Podczas 43. posiedzenia Sejmu, które zaczęło się 30 listopada, posłowie wysłuchali pierwszego czytania poselskiego projektu ustawy o Polskim Instytucie Rodziny i Demografii. W czwartek (2 grudnia) temat Instytutu wrócił na salę plenarną - odbyło się głosowanie w sprawie odrzucenia projektu w pierwszym czytaniu. Głos oddało 433 posłów. 205 zagłosowało przeciw, 204 za, a 24 wstrzymało się od głosu. Oznacza to, że opozycja przegrała, a projekt ustawy będzie dalej procedowany.
Posłowie PiS nie byli jednomyślni w sprawie nowego prawa. Przeciw jego odrzuceniu zagłosowała większość parlamentarzystów z tej frakcji (218 osób). Dwie osoby jednak opowiedziały się za odrzuceniem projektu ustawy o Polskim Instytucie Rodziny i Demografii w pierwszym czytaniu.
Więcej informacji z polityki przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
Politycy KO oddali 118 głosów za odrzuceniem projektu, ale ośmioro posłów/posłanek KO nie głosowało, bo nie pojawili się na sejmowej sali. Na Twitterze po raz kolejny wytknięto im brak zaangażowania.
"Była ogromna szansa na odrzucenie projektu o powołaniu instytutu rodziny i demografii. Przeszło jednym głosem..." - napisał w mediach społecznościowych Paweł Szramka, wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony narodowej.
"Opozycja właśnie mogła odrzucić projekt ustawy o Polskim Instytucie Rodziny i Demografii w pierwszym czytaniu. PiS zebrał 205 głosów. Opozycja zebrała... 204 głosy. Projekt ustawy będzie dalej procedowany" - napisał na Twitterze dziennikarz Patryk Słowik.
"W dotychczasowych głosowaniach kiepska frekwencja opozycji. Jeśli posłowie opozycji nie zaczną głosować, może być ciężko wygrać nawet te głosowania, w których PiS nie ma stuprocentowego poparcia wśród własnych posłów" - dodał. Dziennikarz wytknął brak głosu posłance opozycji Iwonie Hartwich, która wcześniej krytykowała ten projekt.
"Uprzejmie informuję, że uczestniczyłam w tym głosowaniu. System nie zadziałał. Wystosowałam do Pani marszałek Witek odpowiednie pismo w tej sprawie. Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za troskę o moje zdrowie" - odpisała Hartwich.
"Kolejny raz opozycja przegrywa głosowania ze względu na brak obecności swoich posłów" - pisze redaktor Patryk Michalski.
"Nikt nie jest święty, zdarza się, że nie dobiegniemy na komisję czy ktoś się zagapi. Ale krew mnie zalewa, kiedy w tak ważnych sprawach najpierw jest długa i piękna krytyka z mównicy, a potem, kiedy możemy realnie coś zmienić - spadamy z rowerka" - napisała posłanka Polska2050 Hanna Gil-Piątek.
"Jestem wściekła. Jednym głosem (204:205) przepadł nasz wniosek wysadzający w kosmos Polski Inst. Demografii i Rodziny, bo nawaliła frekwencja na opozycji" - dodała.
"Projekt Polski Instytut Rodziny i Demografii z dalszym procedowaniem w Sejmie. Opozycja przegrała 1 głosem mimo, że jej wniosek o odrzucenie w klubie PiS zyskał 2 szable, 10 posłów "wstrzymało się" a 10 kolejnych było nieobecnych. Kabaret" - pisze obserwator polityczny Marcin Palade.
Opozycja już kilkukrotnie wcześniej przegrywała głosowanie w Sejmie przez nieobecność na sali. Tak było np. w przypadku wprowadzenia do porządku obrad pierwszego czytania ustawy dyscyplinującej sędziów. O tej sytuacji pisaliśmy w materiale poniżej:
Z rozmów Onetu w klubie KO wynika, że przynajmniej cztery osoby usprawiedliwiają się właśnie kłopotami zdrowotnymi, a nawet pobytem w szpitalu. Rzecznik PO Jan Grabiec zaznaczył w rozmowie z portalem, że wyjaśniany jest indywidualnie każdy przypadek, a konsekwencje zostaną wyciągnięte.
Polski Instytut Rodziny i Demografii to instytucja, której zakres działania miałby być bardzo szeroki. Pomysłodawcy przewidują, że miałby on monitorować politykę rodzinną i demograficzną, a jego pracownicy zajmowaliby się opiniowaniem ustaw oraz edukacją społeczną, podkreślając rolę rodziny i małżeństwa. Utworzenie i działalność instytutu ma kosztować podatników aż 30 mln zł. Na czele instytucji ma stanąć, szef wybierany przez Sejm zwykłą większością głosów na siedmioletnią kadencję.
"Obecnie w Polsce nie istnieje instytucja zajmująca się w sposób kompleksowy badaniem zjawisk demograficznych - zwłaszcza niskiej dzietności - ich wpływu na sytuację społeczeństwa oraz wypracowywaniem adekwatnych sposobów radzenia sobie z zaistniałą sytuacją [...]. Nie ma przy tym wątpliwości - zwłaszcza w świetle danych dotyczących polskiej demografii - że konieczność konsekwentnego kształtowania skutecznej strategii radzenia sobie z zaistniałym kryzysem jest pilnym zadaniem, od którego realizacji zależeć będzie przyszły poziom życia obecnych, jak i przyszłych pokoleń" - czytamy w uzasadnieniu projektu.
Pomysł wzbudza wiele kontrowersji. Niektórzy eksperci wskazują, że jest szkodliwy, a zakres działania Instytutu dublowałby się z zakresem działania innych państwowych instytucji. Środowiska kobiece uważają, że to kolejny element kontrolowania życia rodzinnego i seksualnego Polek i Polaków. Dyskusję wzbudza także koszt stworzenia Instytutu, zwłaszcza w czasie pandemii i galopującej inflacji.