czy jej zdaniem można w Polsce użyć słowa "rzesza" w sposób nienacechowany negatywnie. - Myślę, że można, do tego wystarczy odrobina dobrej woli i znajomości języka z historii - mówiła.
Na nadzwyczajnym, zamkniętym posiedzeniu klubu parlamentarnego PiS prezes partii Jarosław Kaczyński mówił m.in. o sprawach europejskich. Jak podają media, miał stwierdzić np., że "Niemcy chcą budować IV Rzeszę" w Europie. Do słów lidera PiS odniósł się przewodniczący komisji sprawiedliwości i praw człowieka, poseł Marek Ast. - Przecież w tych słowach nie ma nic zdrożnego. Niemcy w tej chwili nie ukrywają, w jakim kierunku chcą, aby Europa się rozwijała. Proponują po prostu federalne państwo, rozumiem, że pod przewodnictwem Niemiec - mówił.
- Ja bym w szczególności uważał na takie słowa, kiedy zapraszacie do Warszawy na wspólne obrady przedstawicieli ruchów politycznych, którzy są pogrobowcami hitlerowskich kolaborantów. Mówię o Le Pen - komentował w Radiu Zet Adrian Zandberg.
Poseł Lewicy odnosił się do ostatniej wizyty w Warszawie przywódców konserwatywnych i eurosceptycznych ugrupowań. Wśród nich była Marine Le Pen, szefowa francuskiego Zjednoczenia Narodowego. Politycy przyjechali do Polski na zaproszenie Jarosława Kaczyńskiego. Ze względu na prorosyjskie poglądy francuskiej polityczki szczyt w Warszawie był krytykowany przez opozycję.
Do tego rodzaju zarzutów w "7. dniu tygodnia" odniósł się doradca prezydenta Andrzej Zybertowicz. - Porównajmy dwie formy proputinizmu: pani Le Pen, która wzięła kilka milionów kredytu i pani Merkel, dzięki której Rosja zarabia miliardy na sprzedaży gazu i liczni politycy niemieccy, austriaccy, francuscy, fińscy - stwierdził. - Tak. Mniejszym złem są politycy, którzy punktowo, dla celów taktyki politycznej, mogli Putina popierać, czy ubierać się w koszulki proputinowskie, od polityków, którzy w powiązaniu z grupami biznesowymi swoich krajów, strukturalnie rozbijają zdolność Unii do bezpiecznego rozwoju - dodał.