Gdy Lech Kołakowski w lipcu tego roku zaczynał pracę w BGK, to mówił, że "chce pracować na rzecz polskiej wsi, polskiego rolnictwa". Mógł pracować poza Sejmem, bo został też posłem niezawodowym. Przez media przetoczyła się fala publikacji o możliwych wysokich zarobkach w fotelu doradcy w BGK - opozycja przekonywała, że może zarabiać tam nawet 40 tys. zł, a BGK nie udzielił informacji, na jakie wynagrodzenie w rzeczywistości mógł liczyć.
Dla Zjednoczonej Prawicy posiadanie w Sejmie głosu Kołakowskiego było i jest bardzo ważne, bo obóz rządzący dysponuje minimalną większością. Pracę w należącym do Skarbu Państwa BGK-u Kołakowski otrzymał akurat, gdy wrócił do klubu PiS, ratując tym sejmową większość dla rządu premiera Mateusza Morawieckiego. Dla opozycji był to przykład kupowania głosów.
Z powrotem w klubie PiS witał go osobiście prezes Jarosław Kaczyński. - Z kolegą Lechem znamy się już przeszło 30 lat. Przez cały czas szliśmy razem. Nawet w rodzinach zdarzają się takie momenty trudniejsze i mijają zwykle, jeśli to dobra rodzina, a nasza formacja jest dobrą rodziną - mówił lider PiS.
Lech Kołakowski ma burzliwe relacje z Prawem i Sprawiedliwością. Został we wrześniu 2020 r. zawieszony w prawach członka PiS. Stało się to po tym, jak złamał dyscyplinę klubową, głosując przeciw "piątce dla zwierząt", która wprowadzała m.in. zakaz hodowli zwierząt futerkowych. Polityk odszedł z partii i klubu PiS. Na początku lipca wrócił do klubu PiS, ale już jako członek Partii Republikańskiej, którą kieruje europoseł Adama Bielana.
Sam poseł Kołakowski w rozmowie z nami stwierdził jedynie, że nie zna informacji o swojej nominacji na wiceministra rolnictwa i pozostawi to bez komentarza.